Sytuacja Tomasza Mackiewicza wydaje się beznadziejna. Utknął na wysokości ponad 7000 metrów na Nanga Parbat. Z pomocą próbowała mu ruszyć polska ekipa ratunkowa, ale musiała zrezygnować ze względu na fatalną pogodę. Kim jest jeden z największych outsiderów wśród polskich himalaistów?
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Drażni go nastawienie na sukces po trupach W himalaizmie Tomasza Mackiewicza zawsze denerwowała jedna rzecz: "Nastawienie na sukces za wszelką cenę i, co za tym idzie, wiele niepotrzebnych ofiar" – mówił w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". Z takim podejściem w świecie polskich himalaistów musiał więc uchodzić za outsidera.
W wywiadzie dla "Dzień Dobry TVN" rozwinął swoją myśl. Mackiewicz opowiedział, dlaczego nie korzysta z pomocy sponsorów. – Sukcesu można doświadczać wielokrotnie w trakcie podejścia na górę. Dlaczego wspinam się bez naszywek, sponsorów, i tak dalej? Nigdy nie miałem takiego pomysłu, by korzystać ze sponsorów i firm, które potem czegoś oczekują – mówił himalaista.
– Nie podoba mi się generalnie to, że góry stają się przestrzenią dla biznesu. Pieniądze, biznes jest wszędzie, mamy mnóstwo miejsca tutaj na nizinach. Góry powinny być dla wszystkich – wyznał. No dobrze, a co, gdy nie ma sponsorów? Z uwagi na ogromne koszty profesjonalnego sprzętu, kupił na przykład w sklepie rolniczym 2 km liny, która kosztowała 60 groszy za 2 metry. Kilka lat później przypadkiem zauważył, że ktoś tę samą linę próbował sprzedać 15 razy drożej.
Ktoś podsunął Mackiewiczowi heroinę
Gdzie Tomasz Mackiewicz wykształcił twardy charakter? Z tym wiąże się najtrudniejszy rozdział jego życia. Dorastał w Działoszynie, miasteczku pomiędzy Radomskiem a Częstochową. Wychowywali go dziadkowie, rodzice wyjechali za chlebem za granicę. Do szkoły średniej wyjechał do Częstochowy, chodził po jaskiniach po Jurze. Jednak pasja okrutnie przegrała z nałogiem. Sięgnął po heroinę. To wtedy – jak pisze "Polityka" – na trzy lata wypisał się z rzeczywistości: żył na ulicy i ostro ćpał. Wrócić pomogła mu siostra, która zmusiła Mackiewicza do terapii w mazurskim Monarze. Ale ostatecznie przerwał terapię.
Kumple od heroiny znów pociągnęli Mackiewicza na dno. Znów na topie był kompot. Mackiewicz opamiętał się jednak i poprosił w Monarze o jeszcze jedną szansę. Oznaczała ona najniższe miejsce w hierarchii ośrodka: wbity w drelich robił za gościa od "przynieś-podaj-pozamiataj". Był ogrodnikiem, świniarzem, potem kierownikiem kuchni. Jednak przetrwał i zwyciężył.
Po wyjściu z ośrodka zaczął jeździć stopem po świecie. W Indiach Mackiewicz po raz pierwszy zobaczył ośmiotysięczniki. – Wtedy poczułem też przedsmak Himalajów. Wspinałem się po niższych szczytach i z daleka patrzyłem na ośmiotysięczniki – wspominał w rozmowie z "Polityką". I tak to się zaczęło. Pierwszym szczytem był Mount Logan (najwyższa góra w Kanadzie), za który otrzymał nagrodę Kolosa, czyli pierwszą polską nagrodę podróżniczą. Pieniądze Mackiewicz zebrał za pomocą finansowania społecznościowego (crowdfundingu).
Trzeci raz Mackiewicza z Revol To już była siódma próba zdobycia Nanga Parbat przez Tomasza Mackiewicza. Co ciekawe, w 2015 i 2016 roku dotarł z Elisabeth Revol na wysokośc 7200 metrów. Największa trudność w jej zdobyciu polega na tym, że wokół nie ma innych gór, które hamowałyby szalejący wiatr. Bazę trzeba założyć bardzo nisko, na około 3500 metrów. Gdy porównać Nanga z innymi ośmiotysięcznikami, dochodzi półtora kilometra wspinaczki w linii prostej. To właśnie przez to himalaiści opadają z sił. Ludovic Giambiasi, wspinaczkowy towarzysz Elisabeth Revol, która razem z Polakiem miała zdobyć Nanga Parbat, ogłosił zbiórkę środków, które mają zostać przeznaczone dla rodziny Mackiewicza.