"Z archiwum X" powróciło z 11-stym (!) sezonem. Premiera pierwszego odcinka przeszła bez większego echa z wyjątkiem fali negatywnych recenzji i komentarzy. Nawet zatwardziali fani i fanatycy teorii spiskowych są załamani, oszukani i zdradzeni. Nie tylko oni - znani aktorzy wyglądają jakby grali w serialu za karę, a cały odcinek to jedna wielka kpina.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Jedno z najciekawszych wspomnień z dzieciństwa to seanse kolejnych odcinków "Z archiwum X" na antenie TVP 2. To było wtedy naprawdę coś: wciągające rządowe spiski, uprowadzenia przez kosmitów, tajemnicze potwory, a do tego genialna para głównych bohaterów i ogólna nowa jakość jak na ówczesne produkcje telewizyjne.
Niestety po pewnym czasie zrobił się z tego kuriozalny tasiemiec, a teorie spiskowe stały się chlebem powszednim w raczkującym internecie i te serialowe nie robiły już takiego wrażenia (i ów trend eskaluje do dziś). "Z archiwum X" straciło pierwotny pierwiastek "fajności", ale i tak ciągnięto go aż do 9. sezonu (choć powinien się z klasą zakończyć maksymalnie na 6-stym). 2002 rok miał być ostatnim rokiem serii. Chris Carter postanowił jednak wskrzesić swoje dziecko 14 lat później. Najwyraźniej nigdy nie słyszał piosenki Perfectu - "Niepokonani".
Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść
10. sezon serialu nawet przypadł mi do gustu, bo sprawiał wrażenie pastiszu, mrugnięcia oka do fanów. Dostaliśmy 6 nostalgicznych odcinków w starym stylu pod względem tematyki (i na poważnie i z jajem - jak tak ten z jakże aktualnym Reptilianem) oraz produkcji (mocno trącił myszką) przyjemnie się oglądało. Nie ma zbyt wielu takich seriali (poniekąd "Black Mirror" podtrzymuje dawnego ducha "Archiwum", ale podaje go na miarę XXI wieku), no i to w końcu powrót do czasów dzieciństwa i kultowych losów duetu agentów FBI. Niestety reanimowany serial przypadł do gustu nie tylko mnie. W innym razie Chris Carter nie nakręciłby kolejnej serii, prawda? Obecnie panuje raczej moda na kasowanie nawet dobrych seriali, a tu usilnie dokręca się kolejne odcinki do słabej produkcji. To zresztą domena stacji Fox - patrz: "Żywe Trupy" oraz "Prison Break".
W najnowszym sezonie już nie jest tak wesoło. Symbolem tego jest wyraz twarzy Davida Duchovnego (agent Mulder). Aktor ma na karku niemal 60 lat i wiele przygód, ale i tak nieźle się trzyma. Jednak gdy pojawia się w pierwszym odcinku, wygląda jakby wpadł na plan po ostrym melanżu.
Z kolei Gillian Anderson (agentka Skully) nigdy nie wyglądała lepiej. Może to jej urok, może to operacje plastyczne, ale prezentuje się pieknie. Co innego jej gra: na przemian jest zaskoczona, rozpłakana lub przestraszona. Wygląda to czasem żałośnie, w przypadku agentki z takim doświadczeniem w sferze zjawisk paranormalnych. I ogólnie życia.
Archiwum X powinno zostać wreszcie zamknięte
Premierowy odcinek miał słabiutką jak na USA oglądalność: wyniosła 5,19 mln (czyli o ponad 10 milionów mniej niż odcinek pierwszy 10. sezonu). Przykro się w nim patrzy nie tylko na bohaterów z dzieciństwa, których tak normalnie, po ludzku szkoda, ale ogólnie na cały odcinek. Kontynuuje główny wątek serialu, więc trzeba znać historię z poprzednich sezonów, żeby coś zrozumieć. I tak fani będą mieć z tym problem. Jest nakręcony fatalnie. "Chaos" to słowo klucz, oprócz tego ciągłe cięcia scen jak teledysku, kiczowate zbliżenia na twarze jak w telenoweli, skakanie po wątkach. Ogląda się to z zażenowaniem - ktoś tu poważnie zakpił z widzów. Zresztą wystarczy poczytać komentarze w internecie. Czy jest na sali osoba, której premiera się w pełni podobała?
Najlepszą i najgorszą (o czym za chwilę) rzeczą w pierwszym odcinku 11. sezonu była... stara czołówka. Klimatyczna muzyczka i zdjęcia przyprawiają o dreszczyk - głównie z nostalgii. Pojawił się jednak pewien szkopuł. Słynne "I want to believe" (ang. chcę wierzyć) przeistacza się w "I want to lie" (ang. chcę kłamać).
I co z tego? Ano to, że epicki cliffhanger z finału 10. sezonu okazał się prawdopodobnie... snem. Chris Carter wykorzystał najgorszą i najbardziej chamską "sztuczkę" jaką może zaserwować reżyser/scenarzysta widzom. Mulder w obliczu śmierci, globalna pandemia i statek obcych, z ostatniego sezonu, to bujda na resorach, bo twórcy nie chciało się (pomysłów ma sporo, co widać i w nowym sezonie) rozwinąć tematu. Więc nowy sezon zaczyna "od zera", jakby tego było mało, dodany jest na koniec zwrot akcji z dzieckiem Skully na poziomie przedszkolaka. Chciałbym uwierzyć, że to co co obejrzałem było również snem.