– Mateusz Morawiecki to z pewnością człowiek, który rozumie znaczenie instytucji europejskich. Rozumie znaczenie międzynarodowego wizerunku kraju i wie, jak to się przekłada na możliwości prowadzenia polityki. Jest w tych sprawach znacznie lepiej zorientowany niż znaczna część obecnego rządu – mówi w rozmowie z naTemat ekonomista prof. Witold Orłowski. I zdradza, że nowego premiera rządu PiS kiedyś poznał jako... proeuropejskiego liberała.
Jak wspomina pan czasy współpracy z Mateuszem Morawieckim?
Poznałem się z nim już okresie, gdy trwały negocjacje w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej. On wówczas pracował w Komitecie Integracji Europejskiej, a ja w tych unijnych negocjacjach doradzałem. Postrzegałem go wówczas jako człowieka robiącego wrażenie dość liberalnego i proeuropejskiego. Zapewne już wtedy miał jakieś swoje głębsze przemyślenia na politykę, ale z pewnością nie był to ten Mateusz Morawiecki, którego znamy dzisiaj. Wówczas prezentował się przede wszystkim jako człowiek bardzo kompetentny i świetnie wyedukowany. W czasach, gdy na świecie triumfy święcił jeszcze neoliberalizm, było widać, że on rozumie, iż w UE obok rynku liczą się też inne kwestie.
Natomiast po raz drugi spotkałem go w kierowanej przez Jana Krzysztofa Bieleckiego Radzie Gospodarczej przy ówczesnym premierze Donaldzie Tusku. I tu warto zaznaczyć, że Bielecki już na początku prac oznajmił nam, że nie będziemy poszukiwali ideologicznych rozwiązań, tylko zajmiemy się rozwiązywaniem konkretnych problemów. Mateusz Morawiecki już jakiś czas temu tłumaczył, że udział tej radzie nie oznaczał podpisania jakiegoś ideologicznego cyrografu.
Czy prezentowane przez niego poglądy w jakikolwiek sposób wpisywały się jednak w to, co robił rząd Donalda Tuska?
W ogóle trudno mówić o spójnym obrazie poglądów rządu Donalda Tuska. To była mieszanka pewnych fundamentalnie liberalnych poglądów i przekonania, że jednak trzeba prezentować podejście socjalne. W czasie globalnego kryzysu pewne poglądy rządu Tuska uległy kolejnemu przewartościowaniu. Donald Tusk zaczynał przecież z hasłami o prywatyzacji instytucji bankowych i nie widział problemu w tym, że należą one do zagranicznego kapitału, a kończył z podejmując zupełnie inne decyzje. Jeśli więc pada pytanie o to, jak poglądy Morawieckiego miały się do polityki Tuska, to trzeba odpowiedzieć, że polityce tamtego rządu nie towarzyszyły jednoznaczne poglądy.
A jak ta wasza współpraca z Donaldem Tuskiem wyglądała w praktyce? Jak często pojawiał się na obradach Rady Gospodarczej i jak bliskie kontakty utrzymywał z jej członkami?
Donald Tusk zbyt często na obradach nie bywał. Pojawiał się tylko wtedy, gdy interesowało go jakieś zagadnienie, którym się aktualnie zajmowaliśmy. Albo wówczas, gdy miał nam do przekazania coś bardzo ważnego. Takie spotkanie z premierem zdarzało się co najwyżej raz na kilka miesięcy.
Oczywiście mniej zorientowani w funkcjonowaniu świata ludzie są przekonani, że to były jakieś tajemnicze kręgi spiskowe. Jednak ludzie, którzy wiedzą, jak działają rządy i organizacje międzynarodowe, zdają sobie sprawę z tego, iż tego typu miejsca są mocno przereklamowane... Także w tym przypadku rzeczywistość mocno odbiega od tego, jak ludzie wyobrażają sobie kontakty Morawieckiego z Tuskiem.
Jednak jakieś kontakty były. Czy dzięki tej dawnej współpracy premierowi Morawieckiemu łatwiej będzie ułożyć sobie relacje z Brukselą?
