Tą historią żyła cała Ameryka. Sensacyjne doniesienia na temat Nancy Kerrigan i Tonyi Harding przez długi czas nie schodziły z pierwszych stron gazet. 24 lata później na ekrany kin wchodzi film przedstawiający dramatyczną historię łyżwiarek. Polska premiera ”Jestem najlepsza. Ja, Tonya” odbędzie się 2 marca.
W 1994 roku utytułowana amerykańska łyżwiarka Tonya Harding zostaje oskarżona o to, że zorganizowała napad na swoją największą rywalkę Nancy Kerrigan. Kerrigan wskutek dotkliwych obrażeń (została uderzona w okolicy kolan pałką teleskopową) traci szanse na udział w mistrzostwach kraju. Dzięki temu Harding bez większych trudności zdobywa mistrzostwo USA. Chwilę później zostaje oskarżona, w Stanach wybucha jeden z największych sportowych skandali. Taka historia aż się prosi o ekranizację. Jest w niej wszystko: wielkie emocje, zainteresowanie masowej publiczności i dramatyczne zwroty akcji.
Mocny kandydat do Oscara
Film otwiera plansza z informacją, że jest to opowieść ”oparta na pozbawionych ironii, wzajemnie sobie przeczących i w stu procentach prawdziwych wywiadach z Tonyą Harding i Jeffem Gilloolym” (były mąż łyżwiarki, który przyznał się do zorganizowania napadu na Kerrigan). – Ta plansza bardzo dobrze zapowiada nietypową strukturę filmu. Nietypową, ponieważ całość została oparta na wywiadach, które tworzą dwa zupełnie odmienne obrazy tego, co się stało. Steven Rogers oparł swój scenariusz na wypowiedziach Tonyi i Jeffa, nadał mu w ten sposób strukturę i rytm - mówi Margot Robbie, odtwórczyni tytułowej roli. Sztuka montażu została zresztą doceniona, film został nominowany do Oscara w kategorii "najlepszy montaż”.
Ale nie tylko w tej kategorii zdobył nominację. Margot Robbie jest nominowana jako "najlepsza aktorka pierwszoplanowa”, natomiast grająca matkę Tonyi Allison Janney powalczy o statuetkę za najlepszą drugoplanową rolę żeńską. I faktycznie, krytycy zwracają uwagę na olśniewającą grę obu aktorek, które nie tylko oddały trudne charaktery obu postaci, ale też wychwyciły specyficzną, nieoczywistą relację łączącą łyżwiarkę z matką. W tej relacji czułość miesza się z surowym trenerskim drylem. Mówi się, ze Margot Robbie, znana szerszej publiczności z roli w "Wilku z Wall Street”, ma spore szanse na Oscara. Oznaczałoby to, że w wyścigu po statuetkę pokonałaby samą Meryl Streep! Okazuje się, że to całkiem realne. – Spośród nominowanych w tym roku aktorek najmniejsze szanse ma chyba właśnie Meryl Streep – mówi dziennikarz i krytyk filmowy, Łukasz Maciejewski. – Rola w "Czwartej władzy" to kontynuacja postaci, które w wykonaniu Streep już widzieliśmy wiele razy. Bardzo ucieszyłbym się z Oscara dla Margot Robbie, bo to rzeczywiście znakomita kreacja ambitnej młodej aktorki, ale w tym roku w tej arcyważnej kategorii (w cieniu akcji metoo) konkurencja jest naprawdę mocna. Uwielbiam rolę Francis McDormand w "Trzech Billboardach...", cudowna jest Saoirse Ronan w "Lady Bird". Mocne role w świetnym sezonie filmowym – podsumowuje.
Nikt nie ma wątpliwości, że obsadzenie Margot Robbie w głównej roli to była świetna decyzja. – Dostałem scenariusz, wiedząc, że Margot Robbie jest zainteresowana zagraniem głównej roli. Połączenie takiej aktorki jak Margot Robbie z taką osobowością jak Tonya Harding wydało mi się z miejsca bardzo ekscytujące, więc zabrałem się do lektury tekstu Stevena Rogersa. Po zakończeniu wiedziałem, że chcę nakręcić ten film – mówi Craig Gillespie, reżyser filmu. – Film był ryzykowny, należało odpowiednio manipulować rytmem i tonacją, ale uważam, że Margot idealnie pasowała do tej roli. Widziałem, jak w swoich wcześniejszych projektach znakomicie balansowała pomiędzy fizyczną atrakcyjnością i głęboką wrażliwością, z której wynikała siła jej bohaterek. Taka była również Tonya Harding.
Byle nie oceniać
Twórcom filmu od początku zależało na tym, żeby uciec przed jednoznacznym ocenami. Obsada był kompletowana w taki sposób, żeby świat przedstawiony w filmie nie był wyłącznie czarno-biały. Reżyser przyznaje, że o ile Margot Robbie naturalnie ”wpisała się” w swoją postać, o tyle sporo trudności nastręczyło obsadzenie roli męża łyżwiarki.
– Jego związek z Tonyą Harding był bardzo burzliwy. Potrzebowałem aktora, który byłby w stanie przykryć całą tę przemoc i gniew za pomocą dowcipu i pewnego uroku osobistego – żeby widzowie mogli z nim w jakiś sposób sympatyzować, zamiast skazywać z miejsca na miano antagonisty. Spotkaliśmy się z wieloma aktorami, ale nie było łatwo znaleźć odpowiedniego kandydata. Aż tu nagle zjawił się Sebastian Stan i był po prostu doskonały. Nie mogłem wyjść ze zdumienia, że tak dobrze pasował do roli. Miał także wspaniałą chemię z Margot. Oboje ukazali człowieczeństwo swych postaci, doskonale balansując pomiędzy trudnymi emocjami a lekkim humorem – mówi Craig Gillespie.
Film dystansuje się od jednoznacznych ocen. Producent i scenarzysta Steven Rogers mówi, że historią zainteresował się po obejrzeniu dokumentu o Tonyi Harding, a tym, co najbardziej zwróciło jego uwagę, był fakt, że media manipulują prawdą, żeby przekazywać światu takie historie, jakie chcą opowiadać. Gdy zorientował się, że losy łyżwiarek nie doczekały się ekranizacji, zaczął działać.
– Poleciałem do Portland, gdzie spotkałem się z Tonyą i przeprowadziłem z nią długi wywiad. Później porozmawiałem również z Jeffem Gilloolym. Ich wypowiedzi tak bardzo się od siebie różniły, że mogłyby posłużyć za podstawę dwóch kompletnie odmiennych filmów. Wiedziałem już wtedy, że właśnie to będzie punktem ciężkości mojego scenariusza – opowiada scenarzysta. A przypieczętowaniem tego są słowa Tonyi Harding, które usłyszycie w filmie: ”Ci, co mi źle życzą, mówią, że mam wyznać prawdę. Nie ma czegoś takiego. Każdy ma swoją prawdę”.