"W ciągu tych 10 lat nigdy nie usłyszeliśmy ze strony księdza słowa 'przepraszam'" – mówiła po ogłoszeniu wyroku sądu w Brzozowie matka Bartka. Dziś jej syn miałby 24 lata. Tuż przed Bożym Narodzeniem w 2007 r. 13-latek targnął się na swoje życie. Pozostawił list pożegnalny, który nie pozostawia wątpliwości – to proboszcz z Hłudna doprowadził go do tego stanu. Ks. Stanisław K. został (w trzecim z kolei procesie) skazany na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5 za fizyczne i psychiczne znęcanie się nad chłopcem. Jak udało się ustalić naTemat, duchowny wciąż pracuje z dziećmi – tyle że już nie w Hłudnie. Przemyska kuria zaś wyjaśnia, że skoro nie ma jeszcze prawomocnego wyroku, to kwestia winy pozostanie nierozstrzygnięta.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
"Jesteśmy szkalowani"
Rodzice Bartka z dziennikarzami rozmawiają niechętnie. Są już tym wszystkim po prostu przytłoczeni. Gdy chłopiec popełnił samobójstwo, a proboszcz Stanisław K. odszedł z parafii, niektórzy we wsi od nich się odwrócili. Za co? Bo zła sława Hłudna poszła w Polskę. "Jesteśmy tak strasznie szkalowani. Posądza się nas o to, że bierzemy pieniądze od dziennikarzy i działamy pod 'publiczkę'" – tłumaczyła pani Marta rzeszowskiemu dziennikowi "Nowiny", wyjaśniając, dlaczego nie ma już siły rozmawiać z mediami. Słowa te padły w 2008 r., pół roku po śmierci syna, gdy miał ruszyć pierwszy proces byłego proboszcza. Wówczas nie ruszył, bo ksiądz nie pojawił się w sądzie. "Musimy przez to przejść, choćby ostatkiem sił, bo trzeba doprowadzić do tego, żeby ksiądz został skazany" – mówiła wtedy mama Bartka.
Od tego czasu minęła dekada. I nadal nie ma prawomocnego wyroku. Sąd w Brzozowie skazał w czwartek ks. Stanisława K. na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5. Uznał, że duchowny psychicznym i fizycznym znęcaniem się nad 13-letnim Bartkiem przyczynił się do samobójczej śmierci nastolatka. Czy prokuratura oraz oskarżyciel posiłkowy odwołają się od tego orzeczenia? Jest ono o wiele niższe niż oczekiwano. Śledczy żądali dla księdza kary 2,5 roku bezwzględnego więzienia. Czy od wyroku odwoła się ksiądz? To też całkiem możliwe – duchowny od początku zapewniał o swojej niewinności.
Jak to się stało, że ponad 10 lat od śmierci nastolatka sprawa ta wciąż pozostaje nieosądzona? Bo to już trzeci proces dotyczący znęcania się nad chłopcem i jego samobójstwa. Trwało to tak długo m.in. dlatego, że parokrotnie ksiądz na rozprawach się nie pojawiał – nieobecności usprawiedliwiał a to hospitalizacją, a to tym, że za późno otrzymał wezwanie. W pierwszym procesie sąd uznał duchownego winnym znęcania się nad dziećmi (nad Bartkiem oraz nad trzema dziewczynkami ze szkoły, w której uczył), ale nie tego, że doprowadził w ten sposób do samobójstwa 13-latka. Pierwszy wyrok zapadł w 2013 r i brzmiał: 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5.
"To co napisałem oddać policji"
Sąd na podstawie zgromadzonych dowodów potwierdził wówczas, że duchowny bił Bartka po twarzy, po karku, szarpał za uszy i oskarżał go o kradzież pieniędzy, choć nie miał na to żadnych dowodów. Straszył chłopca, że zawiadomi policję. Sąd jednak uznał, że wszystko to nie było przyczyną samobójstwa nastolatka, co zarzucała duchownemu prokuratura. I co wydaje się oczywiste w świetle listu pożegnalnego, jaki pozostawił Bartek.
