– Co to w ogóle jest? Każdy mógłby zrobić coś takiego! – pewnie niejednemu przemknęło przez myśl podczas wizyty w galerii sztuki lub muzeum. Odpadkami i dziwnymi maziami oblepiał się już Salvador Dali. Minął cały wiek od narodzin awangardy, ale czy to wystarczyło, by otworzyć szerzej nasze umysły? Jak śmieci mogą być sztuką i po co zajmować się czymś brudnym i niedoskonałym, opowiedział mi warszawski malarz, muzyk i performer, Jakub Gliński.
Do pracowni artysty wchodzi się jak do innego świata – mnóstwo w niej dziwinych rzeźb, modeli wykonanych z pianki montażowej, odpadów z druku 3D, w kącie piętrzą się blejtramy i sprężyny od materaca. Jakub prowadzi mnie dalej. – Patrz, tam zbieram rzeczy do kolejnych projektów – mówi, pozwalając mi zajrzeć do małego składzika, po brzegi wypełnionego graciarnią. – Po co ja wyrzucam śmieci, mogłabym je tobie przynosić – śmieję się, a on przytakuje.
Po tym małym tournée siadamy przy stole. Dopiero po jakimś czasie orientuję się, że to, co leży na jego środku, to nie stara lampka, ale coś trudnego do nazwania. – Globus – wyjaśnia artysta. Rozglądam się po pracach poustawianych pod ścianami. Pokemon, pieski, dziwne kreski, wszędzie szaroczarne płótna i dużo bazgrołów.
Co jest na twoich obrazach? I czym to się różni od bohomazów malowanych przez wandali w ciemnej uliczce? – rzucam prowokacyjnie.
Na obrazach znajduje się przefiltrowana rzeczywistość, która mnie otacza. Tytuły prac, które powstają niezależnie od obrazów też obrazują moją rzeczywistość. Jeśli chodzi o “bohomazy” to zawsze dążyłem do tego, by moja kreska była jak najbardziej podobna do kreski dziecięcej. Przez wiele lat zbierałem wszystkie rysunki mojej siostrzenicy i z powrotem uczyłem się malować jak dziecko. Można to nazwać efektem lewej ręki. Tatuaże też mam w takim klimacie.
[Pokazuje przedramiona].
Ten rysunek namalowała, jak miała 4 latka, ten, gdy miała 5, a ten – 6. Byłem zafascynowany taką kreską. Cały czas staram się malować w taki niedoskonały sposób.
Po co malować tak, by nie było widać umiejętności?
Po prostu, podoba mi się taka estetyka. Nie dążę do doskonałości, poszukuję piękna w estetyce błędu i pomyłki. To, czym się zajmuję, określiłem jako „trash and error”. Opiera się głównie na przypadkowości i intuicji. Lubię, kiedy coś wychodzi źle. Tu źle zrobiłem „najkę”, zamalowałem jej kawałek, ale już nie będę jej odnawiał – wskazuje na obraz.
Jak powstaje taki obraz?
Nigdy nie wiem, co namaluję, nie narzucam sobie z góry tematów. Jest tylko nastrój. Reszta to zabawa intuicji i podświadomości. Lubię wykorzystywać różne przedmioty budowlane, blejtramy zbijam sam, lubię też modelować płótno. Czasami przy dobrej "popływce" obraz powstaje w kilkanaście minut, czasami w kilka miesięcy - musi dojrzeć jak ser pleśniowy jedna warstwa żeby nałożyć na nią kolejną. Często obraz składa się z kilku warstw, nawet i siedmiu. Lubiłem też zapraszać substancje psychoaktywne do sesji malarskich.
U mnie proces twórczy to ujście emocji - chociaż to raczej dotyczy się live paintingu i performance’u.
Emocje są tak wielkie, że potem trzeba te obrazy niszczyć?
Zawsze byłem osobą raczej skrytą, nie mówiłem nigdy za wiele o moich emocjach. Dzięki sztuce rzeczywiście mogę je wyładować. Niszczenie obrazów jest dosyć świeżą sprawą. Zaczęło się od mojego bardzo ekspresyjnego i agresywnego trash-noise’owego projektu - JESUS IS A NOISE COMMANDER. Podczas występów mogłem wyładować z siebie niezliczone ładunki emocji i agresji.
To wtedy zacząłeś przebierać się w śmieci?
Robię to od 2006 roku. Podczas pierwszego występu miałem ogromną tremę. Wymyśliłem więc, że dobrze by było się zakamuflować – założyć maskę i strój, które będą rodzajem bezpiecznej granicy między mną a publicznością.
Dodatkowo zacząłem zastanawiać się, co ja jako widz chciałbym zobaczyć na takim występie. Stwierdziłem, że im więcej bodźców wzrokowych, tym lepiej. Będąc w Nowym Jorku, kupiłem sobie kilka kostiumów, trochę je przemodelowałem, poprzyczepiałem do nich różne odpadki. Po każdym występie kostiumy ulegały destrukcji, więc musiałem zacząć robić nowe – już ze śmieci. Dodatkowo używałem stroboskopu skierowanego na publiczność.
Gdzieś w międzyczasie zacząłeś sam je produkować – niszczyć swoje dzieła.
Po kilku latach wpadłem na pomysł, by połączyć malarstwo, muzykę i performance. Zaprosiłem do projektu przyjaciela ze sceny noise - Dawida Kowalskiego. Tak powstał projekt „Jakub Gliński i PURGIST”.
