Nigdzie indziej tak szybko nie zarobi się takich pieniędzy. Kulisy biznesu i fragmenty książki "Dziewczyny z Dubaju"
Piotr Krysiak
24 kwietnia 2018, 11:17·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 24 kwietnia 2018, 11:17
To książka i historia, która rozpala wyobraźnię Polaków. Są tutaj wielkie pieniądze, jeszcze większy seks i równie wielki skandal, który skończył się przed wymiarem sprawiedliwości. "Dziewczyny z Dubaju" to książka Piotra Krysiaka, który jako pierwszy tak szczegółowo opisał proceder zorganizowanej prostytucji Polek z arabskimi klientami. Poniżej publikujemy fragmenty książki.
Reklama.
Seksbomby
Każda z nich, zanim znalazła się na jachtach rodzin królewskich, w drogich hotelach czy na szybkich sponsorowanych randkach, marzyła, żeby zostać modelką. Właściwie to każda z nich na swój sposób nią była. Wiele ekskluzywnych prostytutek wcześniej lub równocześnie brało udział w różnego rodzaju konkursach piękności – od konkursów wojewódzkich, poprzez te o dziwnie brzmiących nazwach, jak Miss Parowozów czy Miss strojów Ludowych, po wielkie gale piękności transmitowane przez największe stacje telewizyjne, jak Miss Polonia czy nawet międzynarodowe finały.
Niemal każda z nich miała profil w mediach społecznościowych, a w nim sporo różnego rodzaju zdjęć, dzięki którym mogliśmy się domyślić, że obnażanie się przed obiektywem to ich powołanie. Te prężniej działające miały także profesjonalne zdjęcia, które wisiały (a niekiedy wciąż wiszą) na stronach internetowych bardziej i mniej profesjonalnych agencji modelek.
Część ekskluzywnych prostytutek pojawiła się na okładkach czy tak zwanych rozkładówkach popularnych magazynów dla mężczyzn: „Playboya” i „CKM-u”. Był to zresztą ich dodatkowy atut, a burdel menedżerka za godzinę lub noc z „gwiazdą numeru” żądała znacznie większej kasy. Byli też klienci, którzy prosili właśnie o takie „gwiazdy”, niespecjalnie licząc się z kosztami. Zresztą niektóre sutenerki też brały wcześniej udział w konkursach piękności, co pozwoliło im poznawać atrakcyjne dziewczyny i nawiązać kontakty z organizatorami i współpracownikami konkursów, co z kolei owocowało szybkim i łatwym dostępem do numerów telefonów i maili kandydatek na ekskluzywne prostytutki. Zdarzało się też, że burdel menedżerki chodziły do zaprzyjaźnionych redakcji, przeglądając zdjęcia i wyłudzając numery telefonów modelek – przyszłych kurewek.
Wśród bywalczyń sponsorowanych wyjazdów do Cannes, Saint Tropez, na Ibizę, do Courchevel, Londynu, Bejrutu, Maroka, Singapuru, Tajlandii, Barcelony, Madrytu, Berlina, na Majorkę, Gran Canarię, do RPA, Grecji, Monako, Genewy czy Dubaju były między innymi: menedżerka największego polskiego banku, stewardessa arabskich linii lotniczych, kilka pielęgniarek, ekspedientka centrum handlowego, absolwentki filologii na Uniwersytecie Warszawskim, pedagogiki, marketingu, anglistyki, ekonomii, turystyki.
Jedna z nich wygrała nawet konkurs Miss Polonia, druga zdobyła kilka europejskich tytułów, inna była uczestniczką popularnego programu„Top Model”, kolejna zagrała epizod w filmie „Sfora”, a jeszcze inna, jak pisała prasa, została dziewczyną popularnego serialowego aktora.
Były też takie, które przypadkiem znalazły się w tej kurewskiej maszynie i ledwo udało im się z niej wyjść. Naprawdę zasługują na podziw – zwabione podstępem do pracy w charakterze hostessy, znalazły się w drogich hotelach czy na jachtach bogatych Arabów lub Rosjan, których interesował tylko seks. Niektóre potrafiły się postawić, powiedzieć „nie”. Inne w dyplomatyczny sposób wybrnęły z sytuacji. Ale takich dziewcząt było niewiele.
Niektóre – te naprawdę czy rzekomo naiwne – tłumaczyły się, że musiały zostać dłużej, bo burdel menedżerka powiedziała, że bilety na samolot mogą być dopiero za dwa tygodnie, a koleżanki radziły im zostać, bo takiej kasy nigdzie nie zarobią. No to zostawały...
Koleżanki miały rację. Szybciej takich pieniędzy w żadnej innej, a nawet podobnej pracy by nie zarobiły. Te ładniejsze i obrotniejsze z trzy tygodniowego wyjazdu mogły przywieźć nawet pięćdziesiąt tysięcy złotych (plus napiwki).
Modus operandi
Emilia P. i Karolina Z. początkowo szukały dziewczyn głównie w portalu społecznościowym. Przede wszystkim na najpopularniejszej wtedy w Polsce Naszej Klasie. Tam wspólnie lub pojedynczo wynajdywały zdjęcia dziewczyn, które mogłyby dla nich pracować. Wystarczyło, że któraś wspomniała, że jest modelką lub fotomodelką, a od razu budziła zainteresowanie sutenerek. Czasami wysyłały do nich oferty, widząc roznegliżowane zdjęcia, wydęte czy zbotoksowane usta, sztuczne czy poprawione piersi.
