Stronę "Pewex" na Facebooku lubi 189 tys. osób, "Born in the PRL" aż 215 tys. Każda ze stron, pod zdjęciami popularnych produktów zbiera setki, jeśli nie tysiące komentarzy i "lajków". Dobrze radzą sobie też sklepy, sprzedające stylizowane na czasy PRL-u gadżety i koszulki. Skąd ta fascynacja?
Ten kto chociaż trochę przykładał się do lekcji historii, wie jak wyglądała rzeczywistość za komuny. Księżycowa, centralnie sterowana gospodarka, która skutkowała pustkami w sklepach. Poza tym cenzura i inwigilacja. Do tego wszechobecna szarzyzna i brak nadziei na poprawę sytuacji. Jednak teraz wielu ludzi, nawet tych którym ZOMO czy milicja przetrąciła kręgi, dzisiaj z rozrzewnieniem wspomina czasy lodów Bambino, wody z saturatora czy Polo–Cockty.
– Wydaje mi się, że ta fascynacja występuje na zasadzie przekory w stosunku do tego, co mamy teraz – diagnozuje Michał Ogórek, felietonista "Gazety Wyborczej". – Przecież te wszystkie produkty były polskie. Teraz importujemy wszystko z Zachodu, nawet pomysły. Młodzi wracają do tego, co starsi już porzucili, bo po przełomie zachłysnęli się tym, co im Europa zaproponowała. A przecież to wcale nie jest lepsze – ocenia.
– Chociaż kiedyś była tylko woda z saturatora, nazywana "gruźliczką", a teraz jest 70 rodzajów, to wiele z nich jest nalewanych z kranu. Tak samo szynka. Teraz trzeba ją wyrzucać po dwóch dniach, bo zaczyna z niej wypływać coś dziwnego. Kiedyś jak już się odstało te kilka godzin, to była pewność, że warto było czekać w kolejce – wyjaśnia Ogórek.
– Te czasy są już słusznie minione, ale szkoda, że nie pamiętamy o takiej polskiej tradycji jak mleko w szklanej butelce każdego ranka. Przecież dzisiaj to wydaje się nam niemożliwe, ile coś takiego by musiało kosztować? To powinno być naczelne hasło ekologów, żeby taką dystrybucję mleka przywrócić – żartuje Michał Ogórek.
Z popularności fanpage'y takich jak "Pewex" czy "Born in the PRL" korzystają też przedsiębiorcy, którzy doskonale wyczuwają potrzeby klientów i zaspokajają je na różne sposoby. Powstały więc puby stylizowane na socrealistyczne kawiarnie, sporo jest przewodników oprowadzających po "śladach z przeszłości". Prężnie działają też sklepy z gadżetami stylizowanymi na okres PRL. Większość z nich działa w internecie, ale niektóre mają też swoje punkty w realu.
– Zaczęliśmy zdecydowanie wcześniej niż te fanpage o których pan mówi. W 2006 roku od bloga na którym z mężem opisywaliśmy przedmioty z tamtych czasów, które zbieraliśmy – opowiada naTemat Justyna Burzyńska-Lebiedowicz, właścicielka sklepu "Pan tu nie stał" w Łodzi. Jako źródło fascynacji tymi szarymi czasami podaje design, który często stał na wysokim poziomie. – Proszę sobie przypomnieć, że wtedy narodziła się polska szkoła plakatu. Może nie wszystko było wydrukowane jak trzeba, kolory były wyblakłe, ale wizualnie to stało na wysokim poziomie – ocenia.
– Podstawą naszej działalności są T-shirty stylizowane na czasy PRL-u bądź z napisami nawiązującymi do Polski Ludowej. Ale są też kubki znane ze stołówek pracowniczych czy szklanki w koszyczku – opisuje Justyna Burzyńska-Lebiedowicz. – Za stronę graficzną odpowiada mój mąż, Maciek. To on projektuje większość naszych produktów. Ale udało się nam zaprosić do współpracy grafików, którzy byli czynni w czasach PRL-u. Zaprojektowali dla naszego sklepu kilka rzeczy i jesteśmy z tego bardzo dumni – cieszy się Burzyńska-Lebiedowicz. Dodaje jednak, że większość klientów jej sklepu w Łodzi stanowią dwudziesto- i trzydziestolatkowie.
O ile młodsi przechodzą do czynów, a raczej do zakupów, to dzisiejsi czterdziesti- i pięćdziesięciolatkowie poprzestają na wspominaniu dawnych czasów. Wtedy byli młodzi, nie musieli utrzymywać rodzin, a ich największym zmartwieniem była jutrzejsza kartkówka z biologii.
– To jeden z powodów, ale nigdy nie ma powodów, ale to też podążanie za instynktem stadnym – mówi dr Joanna Heidtman, psycholog. – Bo jeden kolega się zaczął interesować tym okresem, później dołączali kolejni - na tej zasadzie kreuje się wszystkie kolejne mody, a my nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że też się jej poddajemy – opisuje badaczka.
– Wydaje mi się, że w tej modzie sentyment nie jest głównym punktem, ale odreagowanie. Wtedy nie było nam do śmiechu - było przecież szaro, biednie - nawet młodym – przypomina psycholog. – Teraz wiemy, że to nie wróci i spokojnie możemy się pośmiać z tych czasów. Przecież nie wybieramy tych smutnych i trudnych akcentów z tego okresu, ale raczej absurdy à la "Miś". PRL widzimy przez okulary w stylu komedii Barei. Z tego całego okresu robi się jeden wielki, absurdalny żart. A my przecież takowe bardzo lubimy – ocenia nasza rozmówczyni.
Według dr Heidtman dla starszych fascynacja PRL-em to także szansa na pokazanie wiedzy na temat życia codziennego w czasach Polski Ludowej. – Przecież nie wystarczy pokazać samego saturatora, by wywołać śmiech czy chociażby zainteresowanie. Ludzie muszą wiedzieć w jakim kontekście to się pojawiało, jaka jest otoczka kulturowa. Amerykanina obrazek saturatora nie rozśmieszyłby ani trochę. Dlatego to w pewnym sensie nas jednoczy, pokazuje nam, że mamy coś wspólnego ze sporą grupą ludzi – diagnozuje dr Heidtman.