Tołstoj naszych czasów, najgorętszy pisarz współczesnej Ameryki, wychwalany zarówno przez Philipa Rotha, jak i Oprah Winfrey, znany jest głównie za sprawą swoich genialnych powieści. W opublikowanych niedawno esejach nie porzuca pozy ironisty. I naśmiewa się z, nagminnego dzisiaj, publicznego wyznawania uczuć.
„Intymność nie polega dla mnie na ukrywaniu przed ludźmi mojego prywatnego życia. Jest raczej próbą odparcia ataków, odgrodzenia się przed prywatnymi szczegółami z życiorysów innych”. Takie wyznanie pojawia się już w trzecim akapicie eseju „I Just Called to Say I Love You”, napisanego w 2008 roku, zaś opublikowanego w tomie „Farther Away” na początku 2012 roku. To zbiór felietonów Franzena powstałych na przestrzeni kilku ostatnich lat, niektórych drukowanych już solo w światowej prasie.
Złośliwi twierdzą, że książka „Farther Away” ujrzała światło dzienne, gdyż wydawca zapragnął pomnożyć zyski z produktu o nazwie Franzen. Ten pisarz to kura znosząca złote jajka, lecz długo, w bólach i rzadko (patrz: recenzja w The Globe and Mail). Krytycy utyskują też, że sięgający literackich szczytów w „Korektach” i „Wolności” autor, w esejach traci impet (patrz: recenzja w The New York Times). Tymczasem „Farther Away”, choć jest patchworkiem z pozornie przypadkowych tekstów, układa się w sensowną, wzruszającą, a momentami wręcz porywającą opowieść. Z pewnością – w koherentną całość.
O czym pisze Franzen na literackich marginesach? Przede wszystkim – o pisaniu. O cenie, jaką trzeba zapłacić za wnikanie w świat fikcji. O niebezpiecznych związkach pomiędzy fikcją a rzeczywistością. O rywalizacji z pisarzem i przyjacielem, cierpiącym na depresję Dawidem Fosterem Wallace’m, który nie wytrzymał balansowania na krawędzi literatury i faktów, i popełnił samobójstwo. O nieudanym młodzieńczym małżeństwie z pisarką, którą na jej i swoje nieszczęście (ach, to poczucie winy) przerósł. O światku nowojorskich jajogłowych, o pazernych agentach i nieletnich kochankach. A przede wszystkim – o nowych technologiach, które niszczą nas niepostrzeżenie. Zjadają nam mózgi. Franzen przeciwstawia im naturę, jako wymarzoną przestrzeń migracji. Tej duchowej, a nawet tej dosłownej.
W eseju otwierającym tom, którego tytuł przekonuje, że „ból nas nie zabije”, Jonathan Franzen zdradza, że jego wentylem bezpieczeństwa jest nietypowa pasja – fascynacja ptactwem. To ona ciągnie go ku rzeczywistości, co przydaje się zwłaszcza, gdy Franzena ogarniają lęki. W tytułowym „Farther Away” pisarz wraca do ponownej lektury przygód Robinsona Crusoe – dzieło Daniela Defoe analizuje z perspektywy osaczonego Facebookiem oraz wydzwaniającymi telefonami nowojorczyka. Myśl ciągnie w najlepszym – moim zdaniem – eseju, który swój tytuł odziedziczył po piosence wykonywanej przez Steve’ego Wondera: „I Just Call to Say I Love You”.
Co obrzydza Franzena? Eksplozja uczuć w miejskich dekoracjach. Głośne, a przez to wulgarne wyznania, czynione za pośrednictwem telefonów komórkowych w autobusach, kawiarniach, biurach i siłowniach. Obślinione rozmowy high-tech, które nie mają z miłością nic wspólnego. Jonathan Franzen uważa, że Amerykanie – wychowani przez sztywnych i chłodnych emocjonalnie (jak Zimna Wojna) rodziców – próbują coś sobie dzisiaj udowodnić. Powtarzają miłosne zaklęcia, bo bardzo pragną w nie uwierzyć. Pisarz przekonuje, że pewnych słów nie należy wymawiać automatycznie, używać zamiast przecinków. Na przykład: Kocham cię. Twierdzi, że sam miłość wyznaje nieśmiało, prywatnie i bardzo świadomie. Obśmiewa nadmiar „love-yous”. A potem przechodzi, a jakże, do swojej relacji z mamą.
Matka Franzena przez całe życie narzekała, że jej mąż, a ojciec pisarza, nigdy nie wyznawał jej miłości. Powściągliwy i zdystansowany, ojciec Franzena w niczym nie przypominał naładowanych histeryczną miłością współczesnych rodziców. Jednak Franzen zaczął inaczej spoglądać na związek rodziców, gdy odkrył list ojca do matki, napisany w 1944 roku. Pełen czułości ton listu, który Franzen w całości przytacza, jest dla pisarza wart więcej niż tysiąc „Kocham Cię” wykrzyczanych w nowiutkiego iPhone’a.
Czy warto wziąć przykład z Jonathana Frazena? I trzymać się zasady, że publicznie „No More I Love You’s”, jak śpiewała Annie Lennox?