
Reklama.
To, co przewidywano od dawna, właśnie stało się faktem. Premier Szydło odchodzi, jej następcą będzie Mateusz Morawiecki. Jarosław Kaczyński jeszcze się wstrzymał. Powody takiego stanu rzeczy są dwa: albo ze względu na stan zdrowia, albo nie chciał powtórki z czasów, gdy osobiście zastąpił Kazimierza Marcinkiewicza, po czym PiS spadł politycznie na łeb, na szyję.
Dziś rano w Sejmie byliśmy świadkami głosowania nad wnioskiem o wotum nieufności dla premier Szydło. Kandydatem opozycji był Grzegorz Schetyna (tak, to nie żart...), a premier zawzięcie broniła się z sejmowej mównicy. Choć emocji w jej wystąpieniu nie brakowało, dało się czuć (i widzieć), że to już nie ta sama polityk. Była grillowana od kilku długich tygodni i wszyscy w Polsce mówili o jej zwolnieniu, a ona musiała w tym wszystkim jakby nigdy nic funkcjonować.
Co ciekawe, posłowie PiS w liczbie 239 głosujących dzisiaj rano odrzucili wniosek PO o wotum nieufności. Tym samym jednomyślnie poparli premier Szydło – stwierdzili, że jest godna tego stanowiska i się sprawdza. Bo tak trzeba to rozumieć. Były brawa, kwiaty i uśmiechy. I teraz najlepsze – wszystko po to, by zaledwie kilka godzin później, tego samego dnia wieczorem, doprowadzić do dymisji tej samej polityk, którą przed chwilą tak dzielnie bronili. Ci sami posłowie za tydzień zagłosują tymi samymi rękami za powołaniem nowego premiera Mateusza Morawieckiego.
Makes sense?