Kiedyś babki mówiły, że jak coś się psuje w związku, to trzeba naprawić. A dziś młodzi pewni swego powtarzają: po co mamy naprawiać, skoro już wiemy, że poszczególne elementy do siebie nie pasują. I się rozchodzą, choć czasem od ślubu nie minął jeszcze nawet rok. A by się rozwieść wystarczy pół godziny.
Rozwód to było prawdziwe piekło. Ale na szczęście szybko się skończyło. Już po pierwszej rozprawie przestali być mężem i żoną. A to dlatego, że nie rozmawiali i nie mieszkali ze sobą prawie od roku. A to był dopiero piąty miesiąc ich małżeństwa. Ogłoszenie wyroku trwało pół godziny. Pytania mało przyjemne, bardzo osobiste. A obok przecież sami obcy ludzie. – Sędzina przecierała oczy z niedowierzeniem. Jak to się stało, że nasze małżeństwo trwało mniej niż pół roku? – pyta 29-latek. I chyba sam nie potrafiłby ani jej, ani sobie odpowiedzieć.
Coraz więcej małżeństw w Polsce – nawet po kilku miesiącach od ślubu – bierze już rozwód. – Statystyka rozpadów związków rośnie. A im jest ona wyższa, tym bardziej mamy do czynienia z zachwianiem autorytetu Kościoła. Młodzi ludzie zawierają związek małżeński przed panem Bogiem, a za kilka miesięcy się rozwodzą. To oznacza, że ta ceremonia jest dla nich zabawą – zauważa w rozmowie z naTemat psycholog i seksuolog Krzysztof Korona.
Piętno rozwodnika
Marcinowi jest dziś trudno powiedzieć, dlaczego po kilku miesiącach małżeństwa wszystko się tak nagle zepsuło. Bo zapowiadało się naprawdę dobrze. Poznali się na Naszej-klasie. Wpadła mu w oko, zaczepił ją. Wymienili kilka wiadomości, ale nie chciała dać się zaprosić na kawę. Niedługo potem Marcin dodał nowe zdjęcie profilowe. – Chyba podziałałem na jej zmysły, bo od tego momentu sama zaczęła do mnie pisać – opowiada. Bo Marcin jest atrakcyjnym mężczyzną. Wysoki, dobrze zbudowany. Bez trudu mógłby oczarować niejedną kobietę. Ale on nie ma natury uwodziciela.
Zaczęli się spotykać, poznawać. – Głowa pełna pomysłów, wspólna radość, pierwsza poważna miłość – opisuje Marcin. Wybrał taką formę rozmowy. Byli ze sobą przez siedem lat. Po pięciu latach się oświadczył. – Oboje byliśmy pewni, że przez resztę życia chcemy mieć siebie u boku – wspomina. Pobrali się 1,5 roku później. A za kolejne pół roku wszystko zaczęło się psuć.
Problemy pojawiły się, gdy Marcin wrócił po czterech tygodniach pracy za granicą. – Zmieniła się, była obojętna, oziębła – zaznacza. Słowem: przestała przypominać osobę, z którą Marcin chwilę wcześniej wziął ślub.
Marcin nie chciał się tak po prostu poddać. Ale okazało się, że mają inne plany na wspólną przyszłość. – Przyznała, że małżeństwo ją przerosło – wspomina 29-latek.
Profesor Katarzyna Popiołek, psycholog z SWPS, tłumaczy nam, że często małżonkowie decydują się na rozwód, bo są nieprzygotowani na to, że namiętność i zakochanie szybko przerodzą się w inne uczucie. – Miłość ewoluuje. A oni są potem zawiedzeni i zaskoczeni, bo nie ma motyli w brzuchu – zauważa Popiołek. I młodzi zaczynają ich szukać u kogoś innego. – Zwykle nasz partner po ślubie staje się inną osobą. Jacek Santorski mówi nawet, że trzeba pochować tego partnera, który się o nas starał i zaakceptować tego, którym teraz się stał – radzi Katarzyna Popiołek.
– Każdy rozwodnik czuje piętno i pewną życiową porażkę. Ale przecież jest tak, że czasami nie mamy wpływu na to, co się dzieje. Stoimy sparaliżowani głośno krzycząc, ale ten krzyk okazuje się niesłyszalnym szeptem – szczerze pisze.
Trafił do niej od mamy
Kolega na zaproszeniach ślubnych narysował im grafikę: młoda para na białym koniu. Mieli być tak szczęśliwi jak ci z obrazka. Poznali się na studiach. Mieli po 21 lat. Po trzech latach się pobrali. – Nasze małżeństwo łącznie trwało dwa lata. Związek – pięć – precyzuje Monika. Do ślubu nikt ich nie zmuszał. Wręcz przeciwnie: rodzice pytali, czy są pewni, byli przecież jeszcze tacy młodzi.