Mateusz Morawiecki to z pewnością człowiek, który rozumie znaczenie instytucji europejskich. Rozumie znaczenie międzynarodowego wizerunku kraju i wie, jak to się przekłada na możliwości prowadzenia polityki. Jest w tych sprawach znacznie lepiej zorientowany niż znaczna część obecnego rządu. On oczywiście nie jest bezkrytyczny wobec funkcjonowania instytucji europejskich. Z pewnością smutna refleksja nad funkcjonowaniem Unii Europejskiej jest u niego silniejsza niż wśród innych europejskich przywódców.
Jak się kształtują poglądy Mateusza Morawieckiego w tej sprawie miałem okazję zauważyć kilka lat temu, gdy po wybuchu kryzysu gospodarczego jedna z gazet organizowała cykl spotkań z ekonomistami. Wraz z Morawieckim braliśmy w tym udział i widziałem u niego pewne rozgoryczenie m.in. faktem, że silniejsze kraje UE potrafił wynegocjować dla siebie korzystniejsze warunki niż kraje uboższe. Z jednej strony mamy więc u Morawieckiego taką pewną nieufność do prostego euroentuzjazmu, ale jednocześnie prezentuje on bardzo silne zrozumienie tego, iż trzeba umiejętnie bronić swoich interesów w UE. Nie sądzę więc, by jako premier nie rozumiał, iż kraj stawiający się na marginesie głównej europejskiej dyskusji nigdy nie będzie w stanie swoich racji przeforsować.
A czego spodziewać się po nim na naszym podwórku? Czy premier z korporacji może traktować Polaków tak samo, jak premier z małego, biednego miasteczka?
Gdy rozmawiałem z Mateuszem Morawieckim, on wielokrotnie mówił, że ekonomia wcale nie jest jego pasją. Twierdził, iż tą prawdziwą pasją jest dla niego historia. Kiedy jednak wszedł do rządu, zauważyłem, że tak naprawdę nie pasjonuje go ani ekonomia, ani historia. Dziś widać, że jego życiową pasją jest polityka. Kiedy jak wicepremiera pytano go, jak pogodzić plan rozwoju z obniżaniem wieku emerytalnego, on odpowiadał, że najważniejsze jest spełnianie obietnic wyborczych. On rozumie, że to jest niewłaściwe z punktu widzenia gospodarki, ale uznał, iż najpierw trzeba władzę zdobyć i utrzymać, by później realizować swoje dobre pomysły.
Pytanie, jak długo można w ten sposób usprawiedliwiać uprawianie polityki innej niż ta, którą w rzeczywistości uważa się za właściwą. W tym kontekście ostatnie dwa lata były u niego wyjątkowo ciekawe. Bo Mateusz Morawiecki ogłosił swoją słynną strategię i została ona formalnie przyjęta jako strategia rządu. W praktyce musiał jednak pogodzić się z faktem, że realizowana nie była. Było wręcz odwrotnie, większość rządu pracowała nad działaniami stojącymi w sprzeczności z planami Morawieckiego.
Jak namaszczenie Mateusza Morawieckiego na premiera zareagują rynki?
Dzięki sytuacji gospodarczej i temu, że inwestorzy nie są zaniepokojenie sytuacją w Polsce, złoty jest na tyle mocny, iż nie oczekuję, by za sprawą premiera Morawieckiego miał się jeszcze bardziej umacniać. Z pewnością rynek przyjmie wiadomość o jego desygnacji bardzo dobrze, ale nie oczekujmy wielkich zmian. Zobaczylibyśmy je zapewne tylko, gdyby Beatę Szydło miał zastąpić ktoś bardziej kontrowersyjny. Wówczas musielibyśmy liczyć się ze spadkami.
Natomiast w obecnej sytuacji jakiejś wielkiej premii za Morawieckiego nie będzie. Spodziewam głównie się wielu pozytywnych komentarzy. Opatrzonych jednak uwagą, iż trzeba poczekać i sprawdzić, czy on też nie będzie tylko premierem malowanym.