W postać Freddiego Mercury'ego, lidera i wokalisty Queen wciela się aktor znany z serialu "Mr. Robot" - Rami Malek
W postać Freddiego Mercury'ego, lidera i wokalisty Queen wciela się aktor znany z serialu "Mr. Robot" - Rami Malek Fot. materiały prasowe
Reklama.
"Bohemian Rhapsody" wejdzie na ekrany polskich kin 2 listopada. W rolę Freddiego Mercury'ego wciela się Rami Malek, a niedawny zwiastun przyprawia o ciarki. Film z pewnością będzie spektakularnym widowiskiem przy akompaniamencie ponadczasowej muzyki, która towarzyszy nam od dziecka przy różnych okazjach - zwłaszcza, gdy Polska reprezentacja wygra mecz. Niestety, wszystko wskazuje na to, że "Bohemian Rhapsody" będzie wygładzoną laurką namalowaną przez żyjących członków zespołu.
logo
Fot. mat. pras.
Sacha Baron Cohen jako Freddie?
Film o kultowej grupie powstaje od wielu lat. Początkowo tworzył go Sacha Baron Cohen. Fani Queen z pewnością byli tym faktem zaniepokojeni, ale aktor znany z komediowych ról w filmie "Borat" czy "Bruno" potrafi też zachować powagę, a poza tym jest szalenie podobny do Mercury'ego. Miał też swoją wizję filmu, która nie spodobała się muzykom zespołu. Chciał pokazać niewyidealizowaną postać, ale prawdziwą, z wszelkimi zaletami i wadami. "Jest tyle niesamowitych historii o Freddiem Mercurym. Facet był szalony, jego styl życia był ekstremalny. Istnieją historie o... karłach z tackami z kokainą chodzących na imprezie" – mówił Cohen w programie Howarda Sterna.
Sacha Baron Cohen

"Jeden z członków zespołu, nie chcę mówić który, powiedział: "To jest niesamowity film, bo w środku dzieje się niesamowita rzecz”. Zapytałem: "Co jest w połowie obrazu?". Odpowiedział: "Umiera Freddie". Spytałem, co dzieje się potem i otrzymałem odpowiedź: "Widzimy, jak zespół zmierza od sukcesu do sukcesu". Powiedziałem wtedy: "Posłuchaj, nikt nie będzie oglądać filmu, gdzie główny bohater umiera na AIDS i potem obserwujesz, jak zespół dalej daje sobie radę."
Czytaj więcej

