Nie mniej osobliwe okoliczności towarzyszyły wręczeniu Oscara naszemu rodakowi,
Zbigniewowi Rybczyńskiemu, który odbierał w 1982 r. nagrodę dla najlepszej krótkometrażowej animacji. Gdy zdenerwowany reżyser – przybysz z PRL-u – wyszedł po wręczeniu nagród na papierosa, nie zabrał ze sobą zaproszenia. Nieprzytomni ochroniarze nie pozwolili reżyserowi wrócić do środka, mimo że przed chwilą stał na scenie w pełnej chwale. Między mężczyznami wywiązała się bójka, która skończyła się dla Rybczyńskiego
w areszcie. To bodaj jedyny taki przypadek w 84-letniej historii nagród Akademii. Rybczyński przynajmniej odebrał nagrodę osobiście –
Roman Polański czekał na swoją statuetkę za “Pianistę” pięć miesięcy. Polański, który nie mógł postawić stopy na amerykańskiej ziemi, zmuszony był czekać, aż do Francji przywiezie Oscara Harrison Ford.
Woody Allen natomiast, choć z pewnością mógłby odebrać swoje nagrody osobiście, nigdy tego nie robi. Żywi do nagród znaną i uzasadnioną
niechęć. ''Cały ten koncept jest głupi. Nie mogę trzymać się osądu innych, bo skoro zaakceptuję to, żę uważają, że zasługuję na nagrodę, będę musiał zaakceptować też to, gdy powiedzą, że na nią nie zasługuję”,
powiedział w 1974 r. Nominowany
20 razy, nagrodzony trzy (jako reżyser lub scenarzysta), na gali pojawił się raz – w 2002 r. I to w celu innym niż odbiór nagrody – Woody Allen prezentował miks fragmentów klasycznych nowojorskich filmów.