Aukcje młodej sztuki polskiej cieszą się dużym zainteresowaniem zarówno wśród artystów, jak i kupujących. Uczestnicząc w wydarzeniu organizowanym przez prestiżowe Domy Aukcyjne miłośnicy sztuki zakładają, że wystawione dzieła są oryginalne i autorskie. Czy rzeczywiście? Prowadzący fanpage "Beka z młodej sztuki" bez ogródek opisuje "inspiracje", których bez najmniejszego skrępowania dopuszczają się młodzi artyści.
Aleksy Wójtowicz - student teorii sztuki i pracownik fundacji zajmującej się młodą sztuką – zdecydował się na stworzenie fanpage'a, który stanowi część kwerendy prowadzonej do pracy dyplomowej, ale jednocześnie zwraca uwagę na istotny problem inspiracji graniczących z plagiatem, których - jak się okazuje - w świecie sztuki najnowszej nie brakuje. "Beka z młodej sztuki" zestawia dzieła młodych artystów z innymi pracami, które stały się dla nich inspiracją. Czy jednak wciąż inspiracją możemy nazwać niemal identyczną kopię, którą od oryginału różni jedynie technika wykonania?
– "Bekę…" założyłem w październiku 2016 roku, wskutek dłuższej obserwacji tego, jak działa polski rynek sztuki. Zazwyczaj mówi się , że istnieją na nim dwa obiegi – ten główny, czyli to, co znamy z doniesień o rekordowych wynikach aukcji - wszystkie milionowe transakcje za obrazy Jacka Malczewskiego, Wojciecha Fangora czy Wilhelma Sasnala oraz ten drugi, nieco skromniejszy, mniej medialny, przez niektórych nazywany "konserwatywnym" czy nawet "mieszczańskim" – opowiada w rozmowie z naTemat Wójtowicz.
– W pewnym momencie symbolem tego drugiego obiegu stała się galeria Katarzyny Napiórkowskiej, kariera Joanny Sarapaty czy prace z ostatnich 30 lat Andrzeja Pągowskiego. Te dwa obiegi miały swoją klientelę, wyspecjalizowane galerie, czasopisma branżowe czy targi sztuki.
Wójtowicz dodaje, że to właśnie kariery artystów takich jak Sasnal rzutują na sposób myślenia o debiutach absolwentów ASP. Mówi się nawet o "efekcie Sasnala", czyli ożywieniu rynku sztuki w latach 2007-2008, spowodowanym sukcesem rodzimego twórcy na Zachodzie. – Między innymi to właśnie przyczyniło się do uruchomienia przez domy aukcyjne formuły aukcji młodej sztuki. Zanim Wilhelm Sasnal zaczął sprzedawać swoje dzieła za duże pieniądze, można było je kupić za kilkaset złotych – mówi nasz rozmówcai zaznacza: – Komunikat do potencjalnego kolekcjonera był zatem prosty: "kupujcie młodych póki są tani, mogą okazać się świetną inwestycją".
Jak wskazuje autor "Beki z młodej sztuki", domy aukcyjne regularnie wykorzystywały zaufanie i renomę, którą cieszyły się w świecie artystycznym. Mimo to promowane i sprzedawane przez nich prace młodych twórców z czasem wcale nie zyskiwały na wartości.
– Pomimo entuzjastycznych prognoz żaden z rekordzistów młodej sztuki nie przedostał się do "głównego obiegu", a próby wypromowania artystek i artystów, nawet tak desperackie jak Abbey House, doprowadziły – jak zapowiadało kilku analityków rynku i teoretyków sztuki, takich jak m.in. Mikołaj Iwański – do zmniejszenia zaufania odbiorców – zauważa Aleksy Wójtowicz. – Co prawda, idąc za raportami publikowanymi m.in. przez Artinfo.pl, można cieszyć się ze statystyk, które pokazują, że mamy rekordową liczbę galerii sztuki i domów aukcyjnych, a "aukcje młodej sztuki" są stale rosnącym segmentem rynku z rekordowymi przychodami. Jednak czy należy się cieszyć z tego, że liczba organizowanych aukcji z roku na rok wzrasta (w 2017 roku to 105 aukcji), a średnia cena sprzedanego obrazu to nieco ponad 1400 złotych, gdzie ok. 25% wystawionych obiektów zostaje sprzedana za cenę wywoławczą, czyli ok. 500 zł, z czego na rękę do samego artysty trafia raptem 50 – 60 % kwoty?
Wójtowicz zwraca uwagę na fakt, że popularność aukcji nie przekłada się na wartość i jakość sprzedawanych dzieł, a artyści, aby utrzymać się ze swojej twórczości zmuszeni są do tworzenia kilku obrazów miesięcznie, co nakręca spiralę utyliaryzmu – łatwiej przecież namalować coś, co przypomina prace, które wcześniej się sprzedawały.
