Zima nie odpuszcza, mieszkańcy miast grzeją się czym się da, samochody stoją w korkach i wystarczy kilka dni bez wiatru, żeby powietrze było pełne szkodliwych substancji, które - chcąc nie chcąc - wdychamy. W Krakowie czy Warszawie normy stężenia pyłów często są wielokrotnie przekraczane, a ci, co chcą zadbać o zdrowie, zakładają maski antysmogowe. Tyle, że maska masce nie równa.
To oczywiste, że inaczej będzie chronić certyfikowana maska antysmogowa z wymiennymi wkładami za kilkaset złotych, a inaczej kawałek szmatki w którym wygląda się jak dr House. UOKiK bada, które maski antysmogowe warto kupić, a których zakup ma taki sam sens, jak wdychanie z lubością dymu z pieca węglowego.
Urząd przebadał 10 produktów. Inspektorzy zwracają uwagę na to, że wiele z nich ma niepełną lub po prostu złą instrukcję użytkowania. Aż trzy z dziesięciu produktów zostały z tego powodu zakwestionowane. To jeszcze nie jest wielki kłopot - wszak maseczka to nie prom kosmiczny. Gorzej, że w przypadku dwóch innych produktów problemem okazała się ich szczelność. Te, które nie przylegają dobrze do twarzy, są jedynie atrapą, którą można zabrać na karnawał w Wenecji. Nie spełniają jednak podstawowego zadania, jakim jest ochrona przed smogiem.
Ważne też, żeby zwracać uwagę na oznaczenia znajdujące się na produkcie. Jeśli jest certyfikat CE, to znak, że maseczka dostała niezbędne atesty. Może też być wybite oznaczenie NR, co z kolei znaczy, że maseczka jest jednorazowa i nie należy jej używać dłużej niż 8 godzin. Jeśli ktoś chce kupić najlepszą z możliwych form ochrony, powinien rozejrzeć się za produktem oznaczonym kodem FFP3. Maseczki z takim oznaczeniem filtrują powietrze najdokładniej.