
Film o kultowej grupie powstaje od wielu lat. Początkowo tworzył go Sacha Baron Cohen. Fani Queen z pewnością byli tym faktem zaniepokojeni, ale aktor znany z komediowych ról w filmie "Borat" czy "Bruno" potrafi też zachować powagę, a poza tym jest szalenie podobny do Mercury'ego. Miał też swoją wizję filmu, która nie spodobała się muzykom zespołu. Chciał pokazać niewyidealizowaną postać, ale prawdziwą, z wszelkimi zaletami i wadami. "Jest tyle niesamowitych historii o Freddiem Mercurym. Facet był szalony, jego styl życia był ekstremalny. Istnieją historie o... karłach z tackami z kokainą chodzących na imprezie" – mówił Cohen w programie Howarda Sterna.
"Jeden z członków zespołu, nie chcę mówić który, powiedział: "To jest niesamowity film, bo w środku dzieje się niesamowita rzecz”. Zapytałem: "Co jest w połowie obrazu?". Odpowiedział: "Umiera Freddie". Spytałem, co dzieje się potem i otrzymałem odpowiedź: "Widzimy, jak zespół zmierza od sukcesu do sukcesu". Powiedziałem wtedy: "Posłuchaj, nikt nie będzie oglądać filmu, gdzie główny bohater umiera na AIDS i potem obserwujesz, jak zespół dalej daje sobie radę."
Czytaj więcej
Mercury żył pełnią życia i jeśli ktoś myśli, że kilkudniowa domówka jest epickim wyczynem, to znaczy, że nie bawił się z Freddiem. "Projekt X" to też przy tym pikuś. Nawet znany z hulaszczego, napędzanego kokainą trybu życia Elton John przyznał w 2001 roku, że tylko Freddie był w stanie przebić go z imprezowaniem.
Balangi to rzecz jasna nie najważniejszy wątek w życiu Freddiego Mercury'ego, który był niejednoznaczną, wielowarstwową postacią, a przede wszystkim genialnym muzykiem i showmanem. Sam przyznawał, że był skryty i nieśmiały, a na scenie przemieniał się w wulkan energii. Przez życie mknął na pełnych obrotach, nie przejmując się konwenansami, pieniędzmi, a nawet chorobą. Pomysłów na ukazanie historii tej niezwykłej osoby jest z wiele, ale sądząc po trailerze dostaniemy typowy hollywoodzki schemat pnącego się na sam szczyt zespołu, pomimo przeciwności losu i licznych wrogów: w tym "złej wytwórni". A szkoda, bo przykład "Amadeusza" Miloša Formana pokazuje, że nawet mocne przerysowanie postaci, nie pozbawia jej statusu legendy, a wręcz przeciwnie. Dodatkowo, dostarcza nam doskonały, uniwersalny film.
"Sprawa jest ważna ze względu na hollywoodzką długą historię wymazywania - a przynajmniej tonowania - homoseksualizmu. Nawet Mary Austin, którą Freddie Mercury nazywał miłością swojego życia, wypowiedziała słynne zdanie, kiedy ten ogłosił jej, że jest biseksualny: "Nie, Freddie. Jesteś gejem". Podkreślając heteronormatywne obrazy i nie równoważąc ich obrazami miłości w obrębie jednej płci, ludzie od marketingu wysyłają jasny sygnał, jakimi elementami filmu wolą się chwalić".
Czytaj więcej