Rodzina K. z Podkarpacia pastwi się nad sąsiadami. Nie do wiary, że wciąż są bezkarni
Bartosz Świderski
26 stycznia 2018, 13:59·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 26 stycznia 2018, 13:59
"Dom jak piekło", " Musimy cały czas uciekać. Wielokrotnie wydzierały się na mnie, że moje dzieci trafią do domu dziecka" – to słowa mieszkańców Żdżar, którzy przed kamerą TVN – najczęściej zasłaniając twarze – opowiadali o konflikcie z sąsiadami, rodziną państwa K. Jak poinformowała nas prokuratura i policja, problem wcale się nie skończył. – Gdyby policzyć wszystkie zawiadomienia to będzie blisko setki – szacuje prokurator Jacek Żak.
Reklama.
Bez konsekwencji
Początek tej historii sięga 2013 roku. Wtedy rodzina państwa K. zjechała do Żdżar (woj. podkarpackie). Pani doktor i dwoje dorosłych dzieci – studenci prawa i medycyny – zamieszkali w jednym z domów w niewielkiej miejscowości pod Dębicą.
– Ci państwo przeprowadzili się z Tarnowa, gdzie działo się dokładnie to samo. W tle pojawiły się problemy z badaniem psychiatrycznym. Nikt racjonalnie myślący tak się nie zachowuje – ocenia w rozmowie z naTemat lokalny dziennikarz. Jeszcze w Tarnowie w 2009 roku rodzina K. weszła w konflikt z sąsiadem – Andrzejem. Zaczęło się od tego, że mężczyzna widział, jak córka lekarki rzuca kamieniami w auta.
– Poczułem tylko, że ktoś zarzucił mi pętlę na szyję, zacisnął i pociągnął mnie do tyłu. A potem słyszałem "Zabij ch…ja". To krzyczała matka. Miałem ciemno przed oczami i straciłem siły – relacjonował mężczyzna dziennikarzom stacji. "Kilka dni później matka z córką zaatakowały swojego sąsiada, który był policjantem. Zarzuty napadu i pobicia usłyszała cała rodzina" – informował TVN. Ale nie spotkała ich za to żadna kara. A to dlatego, że biegli psychiatrzy orzekli, że w chwili popełnienia tego czynu wszyscy byli niepoczytalni. – Oni muszą po prostu kogoś zabić, żeby ponieśli konsekwencje – tak odniósł się do sprawy Andrzej, a te słowa powiedział dziennikarzom TVN.
"Dom jak piekło"
Po wyprowadzce z Tarnowa rodzina K. kupiła dom od pani Bożeny w Żdżarach. To jak dotąd jedyna osoba, która otwarcie i pod nazwiskiem, opowiedziała dziennikarzom "Uwagi!" o swoich przejściach z sąsiadami.
Z przygotowanego przez nich materiału dowiadujemy się, że rodzina państwa K. brudziła jej podwórko, w jej stronę rzucali kałem, niszczyli ogrodzenie, nagrywali ją i śledzili. Na swojej posesji zamontowali kamery. I składali "dziesiątki absurdalnych zawiadomień o rzekomo popełnianych przez panią Bożenę przestępstwach". Kobieta jako przykład podaje: zabrudzona tylna tablica rejestracyjna czy spalona żarówka. "Pani Bożena została również przez nich zaatakowana. Rodzinę K. oskarżono w końcu o stalking, ale nie zmieniło to jej postępowania" – dowiadujemy się z materiału TVN. Według informacji stacji, pani Bożenie grożono nawet śmiercią.
Kobieta zdecydowała się zawiadomić prokuraturę. Zrobiła to w 2013 roku. Ale dopiero rok później, po ataku na nią, zajęto się sprawą. I w 2015 roku rodzina K. została oskarżona m.in. o stalking. Zaś z kolei oni oskarżyli Bożenę o pomówienie i znieważenie, domagając się 300 tys. zł.
Wreszcie Bożena nie wytrzymała – zdecydowała się na przeprowadzkę. A z rodziną K. spotyka się w sądzie. Założyła im bowiem sprawę o naruszenie jej nietykalności, jej miru domowego i o uporczywe nękanie.
Sąsiedzki problem
Ale problem nie zniknął. Próbujemy skontaktować się z mieszkańcami niewielkiej miejscowości, ale nikt z kilku zapytanych przez nas osób, nie chce wypowiadać się na temat konfliktu na linii państwo K. – sąsiedzi. – Ludzie się boją, bo każde spotkanie, każda wypowiedź, to jest od razu rozprawa sądowa – mówi nam lokalny dziennikarz, który także woli zachować anonimowość.
– Boję się o swoje dzieci – przyznała jedna z bohaterek programu "Uwagi!", zasłaniając twarz. Kobieta opowiadała, że jak jest ładna pogoda, to zabiera dzieci i wyjeżdża z domu. Podkreślała także, że "nie da się normalnie funkcjonować".
– Musimy cały czas uciekać. Wielokrotnie wydzierały się na mnie, że moje dzieci trafią do domu dziecka – opowiadała dziennikarzom TVN. Wspomina też, że sąsiadki wulgarnie odzywały się do jej 4-letniego syna. Zarówno ona, jak i inni mieszkańcy "w ogóle nie podchodzą pod dom rodziny K.". – Wychodząc na swoje podwórko, musimy się rozglądać, czy gdzieś nie przechodzą, czy się nie wydzierają – zaznaczyła.
"To nie ustało"
Ostatni reportaż o rodzinie K. i ich sąsiadach dziennikarze TVN przygotowali w kwietniu 2017 roku. Ale – jak się okazuje – problem wciąż jest aktualny. – Myślę, że śmiało można powiedzieć, że to nie ustało. Co jakiś czas wpływają zawiadomienia, zgłoszenia z jednej czy drugiej strony. Ta sytuacja trwa już od kilku lat – mówi nam aspirant Jacek Bator, rzecznik prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Dębicy.
Czego dotyczą te zawiadomienia? – pytamy. – Wszystko zawiera się w szeroko zakrojonym stalkingu, nękaniu, uporczywym niepokojeniu itd. Zawiadomienia te wpływają od każdej ze stron – zaznacza asp. Jacek Bator.
Prokurator Jacek Żak z Prokuratury Rejonowej w Dębicy potwierdza, że przeciwko Małgorzacie i Andrzejowi K. toczy się w tej chwili jedna sprawa. – Przynajmniej u nas w prokuraturze zarejestrowana jest jedna taka sprawa, oprócz tych, które są w sądzie. To ta, w której zastosowaliśmy dozór i zakaz zbliżania się – mówi nam Żak. Chodzi o sprawę Bożeny W.
Ale zawiadomień i postępowań, zarówno ze strony państwa K., jak i sąsiadów jest bardzo dużo. – Gdyby policzyć wszystkie to będzie blisko setki – zaznacza prokurator Jacek Żak.
Jak zaczęło się robić cieplej, wyszłam na spacer z moim pięciotygodniowym synkiem i na tym spacerze zaczęli mnie zaczepiać. Wezwali na mnie policję, że ja drażnię ich psy - wspomina sąsiadka rodziny K. Została rzucona w moim kierunku petarda, żeby wystraszyć moje dziecko.