Do panteonu bożonarodzeniowych hitów dołącza "Świąteczny książę". To tegoroczna produkcja, a jednak już piszą o niej media na całym świecie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile jest filmowych podobnych harlequinów w klimatach świątecznych.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
"Świątecznego księcia" pewnie znałaby garstka osób, które szukają filmów w duchu "szara myszka poznaje księcia i się w nim zakochuje". Wypromował go (z premedytacją bądź przypadkowo) Netflix swoim kontrowersyjnym postem na Twitterze: "Do tych 53 osób, które oglądają "Świątecznego księcia" codziennie od 18 dni: kto was tak zranił?". W sieci zawrzało.
Netflix słynie z dzielenia się statystykami. A mamy końcówkę roku, więc naturalne, że zaczął się czas podsumowań. Platforma nigdy nie miała nic do ukrycia, czemu więc teraz doszło do takiego oburzenia? Bo nie dość, że Netflix widzi co oglądamy jak na dłoni, to teraz zaczął oceniać nasz gust - tak krytykuje wpis BBC. Odkładając na bok "aferę", dowiedzieliśmy się o istnieniu filmu, który z miejsca stał się hitem.
"To właśnie miłość" to to nie jest
"Świąteczny książę" łączy sprawdzone patenty, a przez wszechogarniający nastrój świąteczny - rozczula widza. Mamy więc dziennikarkę Amber - bohaterkę w stylu Bridget Jones - pechową, o złotym sercu (gra ją Rose McIver z "iZombie"). Wyrusza napisać artykuł o niesfornym, przystojnym księciu Richardzie - mamy więc i motyw o którym marzy chyba każda "stara panna" oraz nawiązanie do współczesnej rodziny królewskiej. Książę z bajki ma też młodszą siostrę - jest pyskata, bystra i porusza się na wózku inwalidzkim - twórcy wykorzystują więc relację z przebojowych "Nietykalnych". Połączenie tych elementów nie mogło się nie udać.
Post Netflixa można interpretować też jako przyznanie się do wypuszczenia słabego filmu - jakże okrutny los nas musiał spotkać, skoro oglądamy taki gniot? "Świąteczny książę" nie jest najwyższych lotów, ale to perfekcyjny produkt na święta - jak "Listy do M.". Dla wielu będzie "guilty pleasure" czy w końcu czymś nowym w bożonarodzeniowym repertuarze. Część osób pokocha ten film "na serio". Już teraz wiele kobiet marzy o podróży do zamku w Aldovii. Próżno jednak szukać tego państwa na mapie Europy.
Powstają też memy, w których internautki autoironicznie śmieją się z tego, że film przypadł im do gustu.
Wraca też moda na czerwone trampki, które nosiła główna bohaterka.
Świąteczne harlequiny
To nie jedyne odkrycie sezonu. Okazuje się, że istnieje potężna gałąź ze świątecznymi romansami w branży filmowej. Po obejrzeniu "Świątecznego księcia" Netflix zaraz mi podsunął kolejne produkcje (są też pod tagiem "najlepsze na święta"): "Całuśnych świąt", "Świąteczny duch", "Święta pod psem" itd. Na upartego można sobie urządzić prawdziwy maraton.
Po opisach tych filmów, od razu wiadomo z czym mamy do czynienia i jak to się wszystko zakończy.
"Świąteczny duch" Zbliżają się Święta, a pani adwokat Kate Jordan musi jechać do Vermont, by dopilnować sprzedaży hoteliku. Tam zakochuje się w przystojnym, lecz przeklętym duchu. "Całuśnych świąt" Kayla jest zaręczona ze słynnym choreografem, ale ma pewne wątpliwości co do tego związku. Magiczny pocałunek z nieznajomym wprowadza w jej głowie jeszcze większy zamęt. "Święta pod psem" Rozpieszczona 21-letnia Luce Lockhart staje przed dużym dylematem, gdy pewien przystojnika prosi ją o pomoc w ocaleniu parku dla psów przed planami jej bogatego szefa.
Tak brzmi to jak wstępy do filmów dla dorosłych, ale to produkcje, których powstanie i oglądanie usprawiedliwia tylko bożonarodzeniowa atmosfera. Nawet mnie "Świąteczny książę" utulił do snu lepiej niż herbatka z melisą. Gdy się przebudziłem na koniec - było tak, jak się spodziewałem: happy end, ale przecież po to te filmy powstają.
I jeszcze ciekawostka od Netflixa: są osoby, które codziennie oglądają te same romansidła. To już wiemy. Jest jednak w Polsce użytkownik platformy, który obejrzał "Film o pszczołach"... 184 razy (czyli prawie co drugi dzień przez cały rok)!