
Fanów serialu "The Walking Dead" ubywa podobnie jak głównych bohaterów, których śledziliśmy od początku. Wierni post-apokaliptycznej sadze sami powoli zamieniają się w zombie, beznadziejnym wzrokiem patrzące w ekran. Swego czasu był jednym z najpopularniejszych i najlepiej ocenianych seriali. Teraz przedrostek "naj" pozostał... w połączeniu ze słowem "gorszy".
Dla fanów "Gry o Tron" wysoka śmiertelność postaci to norma – tyle tylko, że w serialu HBO od początku było wiadome, że każdy może zginąć i zazwyczaj ma to jakiś głębszy sens. W przypadku "The Walking Dead" scenarzyści wzywają Kostuchę tylko po to, by szokować, by się o tym serialu mówiło (na Twitterze jest teraz burza) i by zaniepokojeni losem ulubieńców fani nie odeszli od telewizorów. Tymczasem zarzynają swoją produkcję z sezonu na sezon. Premiera 8. serii zaliczyła prawie najgorszą oglądalność w swojej historii, spadki dotyczą też kolejnych odcinków.
Od początku staram się bronić logiki serialowej, sytuacją w jakiej znaleźli się bohaterowie. Przecież przeżyli koniec znanego nam świata, widzieli mnóstwo tragedii, potracili bliskich, są wymęczeni ciągła podróżą, walką i brakiem światełka w tunelu (już chyba przestali nawet szukać antidotum na wirusa) i po prostu poprzestawiało im się w głowach. Stąd podejmują głupie wybory i głupio giną – no cóż, c'est la vie. Każdy z nas się przecież myli i nie postępuje logicznie... zwłaszcza jak jesteś scenarzystą serialu "The Walking Dead".
Na sezon przypadają 1-2 odcinki, które są rzeczywiście emocjonujące i dobre, reszta się wlecze jak umarlaki. Producenci nadwyrężyli gościnność formatu serialowego i rozwlekają go na wszystkie strony. Dam sobie rękę uciąć, że większość oglądających "The Walking Dead" przez pół odcinka przewija Facebooka. Twórcy dodają ckliwe, przegadane dialogi (zazwyczaj w trakcie starć), które mają dodać psychologicznej głębi, ale tylko ośmieszają i siebie i bohaterów. Niestety trudno przestać to oglądać, bo przez lata zżyliśmy się z bohaterami, a oglądanie w poniedziałki serialu stało się małą tradycją. Teraz jeszcze bardziej nienawidzę poniedziałków.
