Wtorkowe wyjazdowe posiedzenie klubu parlamentarnego PO w podwarszawskiej Jachrance było burzliwe. Posłowie przez kilka godzin rozprawiali o planach na kolejne miesiące, ale najbardziej rozgrzała ich sprawa in vitro. "Czy znając pańskie konserwatywne poglądy, znajdzie Pan pieniądze na refundację in vitro" - pytał ministra finansów premier Donald Tusk. Odpowiedzi nie dostał.
Dużym zaskoczeniem wyjazdowego posiedzenia klubu PO było wystąpienie Stefana Niesiołowskiego w sprawie in vitro. Stwierdził on, że partia powinna złożyć w Sejmie tylko jeden projekt regulacji tej kwestii (są dwa: liberalny Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i konserwatywny Jarosława Gowina), bo w przeciwnym razie przeciwnicy będą rozgrywać wewnętrzne różnice w PO. Niesiołowski, uważany za konserwatystę, wyraził poparcie dla liberalnego projektu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Posłowie mieli też pretensje do Jarosława Gowina, że ten do tej pory nie złożył w klubie parlamentarnym swojego projektu w sprawie in vitro. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz apelowała zaś, by poszanować wolność sumienia tych polityków, którzy są przeciwko in vitro. Zostało to odebrane jako wsparcie dla konserwatystów.
Sam premier Donald Tusk mówił, że nawet najbardziej liberalna ustawa będzie bardziej konserwatywna od wolnoamerykanki, z jaką mamy do czynienia dzisiaj. – Zdaniem premiera najważniejsze jest, czy będziemy refundować in vitro – mówi uczestnik spotkania.
Źródło: Gazeta Wyborcza
a dyskusja zmierza w złym kierunku. Każdy mówił o sumieniu, ale przecież nikt nikomu nie każe robić in vitro czy wchodzić w związki partnerskie. Chodzi o to, by dać ludziom wybór.