Gdy wróciłam do domu, to się poryczałam ze wzruszenia. Takie chwile sprawiają, że przypominam sobie, dlaczego to wszystko robię - opowiada Maria Skołożyńska, organizatorka akcji "Podzielmy się". W tym roku akcji dzielenia się świątecznym jedzeniem wzięło rekordowo dużo ludzi. Dzielili się jednak nie tylko w ten sposób.
Maria od trzech lat właściwie nie ma świąt. Organizuje je innym. W tym roku wspierał ją sztab ludzi. Tymczasem akcję zaczęła się w 2015 r. od obdarowania bezdomnego jajkami ugotowanymi na twardo. – Jeszce tydzień temu siedziałam i denerwowałam się, że akcja nie wypali. Myślałam sobie, że to ostatnia. Tymczasem była rekordowa – mówi podekscytowana.
Zrobili jeden wyjątek "Podzielmy się" właśnie się zakończyła – w czwartek w południe. Jedzeniem ze świątecznych stołów oddało ponad 1500 osób. – Jeden pan nie tylko podzielił się potrawami ze świątecznego stołu, ale i przygotował kilka nowych – opowiada Maria. Akcja objęła ponad 50 miast. Kierowcy–wolontariusze odbierali żywność i zawozili do jadłodajni, punktów żywienia, gdzie przychodzą bezdomni, czy mniej zamożni. Nie dowożą bezpośrednio do potrzebujących, ale… w tym roku zrobili jeden wyjątek w Warszawie. – Zadzwoniła do nas pani Swietłana. Ma status uchodźcy. Tłumaczyła, że nie tylko nie stać jej na jedzenie, ale nigdy nie jadła naszych świątecznych potraw. Nie dostarczamy żywności. Zadzwoniłam jednak do kierowcy, który był w pobliżu – opowiada. Kierowca miał jeszcze pierogi i kapustę. Zawiózł. Kilka minut po odjeździe kierowcy Maria Sokołożyńska odebrała telefon. Usłyszała, jak Swietłana płakała. Mówiła, że w Polce został życzliwie przyjęta, a dzięki akcji poczuła się jak w polskim domu. - Dopiero po powrocie, gdy już mogłam sobie pozwolić, poryczałam się. Takie chwile sprawiają, że przypominam sobie, dlaczego to wszystko robię – opowiada.
A ci jeszcze hejtują
W jej ocenie dzięki akcji udało przekazać do jadłodajni może nawet 5 ton żywności. To zadziwiające, że znajdują się osoby, które hejtują podobne pomysły. KIlka znaleźliśmy na forum epoznan.pl.
– Mam też stałe grono "sympatyków". Niedawno jeden z panów stwierdził, że robię to dla sławy. No nie wiem, czy warto dla niej pracować 17 godzin dziennie, gdy inni świętują – tłumaczy Maria Skołożyńska.
Bywa, że dzwonią z pretensjami osoby, od których kierowcy nie zdążyli odebrać żywności. Tak było w Warszawie. – Patrzę wówczas na listę blisko 400 osób, od których odbieraliśmy i myślę, że wbrew zarzutom żywność nie popsuła się przeze mnie – opowiada.
Organizatorka akcji przyznaje, że bywają trudne, chwile. Taki dzień był w środę. Nie tylko natłok obowiązków, ale i jadłodajnie już nie chciały przyjmować potraw. – Wówczas otrzymaliśmy smsa od kierowcy z Katowic. Zrobił zdjęcie zebranych potraw ustawionych na stole Górnośląskiego Towarzystwa Charytatywnego. Na zdjęciu załoga i bezdomni zachwyceni z podarunku. Natomiast kierowca napisał: – "Naciesz się szczęściem innych. Akcja fantastyczna!". Bo w tej akcji też chodzi, aby sobie sprawić radość z obdarowania – dodaje.
Stawki pełne, na Szmulkach też
Nie tylko w ten sposób podzielono się żywnością ze świątecznych stołów. Zapełniły się również jadłodzielnie. Marta Sapała, autorka książki "Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków", a także wolontariusza innej akcji Świątecznej Zbiórki Żywności apelowała, aby kierować znajomych i potrzebujących do tzw. punktów foodsharingowych. Trzeba opróżnić szafki.
Jadłodzielnie działają też w mniej "prestiżowych" dzielnicach Warszawy. – Ludzie przynoszą, ale mniej chętnych jest do odbioru. Sądzę, że wielu ludzi wstydzi się przychodzić i brać. Wyniesiemy to, co mamy do szafki na zewnątrz lokalu – opowiada Małgorzata Klimiuk z Domu Sąsiedzkiego "Szmulowizna".
Ratownicy żywności
Podobna jadłodzielnia wkrótce ruszy na Bródnie. – Brakowało takiego punktu z tej strony Wisły. Uruchomiliśmy jadłodzielnię na sklepowisku, które w okresie świątecznym jest, niestety, zamknięte. Niestety, bo wiem, że obecnie jadłodzielnie są przepełnione – podkreśla Paweł Siemieniak, działający w Foodsharing Warszawa.
Takich osób jak on, "ratowników żywności", jest w Warszawie około 40-tu. Starają się nie marnować zgromadzonego jedzenia. Rozdają potrzebującym, ogłaszają się też na portalach społecznościowych. – Dostajemy czasem informację, że do odebrania jest żywność. Wówczas ktoś z nas jedzie po nią, a potem przekazuje potrzebującym – wyjaśnia. Nie lubi, gdy przez konsumpcjonizm marnowana jest żywność. – Myślę, że wśród ludzi rośnie świadomość, że warto podzielić się zbędną żywnością. Nie wstydzą się przynosić, ale i też brać – dodaje Siemieniak.