5 nominacji, doskonale przyjęty debiutancki album, wsparcie ze strony takich muzycznych legend jak Erykah Badu. Wydawałoby się, że to sprawdzony przepis na sukces. Niestety – to nie wystarczyło, by przekonać do siebie jury 60. rozdania nagród Grammy, którego członkowie – podobnie jak inżynier Mamoń – lubują się w dobrze znanych melodiach. SZA to największa przegrana tegorocznej gali.
Gdyby stworzyć parę największych przegranych tegorocznego rozdania Grammy, obok siebie musielibyśmy postawić Jaya Z i SZA. Po jednej stronie zobaczylibyśmy wówczas supergwiazdę, prawdziwego nowojorskiego króla, 21-krotnego zdobywcę złotego gramofonu. Po drugiej stanęłaby młoda, nieco pokręcona wokalistka z niesamowitą burzą loków opadających na ramiona. 27-letnia Solana Imani Rowe, autorka doskonałego krążka "Ctrl" uznanego przez serwis Pitchfork za album przełomowy, rozciągający granice gatunku. Mimo to płyta, która wypełniła swoistą pokoleniową lukę, w pewnym stopniu aktualizując dokonania Erykah’i Badu o wszystko co najlepsze we współczesnym hip hopie i R&B, nie dała SZA żadnej statuetki, choć artystka była nominowana aż w 5 kategoriach!
Spojrzawszy na listę nominowanych w kategoriach popowych nietrudno było ulec wrażeniu, że hip hop i tu "wjechał na pełnej". Powstały przed 45 laty uliczny fenomen był wyraźnie widoczny w 2017. Wystarczy wspomnieć o nieoczekiwanym królowaniu Cardi B na szczytach Billboardu, czy wysypie młodych kotów, którzy z Soundclouda trafili na pierwsze miejsca list przebojów (jak choćby Lil Uzi Vert).
Lot artystów związanych z hip hopem jest wznoszący, dlatego łatwo było ulec wrażeniu, że to właśnie oni mieli opuścić Madison Square Garden ze statuetkami w takich kategoriach jak Płyta, Piosenka, Nagranie (no tu akurat się udało, Kendrick Lamar zgarnął), czy Debiut roku. W zamian zwycięzcą okazał się Bruno Mars, autor zeszłorocznego 24K Magic - tanecznej, ejtisowej petardy, którą ciężko hejtować, lecz w świetle jej zwycięstwa nie sposób znów nie popłynąć za inżynierem Mamoniem i jego klasycznym cytatem o piosenkach.
Na tym straciła i SZA. Wokalistka R&B, związana z wytwórnią Top Dawg Entertainment, w której wydają takie tuzy rapu jak Kendrick Lamar, długo musiała czekać na swój pełnoprawny debiut. Problemy wydawnicze, melo(i)dramaty sercowe, o których SZA wspominała w zeszłorocznym wywiadzie dla Entertainment Weekly skutecznie opóźniły premierę Ctrl. Kiedy jednak po długich wieczorach oczekiwania otrzymaliśmy w końcu pierwsze single, a w końcu i gotowy produkt, okazało się, że do czynienia mamy z płytą wybitną. Materiałem tworzącym wyjątkowe tło do wszystkich młodocianych akcji spod szyldu "było za grubo" albo "mówiłam ci, że cię zrani". Podanym z wyjątkową wrażliwością Solany, stanowiącym uspokajającą wiadomość do wszystkich, którzy przed dwiema dekadami zasłuchiwali się w muzyce Erykah’i Badu - "robimy to dalej, tylko otoczenie się zmieniło". I właśnie to otoczenie jest super ciekawe, wnosi nową świeżość, rozszerza granice gatunku, a mimo to nadal pozostaje słodkogorzką opowieścią dziewczyny z bloku obok. Czego więcej trzeba?
Najbardziej bolesna dla SZA musiała okazać się przegrana z Alessią Carą w Debiucie roku. Zwycięstwo Cary jest o tyle krzywdzące, że wokalistka związana z Def Jam zadebiutowała już w 2015 roku albumem "Know-It-All", a że mamy 2018 chyba nietrudno policzyć ile to już lat minęło. Dlaczego zatem spośród nominowanych, z których każdy poza Kanadyjką wypuścił swój pierwszy legalny longplej w 2017 roku, wygrywa akurat ona? Dość pokrętna logika, szanowni jurorzy. I choć sama wokalistka nadal nie skomentowała szerzej swojej przegranej, internet wie swoje. Już chwilę po ogłoszeniu werdyktu na Twitterze zaczęły pojawiać się wpisy mówiące wprost o tym, że SZA została obrabowana ze swojej Grammy.
Nie będziemy w tym miejscu rozpoczynali dywagacji nad sensem istnienia Nagrody Grammy. No bo przecież nie ma potrzeby zastanawiać się, nad tym czy najbardziej rozbuchana gala rozdania muzycznych nagród na świecie powinna wspierać i wyznaczać nowe trendy, czy jednak pozostać mainstreamowym klocem, sukcesywnie hołdującym oczywistości i muzyce o dużym komercyjnym potencjale. Ech... Jeśli jednak w kolejnym roku jurorzy nie dopuszczą do głosu fali, która od 45 lat skutecznie zalewa coraz szersze obszary rynku, przyjdzie czas, by w końcu wsadzić dynamit w betonowe serca członków jury. Albo uszy.