Wysyłały kandydatce maila z propozycją. Dbały o to, by nie padło w nim słowo „seks”. Szukały wszak hostess i modelek. Najczęściej nowy, atrakcyjny „towar” potrzebny był na wyjazdy do księcia, bo do codziennej roboty w Polsce miały swoje sprawdzone kurewki. Książę zaś żądał świeżego, ale też zdecydowanego na wszystko „towaru”.
W standardowym mailu, który wysyłały do kandydatki, podawały miejsce wyjazdu, termin, (okrojony) zakres obowiązków i stawkę, która miała przyciągnąć nawet te niezdecydowane. I ani słowa o prostytucji. tylko imię, telefon i prośba o kontakt, żeby uzgodnić szczegóły.
Po kilku dniach od wysłania maila, jeśli dziewczyna się nie odzywała, sutenerki ponawiały propozycję. Czasem – lekko zdesperowane – umawiały się na spotkania, żeby wyjaśnić dziewczynie szczegóły. Niestety, ten najważniejszy szczegół zdradzały wyjątkowo rzadko – to też była przemyślana strategia. Emilia P. często zalecała wspólniczce, by ta w pierwszych słowach mówiła dziewczynom o stawce, sugerując, że to je przekona. Trudno się z nią nie zgodzić, bo jeśli któraś z dziewczyn usłyszała, że za opalanie się na plaży w światowym kurorcie, jakimś Cannes czy Saint Tropez, dostanie pięćset euro dziennie, to mogło to połechtać jej próżność. I rzeczywiście to działało. Jedne od razu podejmowały decyzję, inne miały tak zwane „sto pytań do…”. Co będą tam robiły? Czy tylko się opalały? Czy wchodzi w grę uprawianie seksu? Jakie zabrać ubranie? Jak długi będzie ten wyjazd? Czy klienci są starzy czy młodzi? Czy będą miały podpisaną umowę? I co, jeśli nie zechcą uprawiać seksu…
Na to ostatnie pytanie nigdy nie dostawały odpowiedzi mailem czy przez telefon. Dziewczyny pocztą pantoflową przekazywały sobie informacje, że spędziły wakacje życia we francuskich Alpach czy na Lazurowym Wybrzeżu, pracując tylko od czasu do czasu, a niekiedy nawet wcale. Pokazywały sobie dziesiątki zdjęć z imprez w klubach czy ślicznych drewnianych górskich domkach, które bez zastanowienia zamieszczały też na Naszej Klasie.
Analizując działalność sutenerek, łatwo dostrzec, że w stosunku do części dziewczyn potrafiły być obcesowe i bezwzględne, a wobec tych, które coś sobą reprezentowały lub były prawdziwymi modelkami, zachowywały dystans i czuły respekt. Sieci sutenerek nigdy nie były pełne. Arabowie wciąż zamawiali nowy, piękny „towar”. Nawet jeśli któraś z urodziwych dziewcząt nie mogła wyjechać w jednym terminie, proponowały jej inny.
Sutenerki chodziły też osobiście do zaprzyjaźnionych redakcji pism dla mężczyzn w poszukiwaniu modelek z najwyższej półki. Najpierw przeglądały zdjęcia gotowe do publikacji, ale jeszcze niezamieszczone. Potem wyłudzały od pracowników numery telefonów, adresy mailowe czy nazwiska fotografowanych modelek i w ten sam sposób oferowały im pracę. Bez pudła. Większość tych dziewczyn wiedziała, czego chce, a taki lukratywny kontrakt z Emilią P. i Karoliną Z. pozwalał im przeżyć kilka miesięcy czy nawet rok bez pracy.
Gorzej, jak bobka nie wyduszę. I co wtedy?
Czasami dziewczyny trzeba było przekonać do niecodziennych wymagań klienta. Zdarzali się tacy, którzy żądali „numerku w szafie”, ale byli też bardziej wyrafinowani, którzy uwielbiali bicie, chłostanie, seks w windzie czy samochodzie. W takich sytuacjach prostytutki żądały więcej pieniędzy.
Zamówienie od klienta:
„Fajnie jakby ze mną pochodziła nago po pokoju, tak jakby mnie nie było. Najważniejsze, żeby na to wszystko inicjatywa była od niej, bo jak wiesz ja się trochę wstydzę. Tak jak tobie mówiłem. Szukam na dłużej fajnej laski, więc jak się Samanta sprawdzi, to wszyscy będziemy zadowoleni na długo ”.
– Hej, Samanta – dzwoni Joanna B.
– Hej.
– Słuchaj, bo on jest tutaj przez parę dni. Mogłabym ci zaproponować tysiąc złotych za godzinę z nim. On będzie chciał kilka godzin w ciągu dnia za to, że mu zrobisz… (wymowna chwila milczenia), że zrobisz kupę na niego i będziesz udawać kotkę – proponuje Joanna B. jednej ze swoich prostytutek.
– Nie wiem, czy dam radę to zrobić.
– Ja bym dała. Jak na niego, to niech się wali – próbuje przekonać dziewczynę.
– Boję się jakoś. wiesz sama.
– Czego się boisz? On jest naprawdę łatwy w obsłudze – namawia ją burdelmenedżerka.
– Wiem, ale to jest głupie.
– Tak szczerze to nie wiem, czy on będzie chciał tą kupkę, bo dziewczyny ode mnie nigdy u niego nie były – kłamie jak z nut Joanna B., choć doskonale wie, czego ten właśnie klient oczekuje.
– Ja nie mogę. Jarek mnie nie puszcza nigdzie, nawet na godzinę. Poza tym mała, miałabym przesrane naprawdę.
– O matko. Ty masz z nim urwanie głowy – kończy rozmowę i wybiera numer kolejnej prostytutki.