
Reklama.
Choć samoloty MiG-29 były budowane jeszcze w Związku Radzieckim, to są dość bezpieczne. Mają dwa silniki, niezłe właściwości lotne, a w razie zagrożenia pilot ma do dyspozycji system katapultowania. To właśnie ta katapulta uratowała życie młodemu porucznikowi, którego samolot rozbił się dziś podczas próby lądowania.
Pilot powinien mieć przy sobie lokalizator. To niewielkie urządzenie, które pozwala namierzyć lotnika poszukującym go służbom medycznym. Wszystko po to, żeby rozbitek jak najszybciej trafił do szpitala. Podczas działań wojennych może pomóc pilotowi w tym, żeby nie trafić w ręce wroga. Czas w takich przypadkach ma decydujące znaczenie.
Do wypadku doszło na linii podejścia do lądowania w odległości kilkunastu kilometrów od lotniska w Mińsku Mazowieckim. To bardzo ogranicza obszar, na którym trzeba było przeprowadzić poszukiwania. Pomimo tego młodego pilota poszukiwano aż trzy godziny, a w akcji uczestniczyli oprócz wojska także policjanci, służby medyczne, straż pożarna, a nawet strażnicy leśni.
Jak stwierdził na atenie TVN24 wydawca miesięcznika "Raport: wojsko, technika, obronność" Wojciech Łuczak, możliwe, że zawiódł system namierzania lokalizatora. Nie można też wykluczyć, że sam lokalizator podczas katapultowania uległ uszkodzeniu lub spadł w innymi miejscu niż pilot. Wojsko nie wysłało na poszukiwania helikoiptera, bo jak tłumaczył dowódca bazy w Mińsku Mazowieckim, podstawy chmur nie pozwalały na taki lot.