
Reklama.
"Gazeta Wyborcza" przypomniała archiwalny wywiad z Lechem Kaczyńskim z 2000 roku. Był on wówczas ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym. Skarżył się na zbyt "liberalne podejście" śledczych, a jako przykład wskazywał tzw. zbrodnię miłoszycką (gwałt i zabójstwo 15-letniej Małgosi Kwiatkowskiej). Już wtedy podejrzanym był Tomasz Komenda.
– Brutalnie zgwałcono, a później zamordowano 15-letnią dziewczynkę, właściwie jeszcze dziecko. Znaleziono jej ciało z rozerwanymi narządami rodnymi. I prokurator powiada pełnomocnikowi rodziny, że co najwyżej może jednemu ze sprawców postawić zarzut gwałtu. Są ślady zębów tego zbira, ślady DNA, wszelkie możliwe znaki – i nie można postawić zarzutu. Taki sposób interpretacji praw człowieka, które czynią przestępców bezkarnymi, a ofiary bezbronnymi, stanowi zagrożenie dla porządku społecznego – mówił Kaczyński.
Teraz "GW" ujawnia kolejne szczegóły. Przeczą one twierdzeniom obrońców postawy Kaczyńskiego, którzy mówią, że ówczesny minister nie naciskał na skazanie Komendy. Kaczyński krytykował prokuratorów w październiku 2000 roku. W styczniu 2001 roku wymieniono prokuratura, który zajmował się zbrodnią miłoszycką (Stanisław Ozimina został ukarany za opieszałość). W lutym 2001 roku Kaczyński podpisał dekret o odwołaniu Marka Gabryjelskiego, szefa wrocławskiej prokuratury. "Miesiąc później, w kwietniu 2001 roku, prokurator Tomasz Fedyk skierował do sądu okręgowego akt oskarżenia przeciwko Komendzie" – przypomina gazeta. Trzy lata później Komenda został skazany na 25 lat więzienia.
Chronologia wyraźnie wskazuje na to, że Lech Kaczyński odegrał w sprawie istotną rolę. On sam mówił wcześniej, że jest zwolennikiem "nieustannych nacisków na zaostrzanie działań prokuratury”.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"