To było głośne zaginięcie dokładnie ćwierć wieku temu. Ernestyna i Ania, dwie uczennice warszawskiego liceum, pojechały do Zakopanego na ferie, ale nigdy stamtąd nie wróciły. Zakrojone na gigantyczną skalę poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu. Dwie 17-latki przepadły jak kamień w wodę. Rodzina Ernestyny poruszyła niebo i ziemię. I nic. – Mimo intensywnych poszukiwań nic się nie zmieniło. Do dziś nic nie wiadomo. Absolutnie nic – mówi naTemat jej ojciec.
Krystian Wieruszewski ma dziś 74 lata. Jego córka miałaby 43. W domu, w którym mieszka z żoną pod Warszawą, Ernestyna wciąż ma swój pokój. Jej meble, wszystko, ma tu swoje miejsce. – Wszędzie wiszą zdjęcia Ernestyny. Żona namalowała jej portret – słyszę.
Ernestyna była jedynaczką. Żeby jakoś funkcjonować, Krystian Wieruszewski – mimo wieku – nadal pracuje. – Żona maluje, robi gobeliny. Żeby przetrwać. Musimy cierpieć i czekać aż to się skończy. Mamy już tyle lat, że nie wiem, jak długo będziemy jeszcze na świecie. Ale matka i ojciec wierzą do końca. Tylko nadzieja nam pozostała – mówi. Jeszcze rok temu byli w Zakopanem. Pojechali na komendę policji, by zawieźć aktualną progresję portretu Ernestyny, którą zamówili: – Co jeszcze możemy, to robimy. Ale nic się nie nie zmienia. Pomimo intensywnych poszukiwań wciąż absolutnie nic nie wiadomo.
Obie kochały góry
Zaginięcie Ernestyny i Ani to jedna z najbardziej tajemniczych zagadek Podhala. Na stronie internetowej komendy powiatowej policji w Zakopanem wciąż widnieje komunikat o poszukiwaniach. "Urodzona w 1975 roku w Legionowie, wzrost 166 do 170 cm, oczy jasne. 26 stycznia 1993 roku wyszła z kwatery wynajmowanej w Kościelisku i do chwili obecnej nie powróciła" – czytamy o Ernestynie. To jej rodzice przejęli główny ciężar poszukiwań obu dziewcząt.
Nastolatki były w Kościelisku od 22 stycznia. Znały się ze szkoły, były w jednej klasie LO im. Władysława IV w Warszawie. Za chwilę skończyłyby 18 lat. Obie kochały góry, Ernestyna należała do grupy oazowej w Legionowie. Na kwaterę, gdzie się zatrzymały, jeździła już wcześniej, nie była to przypadkowa wizyta. Były we dwie, po nich miała przyjechać reszta grupy. Przez pierwsze dni chodziły po tatrzańskich szlakach, czwartego pojechały autobusem do Zakopanego, by kupić bilet powrotny do Warszawy.
Na dworcu ślad się urywa, nikt ich już potem nie widział.
– To była bardzo głośna historia. Wiele razy o niej pisaliśmy. Rodzice przyjeżdżali tu, szukali. Zaangażowali jasnowidza – mówi naTemat Beata Zalot, dziennikarka "Tygodnika Podhalańskiego", który kilka dni temu ponownie zamieścił artykuł na temat tajemniczego zaginięcia sprzed lat. "25 lat bez wieści. Może coś o nich wiesz?" – taki nosi tytuł.
"Pamiętam, wtedy użyliśmy po raz pierwszy w Tatrach "termowizji" na śmigłowcu Bell, szukaliśmy ewentualnych zwłok, zaginionych dziewczyn" - taki komentarz się pod nim pojawił.
"TP" po raz kolejny przypomniał, że dziewczęta zostawiły na kwaterze paszport, pieniądze i aparat fotograficzny. Nie były też ubrane na wyjście w góry. Miały opinię grzecznych, spokojnych.
"Bardzo dużo osób nam pomagało"
Ojciec Ernestyny mówi, że wszystkie możliwe ślady zostały sprawdzone. Licealistek szukał TOPR, potem poszukiwania trwały w całej Polsce, a także w Europie. Byli z żoną w Holandii, w Niemczech, w Hiszpanii... Poruszyli niebo i ziemię. Jako pierwsi w Polsce zaczęli głośno mówić o sektach, pomagali im jasnowidzowie, prywatni detektywi, przyjaciele, ITAKA.... W pomoc zaangażował się Kościół, głównie Dominikanie i kardynał Macharski.
– Bardzo dużo osób nam pomagało. Wszystkim jesteśmy bardzo wdzięczni – mówi mama Ernestyny. Ale nic nie pomogło. Licealistki przepadły jak kamfora. – Człowiek cały czas ma nadzieję, tylko jak długo? – pyta Krystyna Adamska-Wieruszewska.
Włożyli tyle wysiłku w poszukiwania córki, że dziś Krystian Wieruszewski uważa, że może szukali aż za bardzo. Bo może za bardzo narazili się niektórym ludziom, i może dlatego nikt dotąd nie trafił na ślad ich córki i jej koleżanki. Tak mocno szukali, że być może ktoś się mocno wystraszył? – Bardzo naraziliśmy się różnym sektom. Gdy założyliśmy stowarzyszenie, z całej Polski zaczęli do nas zjeżdżać rodzice. Zaczęło być głośno o tym zjawisku, wtedy nikt w Polsce o tym nie mówił. Gdy mieliśmy wykłady w szkołach, rodzice szeroko otwierali oczy – opowiada.
– Poszukiwali jej w całej Europie i nigdzie jej nie znaleźli – wspomina w rozmowie z naTemat Anna Łobaczewska, prezes stowarzyszenia. Dziś nie ma kontaktu z rodziną Wieruszewskich, ale RORJ działa już 25 rok i jest to zasługa rodziców Ernestyny.
"Czekamy. Prosimy o pomoc"
Co jakiś czas o tajemniczym zaginięciu nastolatek przypominają media. Na przykład, gdy minęło 15 lat, albo jak teraz – 25 lat. – Zawsze jest zaciekawienie. Ludzie traktują to na zasadzie ciekawostki. Ale kto czegoś takiego nie przeżyje, ten nie uwierzy, co przeżywają rodzice – mówi Krystian Wieruszewski.
Uważa jednak, że dobrze, że się o tym mówi. – Może ktoś, gdzieś... – głos mu się urywa. Mama Ernestyny: – Czekamy. Prosimy o pomoc, jeśli ktokolwiek coś na ten temat wie.
"Ich pasją było wędrowanie po tatrzańskich szlakach, od schroniska do schroniska. I tak było przez pierwsze trzy dni pobytu na Podhalu - policja mogła je odtworzyć dzięki pamiętnikowi, który prowadziła Anna. Wyjście na Gubałówkę, Dolina Kościeliska, schronisko Ornak, Jaskinia Mroźna, Czarny Staw, Jaworzynka. "Słaniam się z nóg, ale Bóg mi świadkiem, jest to to, o czym marzyłam" - napisała Anna na kartce pocztowej wysłanej rodzicom po pierwszych górskich eskapadach". Czytaj więcej