Przed laty była to bardzo głośna historia, o której grzmiały wszystkie media na świecie, a Polska w szczególności. David Irving, kontrowersyjny brytyjski historyk, uznawany za jednego z czołowych negacjonistów, który zaprzeczał istnieniu komór gazowych w Auschwitz, napsuł nerwów wielu historykom, politykom, Żydom i Polakom, zwykłym ludziom. Austria ścigała go przez 16 lat. Irving został aresztowany na mocy prawa, które w Austrii obowiązuje od 1945 roku. I które w jakimś sensie nasuwa analogie z polską ustawą o IPN.
David Irving, autor ponad 30 książek o II wojnie światowej, został zatrzymany w Austrii w 2005 roku. Poszło o wykłady, które wygłosił w 1989 roku w Wiedniu i Loeben, podczas których mówił, że komór gazowych w Auschwitz nie było, podobnie jak hitlerowskiego pogromów Żydów podczas Kryształowej Nocy w 1938 roku. Według niego pogromu dokonali nieznani sprawcy przebrani w hitlerowskie mundury.
Jego aresztowanie 16 lat później odbiło się szerokim echem w świecie. Irving został zatrzymany na mocy prawa, które obowiązuje w Austrii od 1945 roku, (ale uściślono je w 1992 roku) pozwalającego karać za kłamstwo oświęcimskie. Został skazany na 3 lata więzienia, ale za kratkami spędził 13 miesięcy. Choć w wielu kręgach wywoływał oburzenie, nie mniejsze wywołało też jego aresztowanie.
Twierdził, że zmienił zdanie
Irving był cenionym znawcą II wojny światowej, wielu historyków go szanowało, również w Polsce. "To najlepszy i najwybitniejszy znawca historii II wojny światowej. Badacz, dla którego miarodajne są źródła, a nie poglądy historiografii, opinie kolegów czy wrzask mediów. Człowiek któremu z racji ogromnych zasług: zebrania lub odtajniania i udostępniania kluczowych dokumentów III Rzeszy, czapką buty czyścić trzeba. Historyk tej miary ma prawo napisać i powiedzieć wszystko” – to opinia nieżyjącego już prof. Pawła Wieczorkiewicza z Uniwersytetu Warszawskiego.
Od tamtych wydarzeń minęło już ponad 10 lat. Jeszcze przed usłyszeniem wyroku Irving miał przyznać się do błędu, podobno mówił, że zmienił zdanie już w 1991 roku i już nie twierdzi, że komór gazowych nie było. W więzieniu napisał dwie kolejne książki, twierdził, że otrzymał ponad 2 tysiące listów od swoich zwolenników. Gdy wyszedł na wolność, zapowiedział, że do Austrii już nie wróci. W 2007 roku pojawił się o w Polsce i został usunięty z 52. Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie.
Odżył w polskim internecie
Dziś, gdy przez Polskę oraz Izrael przetacza się burza z okazji znowelizowanej ustawy o IPN, z dużą siłą odżył w polskim internecie. Nagle wielu ludzi sobie o nim przypomniało. W kontekście "polskich obozów", choć to przecież zupełnie co innego. "Uważasz, że kogokolwiek za granicą można realnie ukarać za pomocą takiej ustawy?" – pyta jeden z internautów na Twitterze. "David Irving też został skazany dopiero w Austrii" – odpowiada drugi.
Zrobiło się o nim głośno także z powodu filmu, który był w kinach w ubiegłym roku. "Kłamstwo" Micka Jacksona opowiada o sporze między Irvingiem a Amerykanką Deborah Lipstadt, który ostatecznie doprowadził go do bankructwa. I znów, przy okazji filmu, Irving bryluje w zachodnich mediach.
Irving pojawił się w mediach i opowiadał, że wyniki jego badań są dziś dostępne w internecie, dociera do nich bardzo dużo młodych osób. "Zainteresowanie moją pracą wzrosło gwałtownie w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat. Dostaję wiadomości o 14-, 15-, 16-latków z Ameryki. Na YouTube jest 220 moich wykładów. Ci młodzi ludzie kontaktują się ze mną, bo chcą znać prawdę o Hitlerze i II wojnie światowej. Każdego dnia otrzymuję 300-400 maili. Na wszystkie odpisuję" – cytuje jego słowa brytyjski "Guardian".
"To skomercjalizowane miejsce"
Kilka miesięcy temu spotkał się z nim inny brytyjski dziennikarz Bryan Appleyard. Ze znakiem zapytania postawił potem tezę, że Irving mógł zmienić zdanie na temat Holokaustu. Trudno stwierdzić, czy tak jest, bo tak twierdził również przed laty.
Ale jego poglądy ciągle szokują. Nie zaprzeczam Holokaustowi" – stwierdził. "Jak można nazwać tak kogoś, kto każdego roku zabiera grupę 25-30 zagranicznych turystów do obozów zagłady – Sobiboru, Treblinki, Bełżca, Majdanku?".
Mówił, że w czasie wojny zginęło od 4-6 milionów Żydów, "wielu z powodu chorób, ale bezsprzecznie większość została zamordowana". Przyznał, że nie wierzy tylko, by wielu zginęło w Auschwitz, które dziś uważa za miejsce skomercjalizowane, na którym się zarabia. Z tego powodu po raz kolejny porównywał Auschwitz do Disneylandu. "W pobliżu jest lotnisko, są hotele, McDonald's, budki z hot dogami są praktycznie przy parkingu" – mówił.
Bryan Appleyard napisał na koniec, że był to jeden z najdziwniejszych wywiadów, jakie kiedykolwiek w życiu przeprowadził. I nie da się ukryć, że słowa Irvinga wciąż nie są tymi, które chcielibyśmy słyszeć. I w Polsce, i w Izraelu i pewnie w innych krajach. Choć przecież został za nie ukarany tyle lat temu.
"– A kto twierdzi, że Auschwitz to Disneyland dla turystów? - pytamy. – Ja, bo oburza mnie zarabianie pieniędzy na obozie koncentracyjnym. Oburza mnie sprzedawanie hot dogów tam, gdzie cierpieli ludzie. – A kto twierdzi, że komory gazowe w Auschwitz zbudowali po wojnie Polacy? – Ja, bo to prawda." Czytaj więcej