Wyrok jednak został uchylony przez Sąd Okręgowy w Krośnie, który dostrzegł m.in. braki dowodowe - nie było choćby opinii psychologa czy seksuologa. Nakazał on ponowne rozpatrzenie sprawy.
W drugim procesie w 2016 r. wyrok zapadł zupełnie odmienny – ks. Stanisław K. został uniewinniony. Sąd w Brzozowie zmienił bowiem kwalifikację prawną czynu – uznał, że zachowanie księdza wobec ministranta i uczennic było wyłącznie formą karcenia. Przyznał, że doszło do naruszenia nietykalności cielesnej dzieci, ale to przestępstwo ścigane z oskarżenia prywatnego, a jego karalność się przedawniła, więc problem nie istnieje.
Bez "przepraszam"
Jednak i to orzeczenie zostało uchylone w krośnieńskim Sądzie Okręgowym i dlatego proces musiał ruszyć po raz trzeci. I tym razem po raz pierwszy sąd w Brzozowie uznał, że to proboszcz doprowadził do samobójczej śmierci Bartka ponad 10 lat temu. Wyrok jest nieprawomocny. – Trudno mówić o satysfakcji, raczej o sprawiedliwości, na której nam zależało – powiedziała rzeszowskim "Nowinom" po wyroku mama Bartka. Przyznała przy tym, że ani razu przez te 10 lat nie usłyszała "przepraszam" ze strony księdza za to, co stało się w grudniu 2007 r.
Tamtego grudnia w Hłudnie Bożego Narodzenia praktycznie nie było. Tuż przed Wigilią, niedaleko swojego domu, Bartek powiesił się na drzewie. Stało się to w dniu, w którym dowiedział się, że ksiądz zatelefonował do jego mamy i powiedział, by przyszła do kościoła. Założył najgorsze ubrania, jakie były w domu. W swoim "testamencie" napisanym na lekcji języka polskiego 12 grudnia 2007 r., dwa dni przed samobójstwem, zapisał, aby to, co jest jego, "oddać potrzebującym". Ciało Bartka znalazła jego młodsza siostra.
Skreślony "pedofil"
"Nie nawidzę łysego tego..." (pisownia oryginalna) – napisał w "pożegnaniu" 13-latek. "Musiałem to zrobić ponieważ mówi że ja go okradłem. Ale ja przysięgam na Boga że tego nie zrobiłem" – zapewniał chłopiec. Śledztwo wykazało, że ks. Stanisław K. posądzał Bartka o kradzieże pieniędzy z kościoła i wielokrotnie krzyczał na chłopca i bił go w obecności innych ministrantów oraz uczniów w szkole. Nie miał na to żadnych dowodów, ale twierdził, że 13-latek zwinął mu 480 zł, gliniany dzbanek, popielniczkę i metalową smycz.
W pożegnalnym liście Bartek nie tylko zapewnił, że oskarżenia proboszcza są bezpodstawne. Napisał też, że nie chce już być "gwałcony" przez tego "pedofila". Na zdjęciu jednak widać wyraźnie – słowa te później zamazał. Dlaczego? W postępowaniu nie udało się wykazać, by ks. Stanisław wykorzystywał seksualnie ani ministranta, ani innych dzieci. Mama Bartka jest jednak przekonana, że syn nie skłamał i że te słowa w liście pożegnalnym nie znalazły się przypadkiem.
Po śmierci Bartka okazało się, że ofiar księdza K. było więcej. Wiele dzieci skarżyło się w swoich domach na metody nauczania, jakie duchowny stosował na lekcjach religii w miejscowej szkole oraz na zbiórkach ministrantów. Większość rodziców jednak odpuszczała.
