W PiS bagatelizują uruchomienie wobec Polski mechanizmu z art. 7 TUE, bo są przekonani, iż na Radzie Europejskiej nałożenie kar zablokuje premier Węgier Viktor Orbán. W obozie "dobrej zmiany" przypominają, że ich rzekomy przyjaciel z Budapesztu kilkukrotnie zapowiadał, iż "nigdy sankcji wobec Polski nie poprze". Jednak wystarczy lepiej poznać słynny art. 7, by zrozumieć, iż za kilka miesięcy Węgier będzie mógł dotrzymać słowa danego PiS, a jednocześnie znacznie bardziej zadowolić Brukselę.
Na środową decyzję Komisji Europejskiej w sprawie uruchomienia wobec Polski mechanizmu z art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej w środowisku Prawa i Sprawiedliwości odpowiedzieli kpinami i świetnie znanym argumentem. Przypominają, że po ich stronie jest Viktor Orbán, który podobno nie pozwoli, by na Radzie Europejskiej zapanowała jednomyślność podczas głosowania w sprawie Polski. Ekipa "dobrej zmiany" najwidoczniej nie rozumie jednak dwóch ważnych kwestii.
Po pierwsze, nie doczytali chyba art. 7. Traktatu o Unii Europejskiej. A stanowi on, że jednomyślność członków Rady Europejskiej jest wymagana jedynie do tego, by przyznać, że w danym państwie członkowskim Unii Europejskiej jest jakiś poważny problem. Za kilka miesięcy, gdy nadejdzie czas decydującego głosowania, Węgry mogą więc zachować niczym stary rabin i podjąć próbę zadowolenia wszystkich. Viktor Orbán może zagłosować jednomyślnie z Zachodem nad zastosowaniem ustępu drugiego, stwierdzając zarazem, że w kolejnym etapie nie poprze pomysłu ukarania Polski.
Ale wówczas głosy wschodnioeuropejskich państw flirtujących z Polską nie będą miały już większego znaczenia. O zawieszeniu państwa członkowskiego w niektórych prawach – łącznie z prawem do głosowania w Radzie – decyduje się bowiem większością kwalifikowaną. Czyli taką, gdy za daną decyzją jest 55 proc. państw reprezentujących 65 proc. ludności UE. Wystarczy więc, że ukaranie Polski poprą tylko największe państwa tzw. starej Unii. Walczącym o nowy unijny ład prezydentowi Francji Emmanuelowi Macronowi, kanclerz Niemiec Angeli Merkel, czy premierowi Hiszpanii Mariano Rajoyowi nie powinno zabraknąć w tej sprawie determinacji.
Jest jednak jeszcze jeden ważny powód, dla którego Viktor Orbán raczej nie położy się Rejtanem w obronie Jarosława Kaczyńskiego. Jak informowaliśmy w naTemat już w lipcu, UE ma dla przywódcy węgierskiego Fideszu bardzo atrakcyjną zachętę do "zdrady" Kaczyńskiego. Kiedy latem w Brukseli podjęto pierwsze konkretne kroki dążące do zastosowania wobec Polski art. 7 TUE, wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans wystąpił na konferencji, podczas której między słowami wysłał do Budapesztu atrakcyjną propozycję.
– Sytuacja na Węgrzech nie jest porównywalna do tego, co dzieje się teraz w Polsce – oznajmił wówczas wpływowy w UE Holender. Po czym dał do zrozumienia, że odpowiednie porozumienie w sprawie zastosowania art. 7 TUE przeciw Polsce jest w RE realne. Prawdopodobnie właśnie dzięki temu, że popierając działania zmierzające do ukarania Polski, Orbán dostanie immunitet, który przed podobnymi problemami ze strony KE uchroni jego wersję "dobrej zmiany".
Stwierdzenie przez Radę ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości Unii
2. Rada Europejska, stanowiąc jednomyślnie na wniosek jednej trzeciej Państw Członkowskich lub Komisji Europejskiej i po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego, może stwierdzić, po wezwaniu Państwa Członkowskiego do przedstawienia swoich uwag, poważne i stałe naruszenie przez to Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2.
3. Po dokonaniu stwierdzenia na mocy ustępu 2, Rada, stanowiąc większością kwalifikowaną, może zdecydować o zawieszeniu niektórych praw wynikających ze stosowania Traktatów dla tego Państwa Członkowskiego, łącznie z prawem do głosowania przedstawiciela rządu tego Państwa Członkowskiego w Radzie. Rada uwzględnia przy tym możliwe skutki takiego zawieszenia dla praw i obowiązków osób fizycznych i prawnych.
Obowiązki, które ciążą na tym Państwie Członkowskim na mocy Traktatów, pozostają w każdym przypadku wiążące dla tego Państwa.