Jednym z głównych wyznaczników dobrego filmu, jest chęć obejrzenia go ponownie. Ta najbardziej oczywista cecha, nie zawsze współgra z ocenami krytyków. Dużo filmów, wybitnych pod względem rzemieślniczym, nie ma tego "czegoś", przez co mamy ochotę go mieć na płycie i odtworzyć jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Przy natłoku nowych filmów i seriali, trudno czasem znaleźć czas, by wrócić do ulubionych klasyków. Każdy ma jednak sporo tytułów do których wraca co jakiś czas, zwłaszcza jak leci jako powtórka w telewizji. Poniżej moja dziesiątka filmów (kolejność alfabetyczna), które oglądałem wiele razy i mam ochotę na więcej, nawet kosztem przegapienia jakiejś premiery.
Chłopaki nie płaczą
"Chłopaki nie płaczą" powstało w złotym okresie polskich komedii okołogangsterskich, kiedy rodzima kinematografia dała nam sporo świeżych pomysłów z błyskotliwymi tekstami jak np. "Kiler" czy "Poranek kojota". Jednak to "Chłopaki" ogląda się nadal z ogromną przyjemnością, a takie postacie jak Laska czy Grucha są jak starzy kumple. Owszem, "Seksmisja", "Miś" czy "Rejs" to też genialne komedie ze złotych czasów PRL, jednak one faktycznie mogły się przejeść za sprawą niekończących się powtórek w telewizji.
Dzień świra
Z upływem lat, z doskonałej komedii o sfrustrowanym inteligencie, "Dzień świra" staje się dramatem społeczno-rodzinnym. Pokazane w filmie sytuacje stają się "życiowe" i doskonale rozumiemy zachowanie Adasia Miauczyńskiego, bo sami często mamy tytułowe dni. To też wspaniały obraz nas, jako Polaków. Tak zresztą jest z niemal wszystkimi filmami Marka Koterskiego - również "Nic śmiesznego" i "Ajlawiu" ze względu na doskonałe dialogi i absurdalne, ale realistyczne sytuacje, nie starzeją się.
Forrest Gump
Forrest Gump to film o Ameryce, spełnianiu marzeń i nieszczęśliwej miłości. Gapowaty i dobroduszny bohater, choć bez trudu osiągnął wiele , nie mógł mieć jedynej rzeczy, na której mu zawsze zależało - serca ukochanej. A przecież został bohaterem wojny w Wietnamie, był mistrzem w ping-ponga oraz dorobił się milionów na handlu krewetkami. Wszystkie fikcyjne przygody są wplecione w te historyczne, a cały film jest niezwykle dynamiczny i bardzo motywujący - trudno się od niego oderwać. Główna tym zasługa doskonałej gry Toma Hanksa.
Grease
To jeden z tych filmów, które działają na poprawienie humoru lepiej niż pewne leki na receptę. Musical "Grease" nie jest może spektakularny pod względem fabuły, ale wszystko inne jest tu tak wesołe i kolorowe, że nie da się tego oglądać bez banana na twarzy. Nawet nie przeszkadza to, że licealistów grają "starzy" ludzie, bo nadrabiają talentem tanecznym i wokalnych. Zresztą piosenki takie jak "Summer nights" czy "You're the One That I Want" to parkietowe killery...
Gwiezdne wojny
Ze względu na to, że gwiezdnowojenne uniwersum stale się rozszerza, co jakiś czas przydaje się wracać do klasycznej, jak i tej nowszej trylogii, by dostrzec różne niuanse i smaczki jak nawiązania do konkretnych postaci czy wydarzeń. Trudno cokolwiek więcej napisać, bo filmy z serii to absolutny kanon i klasyka gatunku z niezapomnianymi postaciami czy nowinkami technicznymi, które nikogo już nie dziwią. Nie ukrywajmy, "Gwiezdnych wojen" nie da się nie lubić, a osoby, które jednak nie darzą tej kosmicznej baśni sympatią, musiały mieć naprawdę smutne dzieciństwo. Dla pozostałych są religią, obiektem kultu lub przynajmniej niezwykle ważnym i nieodłącznym elementem życia, do którego chce się wracać.
Król lew
Od ponad 20 lat nie powstał żaden film animowany, który mógłby chociażby czesać grzywę na głowie Simby. "Król lew" jest doskonały pod każdym względem - aż na samą myśl się wzruszam i mam ochotę włączyć go jeszcze raz. Jest antydepresyjny i inspirujący, a do tego wciąż się świetnie prezentuje i bije na głowe neiktóre filmy w technice 3D. Choć od 1994 powstało wiele wspaniałych animacji z pięknymi, wpadającymi w uchu piosenkami jak m. in. "Pocahontas" czy "Kraina lodu", to król jest tylko jeden.
Matrix
Kilka tygodni temu odświeżyłem sobie obraz rodzeństwa Wachowskich i powie szczerze, że nie zestarzał się ani odrobinę jak inne filmy science-fiction, a sceny walk robią na mnie wtedy takie wrażenie, jak wtedy, gdy oglądałem go pierwszy raz na kasecie. "Matrixa" dobrze się ogląda, bo jest widowiskowy i ma wiele świetnych patentów i pomysłów w stylu ludzi-baterii, agentów-botów czy świata-symulacji komputerowej, którego wizja staje się coraz bardziej realna. Za to efekty specjalne i komputer to prawdziwy majstersztyx i niedościgniony wzór do naśladowania.
Powrót do przyszłości
Filmy o podróżach w czasie zawsze się dobrze ogląda wiele razy, bo można na spokojnie przetrawić i zastanowić się czy twórcy nie popełnili gafy - jak to zwykle przy paradoksach czasowych bywa. Trylogię Roberta Zemeckisa za każdym razem przeżywa się z podobnym zaangażowaniem (no, może ta trzecia część nie wyszła najlepiej), bo jest bezbłędnie zagrana i wyreżyserowana. Ma też świetne momenty w stylu słynnego gitarowego występu Marty McFly'a czy wizyty w świecie przyszłości (a już naszej przeszłości) z ucieczką na latającej deskorolce.
Pulp Fiction
Ten film to wręcz trzeba obejrzeć wiele razy. I wcale nie dlatego, że Quentin Tarantino rozpoczął nową epokę w dialogach, które nie komentują wydarzeń na ekranie, ale są o pierdołach. Historia "Pulp fiction" jest opowiedziana niechronologicznie i trzeba ją sobie dobrze ułożyć w głowie, by docenić geniusz reżysera. Tak naprawdę tu wszystko łączy ciąg przyczynowo-skutkowy z dużą dozą przypadku. Jak ten moment gdy Butch grany przez Bruce'a Willisa trafia akurat do lombardu z ekipa sado-maso, a wrócił się tylko po zegarek pradziadka...
Władca Pierścieni
Przez wiele lat miałem z bratem taką tradycję, że w wakacje siadaliśmy i robiliśmy sobie maraton z wersjami reżyserskimi trylogii. To ponad 12-godzinna podróż do Śródziemia, równie męcząca jak wyprawa do Mordoru, na końcu satysfakcjonuje jak i pozbycie się przeklętego Jedynego Pierścienia. Peter Jackson stworzył magiczne filmy, które za każdym razem pozwalają zapomnieć o bożym świecie. No i od "Powrotu króla" żaden film nie dostał tylu Oscarów - w sumie 11 (!). Zresztą, są osoby, które oglądają ten film nie co jakiś czas, ale codziennie.
PS. pominąłem "Kevina samego w domu", bo to zbyt oczywiste.