Miał już nie bić
Dwa lata przed samobójstwem Bartka postawili się tylko rodzice 9-letniej wówczas Karoliny. – Na lekcji religii ksiądz ją o coś zapytał. Ona nie umiała odpowiedzieć. Uderzył ją wtedy w żebra – opowiadała dziennikowi "Nowiny" matka dziewczynki. Gdy córka ze szkoły wróciła z płaczem i opowiedziała co ją spotkało, rodzice pojechali z nią na pogotowie, tam zaś pielęgniarka zawiadomiła policję. Tata Karoliny rozmawiał z innymi rodzicami, których dzieci też były bite przez księdza K. Nikt poza nimi nie chciał jednak składać zawiadomienia. Kto by chciał wojować z księdzem.
Mediacja w dyrekcji szkoły doprowadziła do takiego ustalenia, że rodzice Karoliny wycofali oskarżenie pod warunkiem, że ksiądz nie dotknie już ich dziecka. I przez jakiś czas spokój był, ale potem wszystko w Hłubnie wróciło do "normy". O skali przemocy stosowanej przez proboszcza mieszkańcy wsi uświadomili sobie właśnie po śmierci Bartka – wielu wiedziało i milczało, ale też wiele dzieci dopiero wtedy przyznało, że i one były ofiarami.
"Módlcie się za media"
Wówczas cała wieś zażądała usunięcia ks. Stanisława K. z parafii. Sołtys Hłudna zapowiadał, że nie odda kluczy do kościoła, jeśli metropolita przemyski (wówczas był nim abp Józef Michalik) nie odwoła proboszcza. Ostatecznie konflikt w Hłudnie zażegnano tak, że ks. K. odszedł z tej parafii oficjalnie na swoje życzenie.
Trafił wówczas nieopodal – do Iwonicza-Zdroju. "Módlcie się za media, by pokazywały prawdę" – apelował wówczas do wiernych na jednej z mszy, niecały miesiąc po śmierci Bartka. Długo jednak w Iwoniczu nie zagrzał – jeszcze w 2008 r. został przeniesiony został przeniesiony pod samą granicę z Ukrainą, do liczącej ok. 300 mieszkańców wsi Rożubowice, niedaleko Przemyśla. Pracuje tam do dziś.
"Ciężki charakter"
– Ludzie go tolerują. Ale żeby ktoś go tu lubił, to bez przesady – mówi mi anonimowo jeden z mieszkańców Rożubowic. Przyznaje przy tym, że duchowny ma ciężki charakter i jest "burkliwy". – Prawie każdy we wsi miał z nim jakieś przejścia osobiste, bo to przecież nieraz trzeba coś w kościele załatwić. Jak ksiądz zauważy, że człowiek jest słabszy i czuje przed nim respekt, to taki ktoś ma już u niego pozamiatane. A jak ktoś mu się postawi, to coś tam odburknie, ale generalnie szanuje – opowiada. Według jego wiedzy do czegoś takiego, co się działo przed laty w Hłudnie, teraz w Rożubowicach w kościele Matki Bożej Różańcowej nie dochodzi.
Czy wydany właśnie przez sąd w Brzozowie wyrok cokolwiek zmienia w podejściu Archidiecezji Przemyskiej do sprawy księdza Stanisława? – Nie znam treści wyroku, więc trudno mi odpowiedzieć na to pytanie – stwierdza rzecznik kurii ks. prał. Bartosz Rajnowski. Dopowiada jednak, że "należy czekać na ostateczne rozwiązania". Bo przecież formalnie ks. K. jest niewinny, prawomocnego wyroku nadal nie ma i istnieje domniemanie niewinności. Rzecznik kurii podkreśla, że ks. Stanisław pracuje w archidiecezji "wyłącznie jako duszpasterz", czyli nie jest proboszczem. No i pytanie najistotniejsze: czy pracuje z dziećmi i młodzieżą? – Jeśli chodzi o sprawy nauczania i kontaktów z młodzieżą to bezpośrednio nie – odpowiada ks. prał. Bartosz Rajnowski.
W szkole nie uczy, ale...
