
Rodzice Bartka z dziennikarzami rozmawiają niechętnie. Są już tym wszystkim po prostu przytłoczeni. Gdy chłopiec popełnił samobójstwo, a proboszcz Stanisław K. odszedł z parafii, niektórzy we wsi od nich się odwrócili. Za co? Bo zła sława Hłudna poszła w Polskę. "Jesteśmy tak strasznie szkalowani. Posądza się nas o to, że bierzemy pieniądze od dziennikarzy i działamy pod 'publiczkę'" – tłumaczyła pani Marta rzeszowskiemu dziennikowi "Nowiny", wyjaśniając, dlaczego nie ma już siły rozmawiać z mediami. Słowa te padły w 2008 r., pół roku po śmierci syna, gdy miał ruszyć pierwszy proces byłego proboszcza. Wówczas nie ruszył, bo ksiądz nie pojawił się w sądzie. "Musimy przez to przejść, choćby ostatkiem sił, bo trzeba doprowadzić do tego, żeby ksiądz został skazany" – mówiła wtedy mama Bartka.
Sąd na podstawie zgromadzonych dowodów potwierdził wówczas, że duchowny bił Bartka po twarzy, po karku, szarpał za uszy i oskarżał go o kradzież pieniędzy, choć nie miał na to żadnych dowodów. Straszył chłopca, że zawiadomi policję. Sąd jednak uznał, że wszystko to nie było przyczyną samobójstwa nastolatka, co zarzucała duchownemu prokuratura. I co wydaje się oczywiste w świetle listu pożegnalnego, jaki pozostawił Bartek.
Jednak i to orzeczenie zostało uchylone w krośnieńskim Sądzie Okręgowym i dlatego proces musiał ruszyć po raz trzeci. I tym razem po raz pierwszy sąd w Brzozowie uznał, że to proboszcz doprowadził do samobójczej śmierci Bartka ponad 10 lat temu. Wyrok jest nieprawomocny. – Trudno mówić o satysfakcji, raczej o sprawiedliwości, na której nam zależało – powiedziała rzeszowskim "Nowinom" po wyroku mama Bartka. Przyznała przy tym, że ani razu przez te 10 lat nie usłyszała "przepraszam" ze strony księdza za to, co stało się w grudniu 2007 r.
"Nie nawidzę łysego tego..." (pisownia oryginalna) – napisał w "pożegnaniu" 13-latek. "Musiałem to zrobić ponieważ mówi że ja go okradłem. Ale ja przysięgam na Boga że tego nie zrobiłem" – zapewniał chłopiec. Śledztwo wykazało, że ks. Stanisław K. posądzał Bartka o kradzieże pieniędzy z kościoła i wielokrotnie krzyczał na chłopca i bił go w obecności innych ministrantów oraz uczniów w szkole. Nie miał na to żadnych dowodów, ale twierdził, że 13-latek zwinął mu 480 zł, gliniany dzbanek, popielniczkę i metalową smycz.
Dwa lata przed samobójstwem Bartka postawili się tylko rodzice 9-letniej wówczas Karoliny. – Na lekcji religii ksiądz ją o coś zapytał. Ona nie umiała odpowiedzieć. Uderzył ją wtedy w żebra – opowiadała dziennikowi "Nowiny" matka dziewczynki. Gdy córka ze szkoły wróciła z płaczem i opowiedziała co ją spotkało, rodzice pojechali z nią na pogotowie, tam zaś pielęgniarka zawiadomiła policję. Tata Karoliny rozmawiał z innymi rodzicami, których dzieci też były bite przez księdza K. Nikt poza nimi nie chciał jednak składać zawiadomienia. Kto by chciał wojować z księdzem.
Wtedy dyrektor wezwał nas do szkoły na spotkanie. Proboszcz od razu na wstępie rzucił się: Czegoś nie przyszła do mnie, tylko poleciałaś na pogotowie. A ja mu na to: bo ksiądz nie jest lekarzem.
Wówczas cała wieś zażądała usunięcia ks. Stanisława K. z parafii. Sołtys Hłudna zapowiadał, że nie odda kluczy do kościoła, jeśli metropolita przemyski (wówczas był nim abp Józef Michalik) nie odwoła proboszcza. Ostatecznie konflikt w Hłudnie zażegnano tak, że ks. K. odszedł z tej parafii oficjalnie na swoje życzenie.
– Ludzie go tolerują. Ale żeby ktoś go tu lubił, to bez przesady – mówi mi anonimowo jeden z mieszkańców Rożubowic. Przyznaje przy tym, że duchowny ma ciężki charakter i jest "burkliwy". – Prawie każdy we wsi miał z nim jakieś przejścia osobiste, bo to przecież nieraz trzeba coś w kościele załatwić. Jak ksiądz zauważy, że człowiek jest słabszy i czuje przed nim respekt, to taki ktoś ma już u niego pozamiatane. A jak ktoś mu się postawi, to coś tam odburknie, ale generalnie szanuje – opowiada. Według jego wiedzy do czegoś takiego, co się działo przed laty w Hłudnie, teraz w Rożubowicach w kościele Matki Bożej Różańcowej nie dochodzi.
To była moja pierwsza rozmowa z rzecznikiem przemyskiej kurii. W drugiej zapytałem wprost: czy ks. Stanisław K. w Rożubowicach pracuje z dziećmi, prowadząc grupę ministrantów.
Ks. Stanisław nie uczy w szkole. Nie ma bezpośrednich zajęć z młodzieżą. Natomiast pełni obowiązki duszpasterskie. Jakie one są, to tego w szczegółach nie wiem. Wiem, że ks. Stanisław nie ma misji kanonicznej do nauczania dzieci i młodzieży.
Inny z mieszkańców dopowiada, że ks. Stanisław i tak już nie jest "taki śmiały i bezczelny". W maju tego roku kończy 70 lat, swoje przeszedł, trochę spokorniał. W porównaniu z tym, jaki był, jak przyszedł z Iwonicza, to teraz jest cichy i grzeczny. – Był taki przypadek, że zażądał od rodziców zmiany ojca chrzestnego. Rodzice pojechali na skargę do Kurii i jak wrócili, to ksiądz ich przyjął miło jak gdyby nigdy nic. Musiał szybko dostać jakiś telefon z Przemyśla i nie robił już żadnych problemów – opowiada rożubowiczanin. Co nie pasowało księdzu Stanisławowi w ojcu chrzestnym? Był wojskowym i nie mógł zwolnić się z jednostki i przyjechać przed chrztem na jakieś spotkanie, którego domagał się duchowny.