Sacha Baron Cohen pracował nad filmem wiele lat, w fotelu chciał umieścić samego Davida Finchera. Poróżnił się jednak z Queen w 2013 roku. Zespół najwyraźniej chciał pominąć hedonistyczną stronę grupy - "żeby do kina na ten film poszły rodziny z dziećmi". Cohen przyznał w programie, że rozumie tę decyzję, bo jeśli ktoś ma wpływ na film o sobie, to przedstawi go w najlepszym świetle.
Gitarzysta i współzałożyciel grupy, Brain May przedstawiał wtedy inną wersję wydarzeń: "Stwierdziliśmy, że Sacha nie stworzy wiarygodnego portretu Freddiego Mercury'ego, więc tak dyplomatycznie i taktownie jak tylko mogliśmy postanowiliśmy kontynuować poszukiwania. Cohen jest świetnym komediowym twórcą, ale potrzebujemy kogoś, kto będzie bardzo autentyczny, dzięki czemu naprawdę uwierzymy, że widzimy Freddiego na ekranie".
Queen i król melanżu
Mercury żył pełnią życia i jeśli ktoś myśli, że kilkudniowa domówka jest epickim wyczynem, to znaczy, że nie bawił się z Freddiem. "Projekt X" to też przy tym pikuś. Nawet znany z hulaszczego, napędzanego kokainą trybu życia Elton John przyznał w 2001 roku, że tylko Freddie był w stanie przebić go z imprezowaniem.
Najdobitniejszy przykład pochodzi z 1978 roku, któremu potem nadano tytuł "Sobotnia noc w Sodomie". Queen zorganizował wycenione na 200 tys. funtów "przyjęcie" z okazji wydania albumu "Jazz". Gości obsługiwały nagie kelnerki i kelnerzy, gołe były też tancerki, które wywijały w bambusowych klatkach zawieszonych pod sufitem. Byli też połykacze ognia, szamani Zulu, armia drag queens. Na scenie występował też mężczyzna, który odgryzał głowy żywym kurczakom, a pomiędzy imprezowiczami krążyły słynne karły z tackami pełnymi kokainy wprost z Boliwii, a specjalnie wyszkolone artystki paliły cygara waginami. Nigdy nie zdementowano tych legend, a opisywał je po latach kalifornijski dziennikarz Bob Gibson, który był na tym wiekopomnym wydarzeniu.
logo
Screen z lamonomagazine.com
Wieloletni asystent muzyka, Peter Freestone, w swoich wspomnieniach opisywał jak wyglądał jego dzień z życia na początku lat 80-tych. Wtedy też Freddie kupił apartament w Nowym Jorku z widokiem na Central Park. "Wstawał ponoć o 4 po południu, wyrzucał za drzwi partnerów poprzedniej nocy, zjadał późne śniadanie, a wieczorem limuzyna z szoferem znowu zawoziła go do klubów. Po kilku godzinach orgiastycznych zabaw wracał do domu z kilkoma nowopoznanymi partnerami, gdzie kontynuowali zabawę wciągając kilometrowe ścieżki najprzedniejszej koki, no i… wiadomo" – pisał Jerzy A. Rzewuski.
Autorzy filmu "Freddies Millions" twierdzą, że w ciągu swojego życia wokalista wydał na organizację imprez blisko 5 mln funtów, a na narkotyki pół miliona funtów. I nie trudno w to uwierzyć, gdy weźmiemy pod uwagę jego 39. urodziny. Wyprawił je w najdroższym klubie w Monachium - Old Mrs. Henderson za 50 tys. funtów. Jedzenie, trunki, używki - wszystko było na koszt muzyka. Fragmenty tej tematycznej, czarno-białej imprezy zostały przedstawione w teledysku "Living On My Own". Trudno uwierzyć, że 6 lat później wokalista Queen zmarł na AIDS, jednak biorąc pod uwagę sposób w jaki żył - nie jest to też tak zaskakujące.
"Bohemian Rhapsody" czyli utwór o Freddiem Mercury
Balangi to rzecz jasna nie najważniejszy wątek w życiu Freddiego Mercury'ego, który był niejednoznaczną, wielowarstwową postacią, a przede wszystkim genialnym muzykiem i showmanem. Sam przyznawał, że był skryty i nieśmiały, a na scenie przemieniał się w wulkan energii. Przez życie mknął na pełnych obrotach, nie przejmując się konwenansami, pieniędzmi, a nawet chorobą. Pomysłów na ukazanie historii tej niezwykłej osoby jest z wiele, ale sądząc po trailerze dostaniemy typowy hollywoodzki schemat pnącego się na sam szczyt zespołu, pomimo przeciwności losu i licznych wrogów: w tym "złej wytwórni". A szkoda, bo przykład "Amadeusza" Miloša Formana pokazuje, że nawet mocne przerysowanie postaci, nie pozbawia jej statusu legendy, a wręcz przeciwnie. Dodatkowo, dostarcza nam doskonały, uniwersalny film.
Zwiastun filmu "Bohemian Rhapsody" już doczekał się pierwszych kontrowersji. Twórca seriali "Hannibal", "Herosi" czy "Amerykańscy bogowie" Bryan Fuller oburzył się, że w krótkim filmiku Freddie flirtuje z kobietą, a nie ma nic na temat jego miłości do mężczyzn.
Internauci wyprowadzili go z błędu - przez ułamek sekundy jest scena zbliżenia wokalisty z z Freddiem. Fuller nie dawał za wygraną i znalazł w opisie filmu informację, że Mercury cierpiał na "śmiertelną chorobę". "Drogie 20th Century Fox... Tak, to była zagrażająca życiu choroba, a konkretnie AIDS. Od uprawiania gejowskiego seksu z mężczyznami. Postarajcie się bardziej" – kontynuował na Twitterze. Dlaczego tak się czepiał szczegółów?
Bryan Fuller
Scenarzysta

"Sprawa jest ważna ze względu na hollywoodzką długą historię wymazywania - a przynajmniej tonowania - homoseksualizmu. Nawet Mary Austin, którą Freddie Mercury nazywał miłością swojego życia, wypowiedziała słynne zdanie, kiedy ten ogłosił jej, że jest biseksualny: "Nie, Freddie. Jesteś gejem". Podkreślając heteronormatywne obrazy i nie równoważąc ich obrazami miłości w obrębie jednej płci, ludzie od marketingu wysyłają jasny sygnał, jakimi elementami filmu wolą się chwalić".
Czytaj więcej

Dosyć istotnym faktem w całej historii jest to, że "Bohemian Rhapsody" to liryczny coming-out wokalisty - zwłaszcza słowa "Mama, I just killed a man" symbolizujące "zabicie" starego Freddiego, jego dawny wizerunek.