Tworzę na scenie obraz, do którego podpięte są mikrofony kontaktowe zbierające drgania z każdego wykonanego przez mnie ruchu. Drgania z mikrofonów są z kolei „przetwarzane“ przez PURGIST, który z ich wykorzystaniem kreuje na żywo industrialne i noisowe pejzaże dźwiękowe. Jakoś tak naturalnie wyszło, że po kilku minutach malowania zaczynałem po prostu niszczyć te obrazy.
Mój najświeższy projekt, „Jakub Gliński”, jest już czystym performensem – tam też przebieram się w śmieci. W ostatnią sobotę miałem występ w Berlinie. Pozbierałem odpadki z najbliższego otoczenia i ułożyłem z nich instalację. Śmieci, których używam zawsze są ściśle związane z miejscem, w którym aktualnie mam występ. Po chwili wjechałem z destrukcją instalacji i przy okazji autodestrukcją swojego ciała. Zazwyczaj trwa to około 5 minut, gdyż takie działanie wypompowuje ze mnie cała energie bardzo szybko.
To przebieranie się za śmieci ma jakiś aspekt społeczny, to pewien manifest? Chcesz zwrócić na coś uwagę?
Moja sztuka to po prostu wyrażenie tego, jak odbieram otaczającą mnie rzeczywistość. Odpady cywilizacyjne, konsumpcjonizm, nadproduktywność generująca górę śmieci, to w jakim kierunku idzie świat nie wygląda dobrze. Obserwuje te wszystkie sytuacje, więc w pewien sposób tak. Dzieje się to przy okazji, nie jest to zaplanowane.
Co się stało z pięknem? Może pamiętasz, to taka przestarzała kategoria estetyczna...
Fascynuje mnie estetyka śmieciowa. Np. podczas obserwacji miasta, automatycznie wyłapuję masę obiektów, które wzbudzają mój zachwyt. Taki słup od sygnalizacji świetlnej, wygięty, przewrócony i owinięty folią, w akompaniamencie kilku kostek brukowych i kilku drutów – piękna instalacja. Tego typu obiekty wywołują u mnie najintensywniejsze emocje. Oczywiście świat widzę w różnych odcieniach szarości, więc dostrzegam i jaram się też pięknem w klasycznym tego słowa znaczeniu.
Spotykasz się czasami z negatywnymi reakcjami?
Było kilka incydentów, wiadomo. Komentarze na zasadzie „ale to jest ch***e, każdy może zrobić coś takiego”. Totalna ignorancja, nawet nie wchodzę w dyskusję z takimi osobami.
Jakiś czas temu sprzątaczka posprzątała wartą milion dolarów instalację Martina Kippenbergera z muzeum Ostwall w Dortmundzie. Do podobnego incydentu doszło niedawno w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Bolzano, gdzie przez przypadek sprzątnięto przedstawiającą bałagan po imprezie instalację duetu Goldschmied i Chiari. Nie boisz się, że ciebie też może ktoś sprzątnąć?
Kiedy pracowałem przy tworzeniu miniatur budynków w Parku Miniatur, było tam oczywiście mnóstwo odpadków druku 3D i innych, z najróżniejszych materiałów. W przerwach od pracy tworzyłem z nich niewielkie instalacje. Na początku, gdy przychodziłem do pracy następnego dnia, moje instalacje znajdowałem w koszu. Musiałem wyjaśnić, że to moje rzeźby. Więc takie sytuacje wcale mnie nie dziwią.
Ludzie wyrzucają twoje prace, bo nie wiedzą, że to dzieło artysty. Postawmy klasyczne pytanie – co jest dziełem sztuki?
Fundamentem mojego postrzegania sztuki jest dadaizm, więc mógłbym powiedzieć, że sztuką może być wszystko. Szczerze, to jednak nie zagłębiałem się w temat, zupełnie mnie to nie interesuje co jest dziełem sztuki, a co nie jest.
Co dalej?
Ostatnio zaprosiłem do projektu przyjaciela Michała Książkiewicza, który zajmuje się wirtualną rzeczywistością i razem zrealizowaliśmy projekt w tej technologii – dzięki okularom HTC publiczność mogła wejść do performance’u, który wcześniej zarejestrowałem. Projekt można było zobaczyć ostatnio na wystawie “Wizualne Spa”. Obecnie myślimy nad kolejnymi projektami z wykorzystaniem wirtualnej rzeczywistości.
W najbliższym czasie zapraszam na festiwal „Up To Date” w Białymstoku, na którym zaprezentuję swój perfromance oraz 8. października, na wernisaż solowej wystawy w galerii Różnia na Mokotowie. W październiku oprócz tego jeszcze dwie wystawy grupowe i performensy. Po więcej informacji zapraszam na www.jakubglinski.com.
Jakub Gliński - malarz, artysta audiowizualny i muzyk eksperymentalny, który posługuje się w swojej twórczości obfitą w gest ekspresji abstrakcyjnej estetyką "trash and error". Forma, w jaką ewoluowała jego sztuka, przypominała raczej monodramy, performatywne występy, w których wyrzuca z siebie ukryte pokłady emocji o niezwykle silnej ekspresji. W jego twórczości najważniejszy jest sam proces twórczy oparty głównie na intuicji. W swoim malarstwie wykorzystuje odpady cywilizacji i industrialu.