Środowisko żeglarskie w Polsce jest zbulwersowane rejsem dookoła świata, który organizuje Mateusz Kusznierewicz. Ma trwać dwa lata, a środki na niego – "GW" szacowała, że będzie to nawet 20 mln zł – wyłoży Polska Fundacja Narodowa. Sam Kusznierewicz dokładnej kwoty nie podaje, twierdzi jednak, że będzie ona niższa. Zadzwonił do nas utytułowany polski żeglarz, który nie może przeżyć trwonienia publicznych środków. Wskazał nam na opłakany stan żeglarstwa w Polsce. Postanowiliśmy to sprawdzić.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Polskie żeglarstwo jest w opłakanym stanie, mówią nasi rozmówcy, a za 20 mln zł można szkolić żeglarskie talenty wiele lat. Tymczasem za tę kwotę z publicznych pieniędzy ma być zorganizowany rejs dookoła świata, w którym popłynie 25 wybrańców Mateusza Kusznierewicza.
Czarny, francuski, 10-letni SFS II właśnie jest przemalowywany na biało-czerwono. Jacht w ramach Polska100 ma przepłynąć "40 tys. mil morskich przez 5 kontynentów, trzy oceany, wszystkie morza i 100 portów" – cieszył się Mateusz Kusznierewicz. Będzie też zmagał się na najważniejszych regatach na świecie, Fastnet, Newport Bermuda czy Syndey-Hobart. Czy to ma jakikolwiek sens? Opowiada o tym w rozmowie z naTemat utytułowany polski żeglarz.
"Grajdołek, na którym kilka osób się pasie"
– Najpierw nauczmy młodzież pływać, a potem wybierajmy się na podbój kosmosu! Dlaczego tych milionów złotych z publicznych pieniędzy nie przeznaczyć na polskie żeglarstwo, tylko rejs dla 25 wybrańców? – mówi nasz rozmówca z kilkudziesięcioletnim stażem w tym sporcie.
To kilkukrotny mistrz Polski, ale nie chce występować pod nazwiskiem. – Ja muszę w tym środowisku żyć. To jest grajdołek, na którym dosłownie kilka osób się pasie i do tego paśnika nikogo nie wpuszczą. Jeśli ktoś w paśniku będzie im mieszał, to po prostu go zniszczą – tłumaczy w rozmowie z naTemat.
Nasz rozmówca, podobnie jak Mateusz Kusznierewicz, startuje w międzynarodowych zawodach. – Moje doświadczenie w żeglarstwie morskim jest zdecydowanie większe niż jego, choć oczywiście jego osiągnięcia są większe – tłumaczy.
– Wcale nie domagam się, by płynąć na wyprawę z Mateuszem. Tym bardziej, że mi i moim kolegom, którzy są w żeglarstwie wiele lat, też tego nie proponuje. Wręcz zastrzegł sobie suwerenność decyzji co do składu załogi. Niezręczność polega na tym, że my uprawiamy żeglarstwo od lat, startujemy w mistrzostwach świata i Europy jachtów morskich. Zawsze muszę finansować starty sam – mówi.
– W tym roku też wybieram się na mistrzostwa świata. Jacht mam w Hiszpanii, muszę potem przepłynąć nim do innego państwa, poprosiłem prezesa Polskiego Związku Żeglarskiego o wsparcie w wysokości 1 tysiąca euro. I nic! Żadnej odpowiedzi. To tak drogie przedsięwzięcia, że ludzie nie są w stanie tego finansowo unieść – opowiada. Na co dzień pracuje w innym zawodzie i z tego się utrzymuje, bo z żeglarstwa nie jest w stanie.
– Rzeczywistość wygląda tak, że polski żeglarz wybierający się na międzynarodową imprezę ciągnie zdezelowanym samochodem jacht przez całą Europę, a potem startuje w regatach, zbyt wycieńczony, by liczyć na sukces w zawodach – dodaje.
– Kusznierewiczowi powinno zależeć na tym, by nie brali udziału w rejsie "koledzy królika", tylko żeby podnieść całe żeglarstwo w Polsce. Za 20 mln zł to można na Środziemnym zbudować czy kupić bazę w porcie na ciepłych wodach, gdzie żeglarze trenujący na małych łódkach olimpijskich mogliby przez wiele lat mieć idealne miejsce do treningu po sezonie. Bo w Polsce sezon zaczyna się w maju, a kończy we wrześniu – tłumaczy . – Pół roku ci ludzie jeżdżą – a mam znajomych olimpijczyków – do Australii i muszą kupować tam łódki za swoje pieniądze – mówi.
