Polscy widzowie to nieokrzesana banda, która robi awantury i śmieci w kinach? A może, to kulturalna publiczność, która wprowadza legendarną magię na seanse? Każdy z nas ma wyrobione zdanie o tym, jak zachowują się inni na pokazach. A jak nas widzą ci, którzy stykają się z publiką każdego dnia? Pracownicy multipleksów mają sporo do powiedzenia na temat negatywnych zachować widzów, ale i te pozytywne też się czasem zdarzają.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
– Chrupanie popcornem jest nagminne, aczkolwiek to się chyba zmienia w zależności od repertuaru. Pamiętam seanse, w których uczestniczyli bardzo rozbawieni panowie po pierwszym piwie, ale odłożyli popcorn po kolejnej brutalnej scenie morderstwa czy gwałtu. Może to jest właśnie ta misyjność kina – żartuje Daria, która współorganizuje festiwale filmowe, ale i sama chodzi na seanse. – Bardziej niż popcorn przeszkadzają mi w kinie pary, które każdą scenę muszą natychmiast omówić z towarzyszem bądź towarzyszka. Uwaga: nawet jak szepczesz, to wszystko słychać. A to bardzo przeszkadza – apeluje.
– Niestety nic nie powstrzyma grupy nastolatków przed krzyczeniem, gadaniem, czy głośnym śmianiem się ze wszystkiego. Szczególnie podczas horrorów, kiedy to nastolatkowie chyba próbują śmiechem ukryć strach. Ciągle siedzą też na telefonie, który przeszkadza innym świecąc – mówią aministratorki strony "Bilet normalny czy ulgowy? tak". Zapytałem byłych i obecnych pracowników kin o tym, jak nas widzą jako widzów. Część osób z wiadomych względów poprosiła o anonimowość.
Klient nasz pan
Pracownicy dużych kin podchodzą do widzów inaczej niż zwykły zjadacz popcornu. Nam może przeszkadzać komentowanie, ale oni wchodzą w głębsze interakcje. – Niestety, praca w usługach – w tym również w kinie – na pewno wypacza postrzeganie innych ludzi. Mieliśmy do czynienia z wieloma dziwnymi klientami. Każdy miał jakiś problem, który urastał do rangi tragedii – wylicza Anna, która pracuje w warszawskim multipleksie. Załoga kina nadaje nawet odpowiednie nazwy powtarzającym się typom widzów:
1. "Pan kierownik"
Widz przyszedł kiedyś do kierownika kina z awanturą – prosił o numer telefonu do architekta tego budynku, bo był zbulwersowany tym, że w kinie jest tak mało kas, a on musi stać w kolejce. Grzmiał na pracowników i obrzucał obelgami w stylu: "ja też prowadzę firmę, ja was jeszcze nauczę obsługi klienta". Są tacy, którzy podają się za prawników i dziennikarzy i grzmią "ja jeszcze opiszę całą sytuację w gazecie, na forach internetowych, zrobię wam koło pióra, aż się nie pozbieracie" albo "pozwę was, jeszcze was to zaboli!".
2. "Pani rekompensata"
To charakterystyczna kobieta, która do kina przychodzi zazwyczaj z dzieckiem i cokolwiek jest nie tak, domaga się rekompensaty: że popcorn jest za słony lub za mało słony, że w sali kinowej jest za ciepło, albo, że jest za zimno, że jest za głośno, albo za cicho i na pewno coś mamy popsute, że skończyła się figurka z ulubioną postacią z bajki jej dziecka i mimo że możemy zaproponować cztery inne, to pani żąda rekompensaty, bo ona przyszła do kina tylko dla tej figurki. A jak nie ma to: chce zwrotu pieniędzy za bilet (choć obejrzała już cały seans), zwrotu kosztów dojazdu do kina – a mieszka 80 km dalej.
Co innego jest w mniejszych kinach studyjnych. Tam ludzie potrafią się zachować, a seanse mają domową atmosferę – Publika jest cicho na seansach. Chyba, że film jest śmieszny to się śmieją. Rzadko kiedy mamy problematycznych widzów. Mamy za to stałych fanów, którzy czują się u nas jak w domu. I na przykład ściągają buty na sali – opowiada Wojtek Wojtysiak z kina Bodo. Nikt w trakcie seansu nie chrupie popcornu. – Nie sprzedajemy go, bo jest niezdrowy – mówi.
Awantury są nie tylko na filmach Patryka Vegi
O widzach filmów najpopularniejszego polskiego reżysera krążą przeróżne historie. Sporo legend wydarzyło się naprawdę. Normą są bójki i awantury. – Po jednym z seansów "Kobiet mafii" musieliśmy wzywać ochronę, ale skończyło się interwencją policji – opowiada Marta. – To były dwie pijane pary. Były głośne w trakcie seansu, ale nikt nie powiadomił obsługi. Potem jeden z mężczyzn szepnął drugiego i na korytarzu ewakuacyjnym zaczęli się po prostu bić. Ich partnerki też zaczęły się szarpać. Ochrona nawet nie mogła ich wyprowadzić, musieliśmy wzywać policję – mówi menadżerka.
