Jonathan Franzen na okładce magazynu "Time"
Jonathan Franzen na okładce magazynu "Time"

Tołstoj naszych czasów, najgorętszy pisarz współczesnej Ameryki, wychwalany zarówno przez Philipa Rotha, jak i Oprah Winfrey, znany jest głównie za sprawą swoich genialnych powieści. W opublikowanych niedawno esejach nie porzuca pozy ironisty. I naśmiewa się z, nagminnego dzisiaj, publicznego wyznawania uczuć.

REKLAMA
„Intymność nie polega dla mnie na ukrywaniu przed ludźmi mojego prywatnego życia. Jest raczej próbą odparcia ataków, odgrodzenia się przed prywatnymi szczegółami z życiorysów innych”. Takie wyznanie pojawia się już w trzecim akapicie eseju „I Just Called to Say I Love You”, napisanego w 2008 roku, zaś opublikowanego w tomie „Farther Away” na początku 2012 roku. To zbiór felietonów Franzena powstałych na przestrzeni kilku ostatnich lat, niektórych drukowanych już solo w światowej prasie.
Złośliwi twierdzą, że książka „Farther Away” ujrzała światło dzienne, gdyż wydawca zapragnął pomnożyć zyski z produktu o nazwie Franzen. Ten pisarz to kura znosząca złote jajka, lecz długo, w bólach i rzadko (patrz: recenzja w The Globe and Mail). Krytycy utyskują też, że sięgający literackich szczytów w „Korektach” i „Wolności” autor, w esejach traci impet (patrz: recenzja w The New York Times). Tymczasem „Farther Away”, choć jest patchworkiem z pozornie przypadkowych tekstów, układa się w sensowną, wzruszającą, a momentami wręcz porywającą opowieść. Z pewnością – w koherentną całość.

O czym pisze Franzen na literackich marginesach? Przede wszystkim – o pisaniu. O cenie, jaką trzeba zapłacić za wnikanie w świat fikcji. O niebezpiecznych związkach pomiędzy fikcją a rzeczywistością. O rywalizacji z pisarzem i przyjacielem, cierpiącym na depresję Dawidem Fosterem Wallace’m, który nie wytrzymał balansowania na krawędzi literatury i faktów, i popełnił samobójstwo. O nieudanym młodzieńczym małżeństwie z pisarką, którą na jej i swoje nieszczęście (ach, to poczucie winy) przerósł. O światku nowojorskich jajogłowych, o pazernych agentach i nieletnich kochankach. A przede wszystkim – o nowych technologiach, które niszczą nas niepostrzeżenie. Zjadają nam mózgi. Franzen przeciwstawia im naturę, jako wymarzoną przestrzeń migracji. Tej duchowej, a nawet tej dosłownej.
W eseju otwierającym tom, którego tytuł przekonuje, że „ból nas nie zabije”, Jonathan Franzen zdradza, że jego wentylem bezpieczeństwa jest nietypowa pasja – fascynacja ptactwem. To ona ciągnie go ku rzeczywistości, co przydaje się zwłaszcza, gdy Franzena ogarniają lęki. W tytułowym „Farther Away” pisarz wraca do ponownej lektury przygód Robinsona Crusoe – dzieło Daniela Defoe analizuje z perspektywy osaczonego Facebookiem oraz wydzwaniającymi telefonami nowojorczyka. Myśl ciągnie w najlepszym – moim zdaniem – eseju, który swój tytuł odziedziczył po piosence wykonywanej przez Steve’ego Wondera: „I Just Call to Say I Love You”.

Co obrzydza Franzena? Eksplozja uczuć w miejskich dekoracjach. Głośne, a przez to wulgarne wyznania, czynione za pośrednictwem telefonów komórkowych w autobusach, kawiarniach, biurach i siłowniach. Obślinione rozmowy high-tech, które nie mają z miłością nic wspólnego. Jonathan Franzen uważa, że Amerykanie – wychowani przez sztywnych i chłodnych emocjonalnie (jak Zimna Wojna) rodziców – próbują coś sobie dzisiaj udowodnić. Powtarzają miłosne zaklęcia, bo bardzo pragną w nie uwierzyć. Pisarz przekonuje, że pewnych słów nie należy wymawiać automatycznie, używać zamiast przecinków. Na przykład: Kocham cię. Twierdzi, że sam miłość wyznaje nieśmiało, prywatnie i bardzo świadomie. Obśmiewa nadmiar „love-yous”. A potem przechodzi, a jakże, do swojej relacji z mamą.
Matka Franzena przez całe życie narzekała, że jej mąż, a ojciec pisarza, nigdy nie wyznawał jej miłości. Powściągliwy i zdystansowany, ojciec Franzena w niczym nie przypominał naładowanych histeryczną miłością współczesnych rodziców. Jednak Franzen zaczął inaczej spoglądać na związek rodziców, gdy odkrył list ojca do matki, napisany w 1944 roku. Pełen czułości ton listu, który Franzen w całości przytacza, jest dla pisarza wart więcej niż tysiąc „Kocham Cię” wykrzyczanych w nowiutkiego iPhone’a.
Czy warto wziąć przykład z Jonathana Frazena? I trzymać się zasady, że publicznie „No More I Love You’s”, jak śpiewała Annie Lennox?