– A teraz słyszę, że dobiera sobie towarzystwo, które będzie miało dniówkę w wysokości od 200 do 800 zł (takie kwoty podał Kusznierewicz - red.). 25 członków wyprawy ma na stałe zrezygnować z pracy. To są jakieś horrendalne pieniądze! Nie ma u nas żadnych geniuszy żeglarstwa, którzy gwarantowaliby sukces podczas tego rejsu. Jesteśmy zapyziałym, zacofanym żeglarsko krajem i nie ma co liczyć na żaden sukces. Medale Kusznierewicza na małych łódkach były możliwe, ale to zupełnie inne technologie. A on dobiera sobie towarzystwo według własnego uznania – twierdzi nasz rozmówca.
"Byłam zdumiona, jakie pieniądze na to idą"
Jak ta rzeczywistość ma się do stanu żeglarstwa w Polsce? By się o tym przekonać, sprawdziliśmy jak funkcjonują kluby, które szlifują talenty.
Ich przedstawiciele nie kryją oburzenia rejsem Kusznierewicza. – Byłam zdumiona kiedy się dowiedziałam się, jakie pieniądze na to idą. Jesteśmy na samym dole piramidy szkoleniowej, jeśli chodzi o pracę z dzieciakami w żeglarstwie, a jest nas najwięcej – mówi naTemat Katarzyna Grabkowska z SSW MOS Iława, klubu żeglarskiego z 50-letnią tradycją, który wychował wielu utytułowanych zawodników.
– Doskonale wiem, ile starań wymaga utrzymanie ciągłości szkolenia zawodnika na początkowym etapie i jego sfinansowanie. Jeśli chodzi o dzieciaki poniżej 15. roku życia, możemy liczyć na wsparcie głównie rodziców, miasta, powiatu i Ministerstwa Sportu, ale tych środków jest zawsze za mało, aby od początku pracować na wysokim poziomie. Powyżej 15. roku życia jest już lepiej, ale tam również są olbrzymie potrzeby – wyjaśnia.
– By wychować kolejnego Kusznierewicza, rodzice muszą latami głowić się razem z trenerami, skąd wziąć na to środki. Myślę, że wydawanie tak wielkich pieniędzy na taką akcję wywoła dyskusję w środowisku żeglarskim, szczególnie na jego zapleczu, czyli małych ośrodkach, klubach z długą tradycją i sukcesami, takich jak mój: MOS Iława – opowiada.
– Żeglarstwo w Polsce to nie tylko Trójmiasto, Warszawa i inne duże ośrodki, gdzie budżety na sport są ogromne. Liczę na głos środowiska w tej sprawie, szczególnie tego, które wykonuje pracę u podstaw, z dzieciakami do 15 lat na poziomie Optimista – dodaje Grabkowska.
Trener żeglarstwa zarabia poniżej 1000 zł
Pytamy o wynagrodzenia trenerów. Okazuje się, że jako wychowawcy przyszłych mistrzów często mogą sobie jedynie dorobić. Inni, pracujący w pełnym wymiarze czasowym, są bliscy nauczycielskiej średniej, czyli 2500-3000 zł na rękę. Ale nie w jej klubie. – Jeden pracuje na pół etatu, zarabia poniżej 1000 zł. Ja mam 1800 zł, wszyscy musimy dorabiać, jedynie Wojciech Janusz, tylko dlatego, że trenuje żeńską kadrę narodową, utrzymuje się z żeglarstwa – opowiada.
Pytamy Grabkowską, z czego utrzymuje się jej klub. – 40 tys. zł daje rocznie miasto. Sami jako stowarzyszenie sportów wodnych musimy organizować własne środki. Zarabiamy na półkoloniach dla dzieciaków, szkoleniach, regatach. Łącznie to około 15-20 tys. zł rocznie. Do tego dochodzą środki z programu "Klub" z Ministerstwa Sportu i Turystyki, też około 15 tys. Polski Związek Żeglarski dofinansowuje u nas tylko trzech żeglarzy: seniorkę Agatę Barwińską oraz rodzeństwo juniorów, Wiktorię i Jakuba Gołębiewskiego. A na dzieciaki do 15. roku życia w klasie Optimist nie daje nic – wylicza Grabkowska.