– Przy "Botoksie" ludzie dla odmiany tak się tłoczyli do wejścia na sale, że jeden z klientów zemdlał i uderzył głową o metalową barierkę. Skończyło się pogotowiem.
Sądzę, że wstrząśnieniem mózgu, bo chłopak był bardzo zdezorientowany. To nie jedyny wypadek pogotowia w kinie. Na jednym z horrorów dziewczyna dostała ataku, zemdlała, potem zaczęła wymiotować, jak była nieprzytomna. Żaden z jej znajomych nie wiedział, czy była na coś chora – dodaje. Awantury zdarzają się jednak nie tylko wśród fanów kina Vegi.
Miłosne ekscesy w toaletach
Tak jak filmy Vegi kojarzą się z awanturami, tak kolejne z serii "50 twarzy Greya" z frywolnymi widzami. Nie zawsze jednak tak jest. – Na pierwszą część klient przyszedł z dwiema córkami - dziewczyny miały na oko 10 lat – mówi Marta. – Pamiętam ogromne kolejki, wielu ludzi, działające wszystkie kasy. Po jakichś 20 minutach filmu wyszedł z sali z awanturą. Najpierw do obsługi widza, potem na kasy. Awanturował się jeszcze z supervisorem i dwójką managerów. Miał pretensje, że nikt nie uświadomił go, co to za film...
Od zawsze bawili mnie widzowie, którzy twierdzili, że nie idą na film, ale do kina. Tak, chodzi o tych, którzy zamierzają pofolgować w fotelach. – Miłosne ekscesy owszem, zdarzają się. Zarówno na salach, jak i w toaletach. Jednym z dziwniejszych wydarzeń było znalezienie po seansie bajki dla dzieci, którą oglądała trójka dorosłych, mokrego, najprawdopodobniej zasikanego fotela, oraz... wibratora – wspomina Marta. – Była też rozkochana para, której nie przeszkadzali nawet ludzie siedzący w tym samym rzędzie. Skończyło się na interwencji obsługi.
Są też tacy, którzy próbują podrywać (i nie tylko) pracownice.
Niektórzy zaspokajają jeszcze inne potrzeby. Bo do toalety za daleko. – Wielokrotnie trafiałam na ludzi załatwiających swoje potrzeby fizjologiczne na korytarzach ewakuacyjnych! Widzowie sikają też do koszy na śmieci na korytarzu pod kinową kamerą – z żalem mówi Anna.
Widzowie wnoszą nie tylko alkohol, ale i fast foody
Smaczków z kin jest więcej. Byłem w szoku, bo choć sam chodzę często do kina, to takich skandalicznych zachowań nie uświadczyłem. Co innego osoby, które spędzają tam kilkadziesiąt godzin tygodniowo. – Problemem często staje się wnoszone na salę jedzenia. Mamy politykę akceptowania produktów zakupionych na terenie kina. Jesteśmy usytuowani w galerii handlowej, co niesie ze sobą wiele różnych fast foodów. W jednej z bardziej ekstremalnych sytuacji zdenerwowany klient rzucił kubełkiem kurczaków na podłogę, krzyczał na managera, musiała się pojawić ochrona – wspomina Marta.
Annę (i nie tylko ją) również irytują fast foody. – Bo śmierdzą. Pachną tylko przez pierwsze 15 minut od podania, ale zanim doniesiesz je na salę kinową to już cuchną zastygniętym kurczakiem. Sali kinowej nie da się wywietrzyć, tam nie ma okien, a kubatura jest tak duża, że zanim wymieni się powietrze to minie przynajmniej godzina. Najgorsze są jednak ubrudzone sosem od nachos fotele i rozlana cola, która niemiłosiernie się klei i nie da się jej na szybko wytrzeć – opwiada.
Pracownicy nie mają prawa przeszukiwać toreb czy plecaków, dlatego widzom udaje się przemycać rzeczy zakupione poza barem kinowym. I zbytnio się z tym nie kryją. – Niesamowite jest to, że przecież mogą schować jedzenie do swojej torby czy pod kurtkę, a jednak często tego nie robią. Przecież nikt się nie będzie z nimi szarpał, nie będzie ich rewidował – dziwi się Anna. – Zastanówcie się – czasami w kinowym hallu siedzi kierownik i wszystko obserwuje, ten pracownik nie może wpuścić klienta ze swoim jedzeniem, bo dostanie opierdziel. Musi zwrócić uwagę, wystarczy schować coś do torby i po krzyku.
– Raz klient miał ze sobą torbę z McDonalda oraz kinowy napój w kubku. Był przekonany, ze przejdzie przez bramkę, jednak obsługa prosiła, aby zjadł jedzenie przed seansem, albo oddał do depozytu w biurze kierownika. Pan poszedł do kierownika i chlusnął mu ta colą w twarz.
Czy widzowie są faktycznie taki źli? Praca w kinie nie wiąże się rzecz jasna tylko i wyłącznie z katorgą. Inaczej nikt nie chciałby tam pracować. Oprócz pensji, można chodzić na seanse zupełnie za darmo i obcować z prawdziwymi pasjonatami kinematografii. Przytrafiają się też przyjemne, losowe sytuacje.
