Wielki sukces filmu Pawła Pawlikowskiego "Zimna wojna" w Cannes jest jak najbardziej uzasadniony, tak samo jak nagroda za najlepszą reżyserię. Bo to po prostu piękny, czarno-biały obraz o trudnej miłości, aż po grób, ze świetnym aktorstwem i bogactwem polskiej muzyki w tle.
Zainteresowanie najnowszym obrazem Pawła Pawlikowskiego jest ogromne i trwa od tygodni. Trudno się dziwić, przecież obraz, który walczył o Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, nie może być czymś złym. A jeżeli jeszcze dodamy do tego nazwisko Pawlikowski, który dostał Oscara za "Idę", możemy się domyślać, że"Zimna wojna" na pewno będzie świetna.
To nie jest miłość jak w bajce
Obraz rozpoczyna się ludową muzyką, która potem towarzyszy widzowi niemal przez cały film. Trwają przesłuchania do zespołu ludowego na Mazowszu. Wśród młodych, zdolnych ludzi mających głosy jak dzwony jest ona: Zula (Joanna Kulig), która przed Wiktorem (Tomasz Kot) i Ireną (Agata Kulesza) wykonuje "Dwa serduszka, cztery oczy". Nie tylko głos, ale jej uroda i osobowość zaciekawią Wiktora.
Bo miłość, bardzo trudna miłość, jest w tym filmie najważniejsza. Pawlikowski pięknie portretuje przyciąganie i odpychanie głównych bohaterów, którzy oszukują się, że mogą stworzyć osobne związki z innymi partnerami. Wzajemna fascynacja Zuli i Wiktora zaczyna się w Polsce, ochładza w Berlinie, by po raz kolejny rozwijać się i iskrzyć w Paryżu. Bo oni nie potrafią żyć bez siebie, ale jednocześnie nie mogą być ze sobą.
Aktorstwo na najwyższym poziomie
Największe brawa oczywiście należą się głównym bohaterom – Joannie Kulig i Tomaszowi Kotowi. Kulig to piękna, seksowna femme fatale, która ma charakterek. Jest niesamowicie zmienna, zadziorna i jednocześnie delikatna. Po seansie nie dziwię się, że zagraniczne media i wielkie aktorki, takie jak Julianne Moore czy Cate Blnachett, gratulują jej sukcesu i wróżą wielką międzynarodową karierę.
Z kolei Wiktor to pogubiony artysta, który pragnie wolności i miłości. Tomasz Kot po raz kolejny, po rolach w takich filmach jak m.in. "Skazany na bluesa", "Disco polo" czy "Bogowie", udowodnił, że jest świetnym aktorem i sprawdzi się w chyba każdej kreacji. W "Zimnej wojnie" z rolą artysty jest mu bardzo do twarzy.
Obraz Pawlikowskiego to też bardzo dobre role drugoplanowe. Borys Szyc jest przekonywującym cwaniaczkowatym kierownikiem administracyjnym zespołu 'Mazurek". Agata Kulesza jako nieco chłodna kuratorka Irena jest świetna, choć fani aktorki mogą być rozczarowani, bo w nowym dziele Pawlikowskiego jest jej bardzo mało. Warto też zwrócić uwagę na Adama Woronowicza, który występuje dosłownie w jednej politycznej scenie. Jeden dialog, a w zasadzie jedno zdanie, które wypowiada, rozbraja i rozśmiesza publiczność.
Muzyka, której chce się słuchać
Tej w filmie Pawła Pawlikowskiego pod dostatkiem. Oprócz wydarzeń w "Zimnej wojnie", rozgrywających się w latach 50. i 60. XX wieku, ważnym elementem jest muzyka. Ludowe, skoczne nuty mieszają się z jazzem i piosenkami paryskich barów minionego wieku, by znów powrócić do Polski i prowincjonalnego klubu, gdzie chałtura ma się dobrze.
Wspomniana już piosenka "Dwa serduszka, cztery oczy" pojawia się w filmie wiele razy, a gdy Joanna Kulig śpiewa ją w jazzowej wersji, człowiek ma ciary po całym ciele. Przynajmniej ja miałam! Z kolei czarno-białe ujęcia Łukasza Żala są subtelne i "robią" klimat.
Film Pawlikowskiego to jeden z tych obrazów, gdzie jeszcze po zakończeniu zostaniecie w kinowym fotelu. Nie tylko dlatego, że głównym jego tematem jest wielka, trudna miłość.