
Zaręczyny, a potem planowo ślub i długie, piękne życie. Tylko że zanim się to życie zacznie, na dzień dobry można się porządnie wkurzyć. Umowa na wynajem sali weselnej może ostudzić każdy związek. Wszystko przez kruczki, które można w nich znaleźć… lub nie znaleźć, bo pewne fakty wynajmujący potrafią przemilczeć. Co gorsza, takie same kłopoty mogą dotyczyć też zespołu muzycznego czy hotelu, w którym mają nocować goście.
Brzmi niemożliwie? A jednak. Takie rzeczy się naprawdę zdarzają. Kłopotów z wymaganiami sal weselnych bywa więcej. – Uparliśmy się na tę salę – wspomina Grzegorz, który brał ślub w zeszłym roku. I chyba tylko dlatego, że on i jego żona bardzo chcieli tę salę, w ogóle się na nią zdecydowali.
Na jeszcze inny problem natknęła się Renata. U niej z salą weselną było wszystko w porządku, bo miała ją "po znajomości". Ale tylko to się udało bez nerwów. – Zarezerwowaliśmy tak jakby jeden cały dom noclegowy, ale to było za mało, żeby ugościć wszystkich, więc wybraliśmy jeszcze hotel. W nim zarezerwowaliśmy około 15 pokojów – wspomina.
Renata miała też problem z zespołem. Jak sama mówi, przygotowania do ślubu zaczęła półtora roku przed uroczystością. To wbrew pozorom późno. – Nie mieliśmy dużego wyboru w orkiestrze. W końcu znaleźliśmy zespół 100 km od naszego miasta. Śpiewali tam chłopak i dziewczyna, zależało nam na ich wokalu – wspomina.
Takie sytuacje w ogóle nie dziwią Katarzyny Karpińskiej, wedding plannerki z Art of Wedding. – Umowy, które zawierają pary młode z podwykonawcami, są jednostronne. Chronią interes wynajmującego czy obiektu, a w ogóle nie chronią interesów pary młodej. Często znajdziemy w takiej umowie kilka paragrafów o tym, czego para młoda nie może zrobić, ale nigdzie nie jest powiedziane, co może. Nie ma żadnego paragrafu mówiącego o tym, do czego się zobowiązuje obiekt. Co najwyżej, że świadczona jest usługa za ustaloną kwotę, ale nie ma żadnego opisu tej usługa – mówi.
Typowym powodem do kłótni jest pokrowców, które są teoretycznie w cenie. Ale już za pranie trzeba płacić dodatkowo, a o tym, że płaci za to obiekt, nic nie ma w umowie. I wtedy dyskusja jest skończona.
Karpińska podkreśla także, że właściciele sal traktują swoich klientów w taki sposób, bo są klientami... jednorazowymi. – Po ślubie i weselu każdy chce już to zostawić i do tego nie wracać, nawet jeśli nie wszystko poszło po naszej myśli. Przecież plan jest taki, żeby drugi raz tego w życiu już nie przerabiać – zauważa.
Inna para młoda od początku miała na pieńku z szefem kuchni swojego przyjęcia. Ona miała inną wizję, ale on był artystą i uważał, że jest najlepszy w tym, co robi. Ścinali się, aż wreszcie o 23:00 szef kuchni stwierdził, że zamyka kuchnię, zabiera obsługę i wychodzi. Panna młoda popłakała się, było dużo nerwów, minęło 1,5 godziny, zanim szef kuchni wrócił do pracy.
