Policjanci bezpodstawnie wtargnęli do domu dziennikarki radiowej Trójki Anny Rokicińskiej. Skuli ją na oczach dzieci, przeszukiwali mieszkanie przez kilka godzin. Nawet znalezienie mikrofonu i legitymacji prasowej nie dało im do myślenia. Po kilku godzinach okazało się, że... pomylili domy. – Zrobię wszystko, żeby do takich sytuacji nie dochodziło – mówi Anna Rokicińska w wywiadzie dla naTemat.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Mieszkam na wsi, w bezpiecznej okolicy, dzieciaki biegają po podwórku, więc drzwi do naszego domu są otwarte do wieczora.
I oni tak po prostu weszli z ulicy?
Na początku myślałam, że to bandyci. Weszło czterech mężczyzn i dwie kobiety, dopiero potem powiedzieli, że są policjantami. A przecież pod policjantów też się można podszyć, prawda? Zapytałam o nakaz i legitymacje. Jeden z nich machnął mi nią przed oczami, złapałam ją w rękę, by się przyjrzeć… i wtedy on mnie złapał i zakuł kajdankami z rekami z tyłu. Zwracał się też do mnie per "ty".
Z tego co słyszę był bardzo arogancki...
Zwłaszcza jeden z nich. Część miała inne wady, ale nie byli tak aroganccy. Zażądałam adwokata w trakcie tej "interwencji". Najpierw stwierdzili, że nie potrzeba mi, bo mnie nie przesłuchują, tylko przeszukują dom. Gdy zażądałam drugi raz, kazali mi podać do niego numer. Tyle tylko, że wcześniej zabrali mi telefon.
Nie pouczono mnie o moich prawach, podali nazwisko i zapytali o jakiegoś pana, o którym nie mam zielonego pojęcia. Zagrozili mi, że mnie wywiozą na komendę wojewódzką w Radomiu na 48 godzin. Przeszukali też mój plecak, wiedzieli, że jestem dziennikarzem, bo znaleźli w nim mój "trójkowy" mikrofon i legitymację prasową. Nie dało im to w żaden sposób do myślenia. Szperali wszędzie: w samochodach, budynku gospodarczym.
A to wszystko na oczach rodziny…
Kiedy skuli mnie na oczach dzieci, te zaczęły płakać. Poprosiłam, by poszły do innego pokoju z mężem. Padały wulgaryzmy w trakcie przeszukiwania, rozmawiali na prywatne tematy, co tylko przedłużało całą akcję. I oczywiście na koniec, gdy już podpisałam wszystkie dokumenty o zatrzymaniu i miałam wychodzić z nimi z domu, przyszedł głównodowodzący i powiedział: "Bardzo panią przepraszamy, ale szukaliśmy innej Anny, w innym remontowanym domu".
I rzeczywiście myśli pani, że to była tylko pomyłka?
Nie doszukuję się głębszych podtekstów, bo pojechano dosłownie dwa domy dalej. I tyle. Panowie nie zrobili rozpoznania, źle zlokalizowali dom, nie wiedzieli, że mam dzieci, nie wiedzieli jak się nazywam. Po prostu sobie weszli.
A nie zaszła pani ostatnio za skórę policjantom którymś z pani materiałów? Może chcieli panią nastraszyć?
Zwykła pomyłka. Niemniej jednak przeszukiwano dom dziennikarza, z notatkami służbowymi i informacjami. Powinni mnie poinformować, że mam im wskazać rzeczy, które powinny być chronione, bo mam taki obowiązek.
Czyli z poszukiwaną łączyło panią tylko imię, remont domu i ulica. Co pani zamierza z tym dalej zrobić?
Rozmawiałam już z mecenasem Chojniakiem – on będzie prowadzić moją sprawę pro bono. Ja jestem dziennikarzem i zdaję sobie z tego sprawę, że za mną stoi moja redakcja, szef i legitymacja prasowa. Są jednak "zwykli" ludzie, do których wchodzą policjanci i nie mają żadnych szans. Zrobię wszystko, żeby do takich sytuacji nie dochodziło.
Ale czy faktycznie mogli wejść do mieszkania tylko na legitymację policyjną? Bez nakazu prokuratora lub sądu?
Wystarczy, gdy robią coś "na szybko" np. wpada do pana mieszkania bandyta, oni nie mają czasu na prokuratora, to wchodzą na legitymację. W mojej sytuacji nie było to uzasadnione. Robiłam dziesiątki materiałów o niesłusznych zatrzymaniach, na temat tego, jakie człowiek ma prawa w takich okolicznościach. Tymczasem sama to przeżywając, czułam się jak u Kafki. Towarzyszy temu niewyobrażalny poziom emocji.