Początki były fajne. – Przyjemnie się z kimś zaczynało nowe życie – opowiada Monika. Ale niespodziewanie zapadła decyzja o rozstaniu, po 1,5 roku małżeństwa. – Sama się czasami zastanawiam, dlaczego tak się stało – zaznacza. Od rozwodu minęły cztery lata. Ona chciała jeszcze próbować, walczyć. Ale z drugiej strony nie było tych chęci.
Wcześniej żyli, jak każda normalna para i kłócili się o różne rzeczy, o pieniądze też. Ale to było tylko przykrywką dla większych problemów. – Zajmowałam się stroną finansową, aby mój były mąż mógł się zawodowo realizować – przyznaje. Ale zmęczyła się "noszeniem całego domu na swoim garbie". – Chciałam byśmy po połowie podzielili się ciężarami życia. Tak, by było ono dla nas obojga przyjemne. I wtedy on uciekł. Takie miałam poczucie. Trafił do mnie bezpośrednio od swojej mamy – opowiada Monika. Przez pewien czas zresztą żyli w tym "trójkącie". Był ciągły problem drugiej kobiety. – Rywalizowała o swojego syna, bo jej męża nie było w domu. Nie zbuntowałam się bardziej, ponieważ instynktownie czułam, że on weźmie jej stronę. W starciu z matką i synem, który nie ma odciętej pępowiny, nie miałam szans. Tylko, że wiem to po jakimś czasie. Wtedy wydawało mi się, że mogę wygrać – zaznacza.
Nie wygrała. Skończyło się długim i bolesnym rozwodem. Monika przeżywała go jak żałobę.
– Mówi się, że rozwód to drugie najbardziej stresujące wydarzenie po śmierci bliskiej osoby. W tych swoich najgorszych chwilach uważałam, że to jest jeszcze gorsze. Jak ktoś umrze, to można zamknąć drzwi za tym rozdziałem – mówi łamiącym się głosem. Docierały do niej informacje, że jej były mąż ma już drugą żonę, dziecko. A ona jeszcze nie zdążyła sobie poukładać życia na nowo.
Trzy lata musiały minąć, by Monika przestała się oszukiwać i spokojnie mogła przyznać, że potrzebuje do życia drugiego człowieka. – Chyba świadomie tworzyłam sobie wizerunek kogoś, kto odstaje od społecznych norm. Wykorzystałam ten rozwód trochę na swoją korzyść. Bo mam przecież 26 lat jestem rozwódką i nie chcę więcej słyszeć o małżeństwie. Nigdy nie dam się zaobrączkować i żyję bez zobowiązań. Ale to też chyba był sposób, by sobie poradzić z tym piętnem, bagażem doświadczeń, którego często ludzie w moim wieku nie mieli – szczerze przyznaje. Dziś jest lepiej. Monika właśnie wraca z wakacji z Tajlandii, które spędziła ze swoim partnerem.
Później i na chwilę Młode pary coraz później się pobierają, a potem szybciej decydują na rozwody. – Zwlekamy do momentu usamodzielnienia się, czyli najpierw studia, potem kariera zawodowa. A ten moment wstępowania w związek małżeński jest odraczany na kolejny etap życia. Na dzień dzisiejszy to już mężczyźni dobiegają prawie do 29 roku życia, a dla kobiet jest to pewnie 27-28 lat – mówi nam doktor Dorota Kałuża-Kopias z Zakładu Demografii i Gerontologii Społecznej Uniwersytetu Łódzkiego. I zwykle te związki nie wytrzymują zbyt długo. Taka tendencja jest w widoczna mniej więcej o 2015 roku.
Dlaczego coraz częściej i to coraz młodsi ludzie się rozwodzą? Doktor Dorota Kałuża-Kopias wskazuje na kilka czynników. Pierwszy – i chyba najważniejszy – to niezależność ekonomiczna. – Jeśli popatrzymy na te ostatnie lata po transformacji, to polskie społeczeństwo się bogaciło, kobiety stały się aktywne zawodowo. Zerwaliśmy z systemem patriarchalnym, gdy to mężczyzna był głową rodziny. Poza tym, ze względu na ilość posiadanego potomstwa, młodym ludziom łatwiej jest się rozstać – podkreśla Kałuża-Kopias.
Pokolenie obecnych dwudziestoparolatków nastawione jest bardziej egoistycznie: na realizację siebie, a nie na rodzinę. – Trudniej jest się dogadać, trudniej jest coś poświęcić – zaznacza Kałuża-Kopias.