To była moja pierwsza rozmowa z rzecznikiem przemyskiej kurii. W drugiej zapytałem wprost: czy ks. Stanisław K. w Rożubowicach pracuje z dziećmi, prowadząc grupę ministrantów.
Czyli formalnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby ks. Stanisław K. w ramach swoich obowiązków duszpasterskich prowadził grupę ministrantów w kościele w Rożubowicach. No i prowadzi. Bo w kościele rektoralnym w podprzemyskiej wsi nie ma żadnego innego duchownego, więc któż inny miałby się zajmować ministrantami jeśli nie on. Ale rodzice niezbyt chętnie posyłają swoich synów do ks. Stanisława, nawet ci z Rady Parafialnej mają problem z duchownym. – Teraz jest może gdzieś pięciu ministrantów – mówi mi anonimowo jeden z mieszkańców Rożubowic i opowiada o przypadkach, gdy rodzice wypisali dziecko. – Nie żeby coś zrobił. O pobiciu żadnym nie słyszałem. Ale dzieciaki się skarżyły, że ksiądz ich cały czas strofuje i krytykuje – wspomina.
Pokorny, cichy i grzeczny
Inny z mieszkańców dopowiada, że ks. Stanisław i tak już nie jest "taki śmiały i bezczelny". W maju tego roku kończy 70 lat, swoje przeszedł, trochę spokorniał. W porównaniu z tym, jaki był, jak przyszedł z Iwonicza, to teraz jest cichy i grzeczny. – Był taki przypadek, że zażądał od rodziców zmiany ojca chrzestnego. Rodzice pojechali na skargę do Kurii i jak wrócili, to ksiądz ich przyjął miło jak gdyby nigdy nic. Musiał szybko dostać jakiś telefon z Przemyśla i nie robił już żadnych problemów – opowiada rożubowiczanin. Co nie pasowało księdzu Stanisławowi w ojcu chrzestnym? Był wojskowym i nie mógł zwolnić się z jednostki i przyjechać przed chrztem na jakieś spotkanie, którego domagał się duchowny.
Ale nie wszystkim mieszkańcom Rożubowic udaje się porozumieć z księdzem. Niektórzy rezygnują z sakramentów we własnej parafii. We wsi głośno było o jednej mieszkance, która chciała wyjść za mąż, gdy była już w ciąży. – Tak ją ksiądz Stanisław umoralniał, tak stwarzał problemy, że stwierdziła, iż nie ma ochoty na ślub w swojej wsi. Pojechała gdzie indziej – mówi jeden z mieszkańców. I przyznaje, że nikt już raczej na skargę do Przemyśla się nie wybiera. Chodzą słuchy, że jeszcze góra rok i ks. Stanisław skończy swoją posługę w Rożubowicach. Nie żeby to była jakaś kara – to tylko ze względu na wiek. Wprawdzie Kodeks Prawa Kanonicznego wskazuje, że wiek emerytalny księży wynosi 75 lat, ale wiele diecezji wysyła duchownych na emeryturę właśnie w wieku 70 lat. I na to liczy wielu mieszkańców przygranicznej wsi.
Oficjalny numer do parafii, w której służy ksiądz Stanisław K., od rana jest nieczynny.
Wtedy dyrektor wezwał nas do szkoły na spotkanie. Proboszcz od razu na wstępie rzucił się: Czegoś nie przyszła do mnie, tylko poleciałaś na pogotowie. A ja mu na to: bo ksiądz nie jest lekarzem.
mama 9-letniej wówczas Karoliny pobitej przez ks. Stanisława K., cytat za rzeszowskim dziennikiem "Nowiny"
ks. prał. Bartosz Rajnowski
rzecznik prasowy Kurii Metropolitalnej w Przemyślu
Ks. Stanisław nie uczy w szkole. Nie ma bezpośrednich zajęć z młodzieżą. Natomiast pełni obowiązki duszpasterskie. Jakie one są, to tego w szczegółach nie wiem. Wiem, że ks. Stanisław nie ma misji kanonicznej do nauczania dzieci i młodzieży.