– Aukcje młodej sztuki powstały niejako w odpowiedzi na próbę "zdemokratyzowania" rynku sztuki, zapewnienia zarobku stale rosnącej liczbie absolwentek i absolwentów ASP, jednak te działania wedle legendarnej maksymy "rynek zadecyduje" doprowadziły do tego, że rynek zadecydował, że trzeba malować to, co się sprzeda. Najszybciej jak się da. Warto się zastanowić czy to odpowiedni kierunek – tłumaczy Aleksy Wójtowicz. – Jednym z powodów, dla których prowadzę "Bekę" jest pokazanie tego "fenomenu" od kuchni. Od galerii kuriozów, poprzez wylicytowane ceny, specyficzny język, jakim piszą osoby zajmujące się marketingiem tego typu aukcji, czy wreszcie – realiów, w jakich pracują młode twórczynie i młodzi twórcy. Włącznie ze sprzedażą wyróżnionych przez rektorów dyplomów po tysiąc złotych, czy wreszcie – notorycznym łamaniem praw autorskich.
"Beka z młodej sztuki" to prawdziwa kopalnia inspiracji dla młodych twórców, którzy mogą zobaczyć czego NIE robić, żeby nie dostać łatki plagiatora. Jasne, można chwytać się tezy, że – podobnie jak w muzyce – również w malarstwie wszystko już było. Ale czy to usprawiedliwia jawne kopiowanie cudzych prac? Nie bardzo. Tymczasem w katalogach aukcyjnych młodej sztuki znalezienie obrazów przypominających w dużym stopniu, wykonane przez innych autorów, fotografie nie jest niczym szczególnie trudnym. Mowa tu nie o anonimowych, małych domach aukcyjnych a nazwach prestiżowych i cieszących się w świecie sztuki renomą jak np. Desa Unicum, której przedstawiciele powiedzieli nam, że w przypadkach aukcji "Młoda sztuka" to artyści wstawiają swoje prace na aukcje, deklarując tym samym, że wybrane dzieło jest ich autorstwa.
Już sam ten fakt pokazuje, że nie możemy mieć 100 procentowego zaufania co do oryginalności dzieł prezentowanych w katalogach. Jak sprawdzić czy nie dajemy się nabrać i czy nie inwestujemy w artystyczny bubel? Okazuje się, że to banalnie proste.
– Bywa, że wystarczy wrzucić obraz z aukcji młodej sztuki w tzw. reverse image search] - wyszukiwarki, które szukają po obrazie innych, podobnych. Innym razem da się znaleźć oryginał poprzez wyszukiwanie w bankach zdjęć najbardziej typowych haseł – nawet tak prozaicznych jak "love", "dance", czy nieodżałowane "beauty". ńfenW ten sposób artystki i artyści kopiują zdjęcia, które zna niemal każdy internauta. nie Mimo tego, nie da się tym procederem usprawiedliwia
notorycznego niewskazywania autora owej "inspiracji" – opowiada autor "Beki z młodej sztuki". – Co ciekawe, kopiowanie oryginałów z tzw. domeny publicznej, czyli jak najbardziej legalne, jest bardzo rzadkie.
A co na to wszystko artyści? Wydawać by się mogło, że przyłapanie na gorącym uczynku włpynie na ich wątpliwe praktyki, a przynajmniej zawstydzi ich na tyle, że odniosą się w jakiś sposób do dotychczasowych "inspiracji". Nic bardziej mylnego. Fanpage "Beka z młodej sztuki" istnieje od ponad roku, a jak mówi jego autor dotychczas zdarzyły się jedynie dwie reakcje ze strony artystów lub ich reprezentantów. Jedna z nich pochodziła od Sebastiana Kroka – laureata prestiżowej nagrody Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2017 – autora tryptyku, w którym dwa z trzech obrazów były "inspirowane" cudzymi fotografiami. Jeśli chodzi o domy aukcyjne, tylko raz zdarzyło się, że obraz naruszający prawo autorskie został wycofany.
Przedstawiciele domu aukcyjnego Desa pytani o komentarz do inspiracji balansujących na granicy plagiatu odpowiedzieli, że zdjęcia, inne dzieła sztuki, wytwory muzyków, od zawsze stają się inspiracją dla innych artystów w różnym stopniu. Oczywiście jest w tym trochę racji, jednak kopiowanie cudzego dzieła kropka w kropkę raczej trudno uznać za czystą inspirację.
– Co w podobnych sytuacjach może zrobić osoba, której prawa autorskie zostały naruszone? W praktyce, zwłaszcza, gdy autor nie ma pieniędzy niezbędnych przy procesie, niewiele, poza medialnym nagłośnieniem sprawy – stwierdza Aleksy Wójtowicz. – Być może kiedyś dojdzie do tego, że groźba rozpowszechnienia (np. poprzez "Bekę") będzie odbierana jako zbyt ryzykowna dla malującego lub malującej bez zgody z cudzych zdjęć. Jednak ciężko wymagać, aby facebookowy fanpage zastępował w pracy selekcjonerki domów aukcyjnych, jury konkursów czy same akademie, które mają za zadanie kształcić świadome pokolenia artystek i artystów.