Do czego przyzwyczaiły nas polskie drużyny w początkowych rundach europejskich pucharów? Do tego, że grają z kimś słabym. I do tego, że bardzo często z tym leszczem przegrywają. Lech, Legia i Ruch zaprzeczyły temu trendowi. Nie pokazały wielkiej piłki, nie odniosły wielkich zwycięstw, ale są bliżej kolejnej rundy niż ich rywale.
Legia i Lech remisują na wyjeździe...
Lech w Azerbejdżanie przegrywał już po 3. minutach gry i fatalnym błędzie bramkarza Jasmina Buricia. Najpierw nawałnica była na boisku, nasuwały ją na myśl kolejne ataki rywali Polaków. Chwilę później nad stadionem przeszła potężna ulewa i warunki stały się arcytrudne do gry. Ale Lech potrafił przetrzymać najtrudniejsze chwile i szybko wyrównał. Mateusz Możdżeń trafił do siatki w 18. minucie. Później Polacy kontrolowali już grę, byli drużyną, lepszą, dojrzalszą, a w doliczonym czasie gry kapitalną okazję na strzelenie zwycięskiego gola zmarnował Węgier Gergo Lovrencsis. Skończyło się remisem, który jednak w dużo lepszej sytuacji stawia zespół z Poznania.
Podobnie było o tej samej porze na Łotwie, w Lipawie, gdzie rywalizowała warszawska Legia. I tu padł zwycięski wydaje się dla Polaków remis (w tym przypadku 2:2), również i tutaj po końcowym gwizdku pozostał spory niedosyt. Wszystko przez akcję z samej końcówki spotkania, kiedy do siatki nie potrafili trafić Michał Kucharczyk i Jakub Kosecki.
To był pierwszy mecz o stawkę po powrocie na ławkę trenerską Jana Urbana. Gdy poprzednio prowadził Legię, dał się już poznać jako człowiek, który odważnie stawia na młodzież. Skład, jaki wystawił na Łotwie, tylko to zdanie potwierdził. Do młodych piłkarzy, którzy przyzwyczaili już nas do pokazywania się w pierwszym składzie stołecznego zespołu, dołączyli dziś Daniel Łukasik jako defensywny pomocnik (zdaniem Urbana największe odkrycie okresu przygotowawczego) i Kuba Kosecki.
Chłopak, który w Legii często grał bez głowy, ale zaliczył dobrą rundę wiosenną na wypożyczeniu w Lechii Gdańsk. Dziś zaraz po przerwie strzelił gola na 2:1. W Legii mają powody sądzić, że nadchodzi czas Koseckiego. Był Roman, jest Kuba.
Do tego, aby być tak ważnym zawodnikiem dla Legii, jak kiedyś jego ojciec młody Kosecki musi jeszcze zagrać dużo spotkań. Na razie powinien dążyć do tego, aby być dla warszawskiego zespołu kimś takim, jak obecnie dla Ruchu Chorzów jest Arkadiusz Piech. Najlepszy zawodnik Ekstraklasy poprzedniego sezonu zdobył dziś dwa bardzo ważne dla Niebieskich bramki.
...a Ruch wygrywa w Chorzowie
Długo wydawało się, że Ruch wypadnie najgorzej ze wszystkich grających dziś zespołów. Podopieczni Tomasza Fornalika (brata obecnego selekcjonera kadry narodowej) długo nie mogli bowiem udokumentować miażdżącej przewagi, jaką posiadali w pierwszej połowie spotkania. Wydawało się, że nie może być lepszej sytuacji, niż rzut karny, ale dobrze grający w tym meczu Marek Zieńczuk trafił w słupek.
Remis na własnym stadionie to zdecydowanie nie był dobry rezultat. Jeszcze gorsza byłaby porażka, której widmo poważnie zajrzało Niebieskim w oczy po 70. minucie, gdy gola dla Macedończyków strzelił Agron Memedi.
Na szczęście Ruch nie poszedł za przykładem Legii i Lecha, i końcówkę miał piorunującą. Piech, Piech, Stawarczyk i z 0:1 zrobiło się 3:1. Z takimi wynikiem podróż do Macedonii powinna być spokojna. Przy dwóch golach zaliczki Ruch będzie mógł grać z kontrataku, a nie od dziś wiadomo, że ten zespół czuje się w takiej grze, jak ryba w wodzie.