Fanów serialu "The Walking Dead" ubywa podobnie jak głównych bohaterów, których śledziliśmy od początku. Wierni post-apokaliptycznej sadze sami powoli zamieniają się w zombie, beznadziejnym wzrokiem patrzące w ekran. Swego czasu był jednym z najpopularniejszych i najlepiej ocenianych seriali. Teraz przedrostek "naj" pozostał... w połączeniu ze słowem "gorszy".
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"Żywe Trupy" udały się na przerwę świąteczną. Stacja Fox wyemitowała w poniedziałek 8. odcinek 8. sezonu. Jak na półfinał sezonu przystało, trzeba było zakończyć odcinek takim okrutnym cliffhangerem, który zabije ćwieka fanom na długie tygodnie. "Dajmy widzom do zrozumienia, że zginie jeden z najbardziej lubianych bohaterów, którego poczynania śledzimy od 7 lat" – pomyśleli scenarzyści i tak też zrobili (nie piszę o kogo chodzi, by uniknąć spojlerów). Fani serialu wpadli we wściekłość w mediach społecznościowych.
Zabijanie przestało być sposobem na oglądalność
Dla fanów "Gry o Tron" wysoka śmiertelność postaci to norma – tyle tylko, że w serialu HBO od początku było wiadome, że każdy może zginąć i zazwyczaj ma to jakiś głębszy sens. W przypadku "The Walking Dead" scenarzyści wzywają Kostuchę tylko po to, by szokować, by się o tym serialu mówiło (na Twitterze jest teraz burza) i by zaniepokojeni losem ulubieńców fani nie odeszli od telewizorów. Tymczasem zarzynają swoją produkcję z sezonu na sezon. Premiera 8. serii zaliczyła prawie najgorszą oglądalność w swojej historii, spadki dotyczą też kolejnych odcinków.
Pozbawianie życia ciekawych postaci to jedno. Druga sprawa to pozostawienie tych, które frustrują (najwyraźniej im jesteś gorszy, tym ci łatwiej). Nie ma drugiej tak irytującej osoby jak przemądrzały naukowiec, a raczej samolubny tchórz Eugene, podobny do niego z charakteru ksiądz Gabriel również zniechęca do oglądania. Takich postaci jest od groma i tym bardziej boli, gdy giną te naprawdę fajne – no cóż, c'est la vie. Na szczęście (jeszcze) dobrze się trzymają bohaterowie, którzy są świetnie zagrani i napisani jak chociażby Rick, który z prawilnego policjanta stał się bezwzględnym skurczybykiem. O wspaniałości Negana pewnie już powstało mnóstwo artykułów – to jest przykład postaci, która wkurza, ale nie odstrasza, tylko po prostu fascynuje.
Zombie pożarły mózgi nie tylko postaciom w serialu?
Od początku staram się bronić logiki serialowej, sytuacją w jakiej znaleźli się bohaterowie. Przecież przeżyli koniec znanego nam świata, widzieli mnóstwo tragedii, potracili bliskich, są wymęczeni ciągła podróżą, walką i brakiem światełka w tunelu (już chyba przestali nawet szukać antidotum na wirusa) i po prostu poprzestawiało im się w głowach. Stąd podejmują głupie wybory i głupio giną – no cóż, c'est la vie. Każdy z nas się przecież myli i nie postępuje logicznie... zwłaszcza jak jesteś scenarzystą serialu "The Walking Dead".
Brak konsekwencji, błędy scenariuszowe, bzdurne akcje – to domena tego serialu, przy którym ostatni odcinek "Belfra" to kaszka z mleczkiem. Sytuacja bohaterów jest beznadziejna. Już nawet nie chodzi o to, że to człowiek okazał się większym potworem niż hordy zombiaków, ale cały czas wpadają z deszczu pod rynnę. Niemal co chwilę coś im się nie udaje i cały czas mają po górkę. Okej, takie jest życie, ale nawet w życiu nie natrafiamy na tyle absurdów czy zwrotów akcji na siłę. Serwis "Funny or Die" co tydzień wypuszcza zbiór nonsensensów z każdego odcinka. Wystarczy sobie przemnożyć liczbę sezonów przez liczbę epizodów, by ogarnąć, że to nie są pojedyncze wpadki.
Syndrom sztokholmki
Na sezon przypadają 1-2 odcinki, które są rzeczywiście emocjonujące i dobre, reszta się wlecze jak umarlaki. Producenci nadwyrężyli gościnność formatu serialowego i rozwlekają go na wszystkie strony. Dam sobie rękę uciąć, że większość oglądających "The Walking Dead" przez pół odcinka przewija Facebooka. Twórcy dodają ckliwe, przegadane dialogi (zazwyczaj w trakcie starć), które mają dodać psychologicznej głębi, ale tylko ośmieszają i siebie i bohaterów. Niestety trudno przestać to oglądać, bo przez lata zżyliśmy się z bohaterami, a oglądanie w poniedziałki serialu stało się małą tradycją. Teraz jeszcze bardziej nienawidzę poniedziałków.
Kiedyś czytałem, że maksymalna liczba sezonów do zachowania klasy to sześć. Potem poziom odcinków odnotowuje tendencję spadkową. Pewnie dlatego taki "Breaking Bad" z 5-cioma sezonami to czyste złoto – jest po prostu skondensowane. Tymczasem "The Walking Dead" prędko się nie skończy, bo jest wciąż rzesza fanów, która go ogląda bez względu na wszystko. Serial wraca 27 lutego przyszłego roku, ale ja wysiadam z tej kolejki, bo jest jeszcze tyle seriali na które się poświęca, a nie marnuje czas.