Rozmawialiśmy też o finansowej codzienności z prezesem Bazy Mrągowo, czyli kuźni żeglarskich talentów w Polsce. Absolwentem Bazy, klubu z 68-letnią historią, jest między innymi Karol Jabłoński, wielokrotny mistrz świata i Europy, który także ocenił rejs Kusznierewicza, o czym poniżej.
Jak przetrwać? Tłumaczy prezes Bazy Mrągowo
– Szansa na przetrwanie klubu jest możliwa tylko w wyniku dywersyfikacji środków. Bez udziału finansowego rodziców nie byłaby możliwa. Juniorzy starsi mogą liczyć na dofinansowanie około 30 proc. diety na zawody. Dieta wynosi około 40 euro, czyli około 168 zł (kurs z 30 marca) – tłumaczy w rozmowie z naTemat Wojciech Jaszczur-Nowicki, prezes Bazy Mrągowo.
– Trener klubowy w Bazie Mrągowo zarabia pensję nauczycielską, czyli 2600 na rękę – podaje. Na jakie dotacje może liczyć klub? – Dostajemy rocznie 180 tys. zł z Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej na pokrycie startów w zawodach najlepszych zawodników. Kupujemy za to też żagle czy deski. Urząd miasta daje nam około 55 tys. zł na wszystkie sekcje żeglarskie. Do tego dochodzą środki od rodziców – informuje.
Tyle na temat pieniędzy w polskim żeglarstwie. A czy załoga Kusznierewicza może liczyć na sukces w regatach podczas rejsu? – Nie znam składu załogi, ale z tego, co wiem, ci prawdziwi zawodowcy tam nie zaistnieją – odpowiedział Karol Jabłoński w TVN24, zapytany o wymiar sportowy Polski100, który podkreślał Kusznierewicz.
– A ryzyko w żeglowaniu oceanicznym jest olbrzymie, Mateusz na pewno zdaje sobie z tego sprawę – dodał. Na informację, że Kusznierewiczowi towarzyszyć będą tacy żeglarze jak Zbigniew Gutkowski, Jarosław Kaczorowski i Krzysztof Baranowski, Jabłoński odpowiedział:
– OK, to jest trzech. Grzegorz był nawet moim załogantem. A reszta? Oby dopłynęli do Australii w takim stanie, by jacht nadawał się do rywalizacji w regatach. Jak każda maszyna potrzebuje napraw serwisowych, każda godzina spędzona na wodzie oznacza olbrzymie koszty. Ja to widzę bardziej jako akcję promocyjną, a nie sportową. W walce z tymi najlepszymi nie mają żadnych szans, ważne, by ten projekt wyszkolił dobrych żeglarzy – ocenia sportowe szanse Polski100.
– Używany 10-letni francuski jacht nie ma żadnych szans w regatach, bo jest technologicznie zacofany. To tak jakby pan pojechał na zawody Formuły 1 10-letnim bolidem. Każdy żeglarz marzy, by wystartować w Sydney-Hobard. A oni teraz z publicznych pieniędzy przeznaczają na to wielkie pieniądze dla grupki wybrańców – dodaje nasz rozmówca.
Kusznierewicz: zrobiliście bardzo dużo "dziur w kadłubie"
Zadzwoniliśmy także do Mateusza Kusznierewicza. Chcieliśmy zapytać go między innymi o wsparcie Polskiego Związku Żeglarskiego, którego jest wiceprezesem, dla młodych żeglarzy w Polsce, w kontekście ogromnych środków z publicznych pieniędzy, jakie organizuje na swój rejs, a także kryteria doboru uczestników wyprawy. Chcieliśmy też poprosić, by odniósł się do krytycznych słów Karola Jabłońskiego o wątpliwej sensowności rejsu i szans na jego sukcesy sportowe.
Niestety, nie odebrał telefonu. Jak się później okazało, nie było to przypadkowe. Nie chciał (na razie) rozmawiać z redakcją naTemat. Na SMS-a odpowiedział tak:
Wasz stosunek do projektu Polska100 odbieram jako bardzo negatywny. Zrobiliście w ostatnich dniach bardzo dużo "dziur w kadłubie" polskiego wspaniałego sportowego jachtu. Będę gotów do rozmowy, jeśli zobaczę u Państwa dowód do rzetelnego przedstawienia założeń i celów projektu a nie wykorzystywania Polska100 i mojej skromnej osoby do walki politycznej i wzniecania negatywnych emocji wśród czytelników. Także poprzez komentarze innych żeglarzy. Ciężko mi uwierzyć w to co robicie. Przykro mi z tego powodu.
Nam też jest przykro, że nie udało się porozmawiać.