Wielki Post to dla środowisk katolickich świetna okazja, by nagłośnić wiele spraw, które szczególnie leżą im na sercu. Jak na przykład metoda in vitro, przeciwko której przez najbliższe czterdzieści dni postu przed jedną ze stołecznych klinki będą protestować warszawscy aktywiści. Co czwartek podobny protest odbywa się przeciw aborcji przed Szpitalem Bielańskim. Działacze pro-life mówią, że sięgają po sprawdzone metody wprost z Ameryki. Oby tylko te najlepsze.
Protestujący reklamują swoją akcję hasłem „40 dni dla Życia w Warszawie”. Przez cały ten czas, aż do Niedzieli Palmowej zamierzają bowiem modlić się pod kliniką Invicta zajmującą się zabiegami sztucznego zapłodnienia. Rozmodleni demonstranci będą tam co dnia, od otwarcia do zamknięcia kliniki.
Warszawskie Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży zaczerpnęło ten pomysł od Amerykanów prowadzących kampanię "40 Days for Life". Co chcą osiągnąć? Lider stołecznego KSM, Michał Baran powiedział naTemat, że przede wszystkim chcą się po prostu modlić. I w ten sposób pokazać, że "in vitro nie jest w porządku". Zainteresowanych chcą też informować, że to nie jedyny sposób na rozwiązanie problemu bezpłodności.
Pytany, co zaoferowałby kobiecie, która przed wejściem na zabieg in vitro zapyta o alternatywę, stwierdził bez wahania, że byłaby to naprotechnologia. Zwolennicy tej metody twierdzą, iż jest ona kilkakrotnie bardziej skuteczna niż in vitro. Większość ginekologów ocenia jednak, że obserwowanie dni płodnych nie ma żadnych szans, gdy mowa o leczeniu prawdziwiej bezpłodności. Bo naprotechnologia to jedynie technika wspomagająca naturalne poczęcie.
Akcja jest ściśle zaplanowana. Na stronie 40dni.ksm.org.pl znajduje się harmonogram dyżurów pod Invictą na każdy dzień. Każdy z protestujących trzy dni w tygodniu będzie pełnił godzinny dyżur. Organizatorzy twierdzą, że mają już tylu chętnych, że wkrótce na ich modlitewny celownik mogą wpaść nawet pozostałe cztery kliniki, które zajmują się w stolicy in vitro.
- W Polsce mamy wolność wyrażania opinii i wolność manifestacji – pod warunkiem oczywiście, że sposób, w jaki się to dokonuje, nie godzi w niczyje dobra osobiste. Także środowiska przeciwne in vitro mają prawo do wyrażania swojego stanowiska - mówi nam Katarzyna Goch z kliniki Invicta. - Przykro nam jedynie, że akcja „40 dni dla życia”, jak wynika z informacji przekazanej nam przez organizatorów, bazuje na mitach, które narosły – prawdopodobnie z braku wiedzy – wokół zapłodnienia pozaustrojowego - dodaje.
Katarzyna Goch zwraca bowiem uwagę, że dla protestujących in vitro jednocześnie kojarzy się z aborcją. - To dowód, jak bardzo naszemu społeczeństwu potrzebna jest edukacja w tym temacie. To, co nieznane czy nowe, zawsze może wywoływać niepokój i budzić wątpliwości. Dlatego tak ważne jest przekazywanie prawdziwych, sprawdzonych i bazujących na merytorycznych argumentach informacji. Na dialog o takich podstawach, także z osobami przeciwnymi in vitro, jesteśmy zawsze bardzo otwarci - mówi.
Amerykańskie metody
To nie pierwszy raz, gdy wzorem Amerykanów polscy katolicy wychodzą na ulice, by zaprotestować przeciw zjawiskom, które nie są zgodne z ich przekonaniami. Od pewnego czasu pikietowany jest warszawski Szpital Bielański, gdzie dokonuje się zabiegów aborcyjnych zgodnych prawem.
Skupieni wokół Fundacji Pro, co czwartek spotykają się przed placówką na demonstrację zakończoną czuwaniem modlitewnym. Co tydzień na Bielanach pojawia się podobno coraz więcej osób. Ordynator tamtejszej ginekologii Romuald Dębski coraz częściej otrzymuje też korespondencję, w której czyta, że jest mordercą.
Nie zaprzeczają temu na stronach internetowych środowisk prawicowych. Piszą o nim, że jest aniołem śmierci w lekarskim kitlu. "Poczciwy uśmiech ordynatora sprawia iż odnosi się wrażenie, że ten człowiek to chodzący anioł. Rzeczywiście - anioł, tyle że anioł śmierci dla wielu ludzi w wieku prenatalnym. Jak widać, diabeł posługuje się osobami, które wzbudzają zaufanie i „robią mu dobry PR”.(...) Sympatyczny, dobrze ułożony i szarmancki Nergal dopiero kiedy w demonicznym makijażu niszczy Biblię, zaczyna przypominać swego mocodawcę" - czytamy o lekarzu na portalu "Rodzina Katolicka".
W rozmowie z mediami Dębski przyznał kilkakrotnie, że zaczyna się obawiać. I nie można mu się dziwić. Amerykańskie wzorce, po które coraz częściej sięgają polscy działacze pro-life mogą bowiem napawać obawą. Że zaostrzenie debaty tak, jak tam, w pewnym momencie wymknie się spod kontroli. W Polsce in vitro, czy aborcja od lat są tematem najgorętszych debat. Te toczyły się dotąd jednak raczej w parlamencie, czy mediach. Za oceanem, gdzie ruchy antyaborcyjne mają sporą przeszłość, debata toczona na ulicy nie raz zakończyła się tymczasem tragedią.
Ofiarami padły nie tylko nienarodzone dzieci, ale i pracownicy klinik zajmujących się aborcją i in vitro. W ten sposób zginął m.in. doktor George Tiller. W 1985 roku w jego klinice podłożono bombę, osiem lat później go postrzelono. Z obu tych zamachów wyszedł bez szwanku. Nie udało mu się jednak przed trzema laty, gdy aktywista antyaborcyjny z bliska strzelił mu w głowę podczas nabożeństwa w kościele.
Najwięcej zgładzonych "aniołów śmierci" ma na swoim koncie prawdopodobnie organizacja Army of God, która od lat 80-tych odpowiada za serie zamachów terrorystycznych o podłożu antyaborcyjnym. W roku 1982 porwali dwójkę lekarzy, trzy lata później podłożyli bomby w siedmiu klinikach w Maryland. W 1997 roku to oni stali za zamachami w Atlancie, a w 2001 wysłali do amerykańskich ginekologów setki listów, w których miał być wąglik.