– Wyjątkowo dobrze "wypuszczało się" film "Disco Polo". Klienci dosłownie tańczyli wychodząc z sali, to była jedna wielka impreza. Obsługa, która sprzątała prosiła zawsze, żeby cofnąć napisy, żeby słuchać kompilacji, która była na końcu – mówi Marta. – Mieliśmy kiedyś panią, która regularnie przychodziła, kupowała nachosy, siadała na kanapie w lobby i oglądała trailery na ekranach. Wychodziła, kiedy obejrzała wszystkie. Czasem kupowała nawet bilet na film – mówi.
– Najpiękniejsze kinowe doświadczenie z publicznością jakie pamiętam to seans "Nimfomanki" i scena, w której główna bohaterka uczy się parkować. Większość mężczyzn zarechotała głośno na początku sceny, żeby totalnie zamilknąć w momencie, kiedy bezbłędnie, co do centymetra wykonała manewr. To by była piękna scena filmowa – śmieje się Daria.
– Najlepiej wspominam stałych klientów, którzy przychodzili do kina regularnie, oczywiście omijali weekendy, pojawiali się zazwyczaj w tygodniu roboczym. Byli mili, uśmiechnięci, znaliśmy się już na tyle, że nawet na ulicy mówili nam "dzień dobry" – mówi Anna.
Najtrudniejsze w kinach są właśnie weekendy. – W naszym społeczeństwie najbardziej irytuje mnie brak zdrowego rozsądku. My – pracownicy kina – też tylko gdzieś pracujemy, nie mamy żadnej mocy sprawczej, wypełniamy tylko swoje obowiązki, mamy procedury, których musimy się trzymać, zarabiamy zbyt marne grosze, żeby ryzykować. Wydaje mi się, że klienci – szczególnie ci weekendowi – traktują takie miejsca rozrywki jak pole bitwy, wchodząc do kina zakładają, że się z kimś pokłócą, to widać po minach. Cały tydzień są poniewierani w robocie, więc w weekend przyjdą do kina czy restauracji i sponiewierają kasjerkę czy kelnera - kwituje.
"Najgorzej wspominam bójkę w kinowej sali w niedzielne popołudnie. Większość foteli zajętych foteli, jedna para siedząca w wyższym rzędzie, przed nimi druga para (pani w zaawansowanej ciąży) – wszyscy w przedziale wiekowym między 30 a 40 lat. Zupełnie normalni ludzie.
Ci wyżej non stop rozmawiali przez telefon, podczas bloku reklamowego jeszcze nikt nie zwracał im uwagi, ale gdy zaczął się seans – para siedząca przed nimi odwróciła się i poprosiła, żeby przestali, na co pan agresor rzucił napojem w pana przed sobą, zaczęli się tłuc, obaj spadli do rzędu poniżej na inną kobietę. Weszliśmy z ochroną, przerwaliśmy seans, wyprowadziliśmy obu panów.
Sytuacja była o tyle stresująca, że żona pana, który został zaatakowany była w naprawdę zaawansowanej ciąży i bardzo się zdenerwowała. Bójki to najgorsze sytuacje, bo kino powinno kojarzyć się z rozrywką, z miejscem, gdzie idziesz się relaksować, a nie wszczynać bójki i awantury".
Marta
"Najgorszym chyba wydarzeniem jakie pamiętam z baru to dwóch pijanych klientów, którzy przyszli już po zamknięciu. Upierali się, że muszą jeszcze coś kupić. Panowie byli dość postawni, a akurat miałam w kinie tylko same drobne dziewczyny. Rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych. Panowie byli obcokrajowcami, co jeszcze utrudniło kontakt.
Byli bardzo nieprzyjemni, mieli mnóstwo pytań np. ile zarabiam, czy mam chłopaka, czy bym nie chciała mieć, a jeden nawet zaproponował mi zrobienie dziecka.
Za to najlepsze "przeżycia" na barze, to chyba klient, który poprosił o mieszankę wszystkich napojów z dystrybutora tj. coli, fanty i sprite'a".
Administratorki strony "Bilet normalny czy ulgowy? tak"
"Problemem są ludzie, którzy kompletnie nie zwracają uwagi na porządek. Zdarza się, że ich popcorn jest w pięciu rzędach, a napoje rozlane po całej sali. Są tacy, którzy pozwalają dzieciom rzucać się popcornem lub biegać z nim wszędzie, nie tylko przeszkadzając innym oglądającym, ale także brudząc wszędzie. Niestety mimo obecności pojemników na śmieci przy wyjściu duża ilość osób zostawia wszystko po sobie, w tym prócz opakowania po popcornie również pozostałości i śmieci po jedzeniu niezakupionym w kinie. "Przecież ktoś posprząta".
To, że komuś upadło parę ziarenek popcornu jest naturalne i obsługa nie ma nic przeciwko temu. Natomiast ludzie zapominają, że między seansami może być tylko kilka minut i przy większym bałaganie obsługa może czasowo nie zdążyć sprzątnąć sali przed rozpoczęciem kolejnego filmu".