Jan Estrada Osmycki jest młodym, lecz rozpoznawalnym już grafikiem. Związany z warszawskim ASP nie poprzestaje na grafice papierowej, a w koszulkach z jego projektami swojego czasu chodziło pół Warszawy.
Rocznik '87, charakterystyczne okulary, zarost i nie do końca polskie rysy twarzy. Janek jest młody duchem i to widać w jego pracach, które tryskają energią, lecz nie są zrażone młodzieżowym bałaganem. Można go spotkać w modnych warszawskich klubokawiarniach i na Akademii Sztuk Pięknych. Jego praca znalazła się w prestiżowym albumie Print Control, wśród stu najlepszych publikacji graficznych z naszego kraju.
Jak Ci się pracuje w Polsce? Wiem, że Twoje korzenie są nie tylko polskie, nie myślałeś o wyjeździe? Nigdy nie pracowałem poza Polską, więc tak naprawdę nie mam porównania, ale z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że polski rynek jest stosunkowo dziewiczy i pod względem komercyjnym bardzo chłonny, do tego jest mimo wszystko w fazie ciągłego wzrostu gospodarczego, co jest dla poważnego studia sytuacją idealną. Z drugiej strony wiadomo, że mamy niski poziom kultury estetycznej, więc jest jak jest. Dlatego też często osoby, które się zawodowo zajmują zlecaniem projektowania i firmy im za to płacą, nie mają odpowiedniego backgroundu poza jakimiś utartymi pojęciami, których się nauczyły przez pół roku pracy w korporacji.
Jeżeli o mnie chodzi, to udaje mi się znaleźć swoje skromne miejsce, gdzieś między projektowaniem stricte użytkowym, systematycznym, przezroczystym, sztukami plastycznymi, własną wypowiedzią, a zabawą. Żyję głównie z projektów dla małych klientów. To znaczy, że mam kontakt z ludźmi, firmami, za którymi idą zlecenia. Wydaje mi się to bardzo zdrowe i ludzkie. Wiele tych projektów przynosi mi dużo satysfakcji. Wierzę, że da się tu robić coś sensownego.
Zdecydowanie myślę o tym, żeby wyjechać na jakiś czas. Na szczęście jest to zawód, który umożliwia poruszanie się i szkoda tego nie wykorzystać.
Denerwuje Cię typografia i plastikowy design, który Cię otacza? Powoli przestaje mnie denerwować. Duże firmy ufają tylko dużym firmom, więc zlecają projekty agencjom. A agencje generują duże koszty i bardzo podobne do siebie projekty. W Polsce jest mnóstwo dobrych ilustratorów, którym można by zlecać przykładowo projekt opakowania, bo dlaczego by nie? Zamiast tego mamy monopol sieciówek i fabryk. Ale jest to jakiś kanon, a kanony zawsze istniały. Taka jest rzeczywistość, w której przyszło nam funkcjonować i można albo wiecznie narzekać, albo starać się robić swoje.
Fatalne reklamy, beznadziejna typografia – skąd to się bierze i czy jest na to jakieś lekarstwo? Dużo czynników się na to składa. Transformacja, gwałtowne zderzenie z kapitalizmem, beznadziejna polityka względem przestrzeni publicznej, poziom edukacji artystycznej (albo brak prawdziwego rzemiosła) etc. Przede wszystkim jestem za tym, żeby ktoś sprawował pieczę nad przestrzenią publiczną i żeby obywatel brał czynny udział w debacie nad tym co i gdzie wolno, a czego, gdzie i jak nie wolno. Przykładów jest dużo i nie tylko w krajach tzw. rozwiniętych. Nad czym obecnie pracujesz? Obecnie pracuję nad wystrojem dla nowego lokalu, ale nie mogę zdradzić więcej szczegółów. Poza tym zaangażowałem się w kilka drobnych projektów non–profit dla znajomych, ale generalnie wakacyjny relaks.