Kadr z filmu "Dyktator" przedstawiający Sachę Barona Cohena
Kadr z filmu "Dyktator" przedstawiający Sachę Barona Cohena Trailer na YouTubie
Reklama.
O incydencie z Sachą Baronem Cohenem jako pierwszy poinformował blog Deadline Hollywood. Jego informacje nie mogą być w całości wyssane z palca, skoro oficjalna strona Republiki Wadiji – fikcyjnego kraju, którym rządzi tytułowy “Dyktator” – zamieściła w sobotę oświadczenie, w którym “Admirał generał Aladeen" skarży się, że wykluczenie go z gali wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowa, Artystyczna i Syjonistyczna będzie kosztowało Zachód straszną karę, gdyż zmarnują się dwa miliony dolarów, które generał zapłacił Hillary Swank za towarzyszenie mu w niedzielny wieczór.
Chyba że całe zamieszanie jest zagrywką promocyjną Barona Cohena. Kontrowersyjny, choć niezaprzeczalnie śmieszny twórca “Borata” już wzbudził bowiem spore zainteresowanie swoim najnowszym filmem, którego zaatlantycka premiera odbędzie się dopiero 11 maja. Trailer poświęcony
bliskowschodniemu dyktatorowi, który pragnie utrzymać demokrację z dala od swojej "republiki", obejrzało już 5 mln. osób. Obecność Barona Cohena na gali byłaby jednak o tyle uzasadniona, że występuje on w nominowanym w kategorii Najlepszy Film “Hugonie i jego wynalazku” Martina Scorsesego. Czy aktor pojawi się na gali, nie wiadomo, wiadomo zaś, że Akademia patrzy mało przychylnie na próby promocji własnych produkcji filmowców.
Zarzuty tego rodzaju pojawiły się w stosunku do Bena Stillera, który – choć
nawet nie występował w “Awatarze” – wręczał nagrodę za najlepszy make-up ucharakteryzowany na członka plemienia Na'vi. Aktywistkę o indiańskich korzeniach Sacheen Littlefeather wysłał natomiast w 1973 r. Marlon Brando w słynnym geście sprzeciwu wobec dyskryminacji rodowitych mieszkańców Ameryki. Dziewczyna odmówiła w imieniu aktora przyjęcia nagrody za jego rolę w “Ojcu chrzestnym”.
Okazało się, że niedopuszczalne jest również szkalowanie konkurencji – za wysłanie maila do znajomych, w tym członków Akademii, który nawoływał do bojkotu “tego filmu za 500 milionów dolarów”, czyli “Awatara”, z udziału w gali wykluczono Nicholasa Chartiera, producenta filmu “The Hurt Locker. W pułapce wojny” Kathryn Bigelow.
Akademia w ogóle nie lubi przesady. Z niezbyt przychylnymi reakcjami spotkał się w 2003 r. Michael Moore, który, odbierając nagrodę za “Zabawy z bronią”, przekształcił swoje przemówienie w polityczną, anty-bushowską
tyradę. W odpowiedzi z sali rozległy się gwizdy, a końcówkę przemówienia zagłuszyły oscarowe fanfary.
Nie mniej osobliwe okoliczności towarzyszyły wręczeniu Oscara naszemu rodakowi, Zbigniewowi Rybczyńskiemu, który odbierał w 1982 r. nagrodę dla najlepszej krótkometrażowej animacji. Gdy zdenerwowany reżyser – przybysz z PRL-u – wyszedł po wręczeniu nagród na papierosa, nie zabrał ze sobą zaproszenia. Nieprzytomni ochroniarze nie pozwolili reżyserowi wrócić do środka, mimo że przed chwilą stał na scenie w pełnej chwale. Między mężczyznami wywiązała się bójka, która skończyła się dla Rybczyńskiego w areszcie. To bodaj jedyny taki przypadek w 84-letniej historii nagród Akademii. Rybczyński przynajmniej odebrał nagrodę osobiście – Roman Polański czekał na swoją statuetkę za “Pianistę” pięć miesięcy. Polański, który nie mógł postawić stopy na amerykańskiej ziemi, zmuszony był czekać, aż do Francji przywiezie Oscara Harrison Ford.

Woody Allen
natomiast, choć z pewnością mógłby odebrać swoje nagrody osobiście, nigdy tego nie robi. Żywi do nagród znaną i uzasadnioną niechęć. ''Cały ten koncept jest głupi. Nie mogę trzymać się osądu innych, bo skoro zaakceptuję to, żę uważają, że zasługuję na nagrodę, będę musiał zaakceptować też to, gdy powiedzą, że na nią nie zasługuję”, powiedział w 1974 r. Nominowany 20 razy, nagrodzony trzy (jako reżyser lub scenarzysta), na gali pojawił się raz – w 2002 r. I to w celu innym niż odbiór nagrody – Woody Allen prezentował miks fragmentów klasycznych nowojorskich filmów.