Profesor Piotr Szkatulski w Biuletynie Informacyjnym. Demografia i Gerontologia Społeczna w 2016 roku odnotował, że małżonkowie o krótkim stażu (do 4 lat) jako przyczyny rozpadu związku najczęściej wskazują: niezgodność charakterów, niedochowanie wierności małżeńskiej i nieporozumienia związane z finansami.
Pasowali tylko do swoich wyobrażeń
30-letni Staszek zawsze chciał szybko zostać ojcem. Długo nie zwlekał, kiedy poznał Magdę. Uklęknął i się oświadczył. – Normalne było, że ona chce wziąć ślub, więc się oświadczyłem. Ale nikt nas do tego nie zmuszał – zastrzega. Szybko na świecie pojawiła się ich córka. I to dla jej dobra postanowili się rozstać, choć małżeństwem są tylko trzy lata, parą – pięć. – Nasza 2,5-letnia córka jeszcze nie wszystko kojarzy, choć oddziałuje na nią to, że się kłócimy – przyznaje Staszek.
Zanim zdecydowali się na rozwód, poszli na terapię dla par, ale nie pomogło. Wcześniej przekroczyli wiele granic. – Potrafiłem za dużo powiedzieć. A ona potrafiła mnie bić. Nigdy w życiu nie uderzę kobiety, o czym jej powiedziałem. Na tyle przekroczyła moje granice, że byłem bezradny – dodaje.
Problemy mieli też w łóżku. – Ja potrzebowałem więcej seksu, Magda dużo mniej, a nawet wcale – zaznacza Staszek. Mimo tego bardzo się starał. Organizował wakacje, urodziny, opiekował się córką. – Bardzo wierzę w pozytywną energię, a ona mi ją całkowicie zabrała. Jedynym plusem była córeczka. Gdy wracałem do domu, to uciekałem w jej stronę. Zabierałem ją, a moja żona mogła sobie robić, co chce. Ale to też było – według niej – złe, bo potem uznała, że ja staję między nią a córką – tłumaczy.
Staszek dziś wie, że z Magdą pasowali tylko do własnych wyobrażeń, zapisanych w głowach pięknych obrazków.
Rozwód dopiero się rozpoczął, ale już im się lepiej rozmawia. Nie kłócą się, ona nie sprawdza jego Facebooka. Ale Staszek jeszcze nie wyleczył się z tego uczucia. – Jest mi ciężko, tym bardziej, że bardzo kocham swoją córkę. I jak ją widzę, to od razu pojawia się obrazek: jak to wszystko między nami mogłoby wyglądać. To pewnego rodzaju projekcja, jak cudownie moglibyśmy żyć. Czyli dalej dopasowuję ten swój obrazek. Zastanawiam się wtedy, czy może jednak nie powinniśmy się zejść. Ale wystarczy, że spędzę z nią weekend.. I już wiem, że to nie jest to – rozkłada ręce.
– Jest też takie nastawienie, że jak nie będzie dobrze w związku, to ja sobie wymienię partnera na nowy model. Pozwalają nam na to warunki ekonomiczne, nowe obyczaje – mówi psycholog Katarzyna Popiołek. I by zobrazować podejście do związków dwudziestolatków i ich dziadków, używa pewnego porównania. – Jeśli kupimy stół i wiemy, że musi nam starczyć na długo, to będziemy uważać, by go nie zniszczyć, nie zadrapać. Natomiast jeśli kupujemy ten sam stół z myślą, że zaraz go wymienimy na inny, to przestajemy go szanować, dbać o niego – podkreśla.
Imiona niektórych bohaterów – na ich prośbę – zostały zmienione.
Rozmowy były krótkie i wiecznie pretensjonalne. Kłóciliśmy się o drobne rzeczy, które w jej oczach były bardzo ważne. Problemy? Przecież każda para je ma, a nasze były typowe dla młodych i tych starszych małżeństw. O kompromisie nie było nawet mowy, bo ciągle się mijaliśmy w naszych potrzebach i poglądach. Uciekała przede mną i czymś, co po ślubie nazywa się dorosłym, wspólnym życiem. Myślała, że po ślubie w życiu coś się zmienia, a w rzeczywistości poza nazwiskiem i zamieszkaniem razem na stałe – nic.
Monika
30-letnia rozwódka
Dużo czasu musiało minąć, bym pogodziła się z utraconymi planami, tożsamością. Kobiety przecież zmieniają nazwisko. Muszą zbudować się na nowo, bo tracą rodzinę, w która weszły, przyjaciół. To duży kryzys z depresją w tle.
Staszek
29-letni rozwodnik
Mnie idealnie pasował jej obrazek, chciałem mieć z nią dziecko. I myślę, że ja tez idealnie pasowałem do jej wyobrażenia tego, jak powinien wyglądać ojciec.