Dziś rozpocząć się miał proces Roberta F., twórcy satyrycznego portalu Antykomor.pl. Miał, bo rozprawę odroczono na wniosek oskarżonego. Ma on odpowiedzieć przed sądem za znieważanie prezydenta Bronisława Komorowskiego, fałszowanie dokumentów i posługiwanie się nimi oraz za używanie cudzego dowodu osobistego. Czy słusznie sądzi się człowieka, którego kreuje się na "bohatera prawicy"?
Strona antykomor.pl nie oszczędzała prezydenta Komorowskiego. Był przedstawiany jako alkoholik, homoseksualista, prostytutka, głupiec. Oprócz mniej lub bardziej wymyślnych żartów można było "postrzelać" sobie do prezydenta lub zastosować na nim jakąś "torturę". Jakość żartów była przedmiotem sporu, środowiska prawicowe nie widziały w nich nic strasznego, reszta uznała, że przekroczono granicę dobrego smaku. Robert F. po nalocie ABW zamknął stronę, lecz po jakimś czasie w skutek namów internautów uruchomił ją ponownie na amerykańskim serwerze w wersji "light".
"Autoironia"
Czy "bohater prawicy" powinien być sądzony? Sam prezydent Komorowski nie przejął się takimi żartami. Co więcej, potrafi się z nich śmiać. Zaznacza jednak, że żart, a przejaw nienawiści czy chamstwa to dwie różne rzeczy. Dodał także, że ani on, ani żaden polityk nie miał nic wspólnego z nalotem ABW, gdyż "decyzję podjęła niezależna prokuratura i nikt nie może wpływać na podejmowane przez nią czynności".
Wara!
– To, czy oskarżanie Roberta F. o fałszowaniu dokumentów jest słuszne, okaże się w sądzie. Ale gdybym ja był prezydentem, złożyłbym oficjalne oświadczenie, że poniżające byłoby dla mnie, gdyby oskarżony za obrażenie mnie trafił do więzienia – mówi Jacek Żakowski, publicysta "Polityki". Zaznacza też, że "granica dobrego smaku" to kwestia bardzo ryzykowna. – Dziś może komuś nie podobać się "antykomor", a jutro nasza rozmowa – tłumaczy.
– Zbyt radykalne treści wyśmiewające prezydenta powinny spotkać się z moralnym potępieniem, ale organom ścigania od tego wara. Angażować powinny się tylko, gdy ktoś bardzo radykalnie stwarza niebezpieczeństwo dla głowy państwa, np. nawołuje do zamachu – mówi Jacek Żakowski. Przekonuje też, że każda próba ograniczania wolności słowa jest groźna dla demokracji. – Mamy niedawne doświadczenia związane z cenzurą, to może się łatwo rozprzestrzeniać – tłumaczy. Dodaje też, że nie do końca jest pewny prawdziwości zarzutów fałszowania dokumentów, bo prokuratura ma czasem tendencje do wyszukiwania dodatkowych zarzutów i posiłkowania się nimi.
Z kogo można się śmiać?
Podobnego zdania jest redaktor naczelny portalu "Fronda", Tomasz Terlikowski. – Tu już nie chodzi o to, czy Robert F. jest "bohaterem na prawicy", tylko o to, z kogo można żartować. Swego czasu też oglądaliśmy niewybredne żarty o Lechu Kaczyńskim, nawet wśród poważnych publicystów – opowiada Tomasz Terlikowski. Zaznacza, że trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy można śmiać się i krytykować tylko opozycję albo jakąś grupę polityków, czy wszystkich.
– Już nawet nie chodzi o wolność słowa, tylko fałszywą demokrację – mówi. – Dodatkowo zbyt często widzimy, jak prokuratura na potrzeby śledztwa dorabia oskarżenia. Robert F. najpierw został oskarżony o obrazę prezydenta, a dopiero później o fałszowanie dokumentów – mówi Tomasz Terlikowski.
Artykuł 212 do kosza
Stowarzyszenie Wolnego Słowa również nie pochwala sądzenia za obrazę prezydenta. – Ja jestem za jak najmniejszym ograniczeniem wolności słowa. Artykuł 212 kodeksu karnego trzeba usunąć, każdy polityk to poparł, ale nikt nie chce się za to zabrać – mówi Wojciech Borowik, prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa. Dodaje, że ta sprawa w ogóle nie powinna mieć miejsca. – Kreuje się bohaterów, którzy w normalnych okolicznościach by nie zaistnieli. Ograniczanie wolności słowa nigdy do niczego dobrego nie prowadziło – przekonuje.
Zaznacza, że osoby, które poczują się pokrzywdzone szkalowaniem przez innych, powinny składać wnioski o postępowanie cywilne i w ten sposób się sądzić. – W skrajnych przypadkach osoby pokrzywdzone powinny dostawać wysokie odszkodowania. Sądzenie tych, którzy obrażają polityków, w procesie karnym jest absurdalne. Podobnie jak w przypadku Dody czy sankcji nałożonych na Wojewódzkiego czy Figurskiego – tłumaczy.
"Pocztowe zamieszanie"?
Proces miał się rozpocząć, ale nic z tego nie wyszło. Został przesunięty na 5 września. Dlaczego? Na wniosek samego oskarżonego. – Proces przesunięto ze względów formalnych. Nie zachowano wymaganego terminu pomiędzy doręczeniem zawiadomienia a początkiem rozprawy – mówi prokurator Sławomir Mamrot, z-ca rzecznika Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim. – Oskarżony musi otrzymać wezwanie co najmniej siedem dni przed rozpoczęciem rozprawy. Okres ten nie został zachowany – tłumaczy. Nie do końca wie, dlaczego. Sugeruje, że być może chodzi o zwyczajne zamieszanie na poczcie. Jeśli listonosz nie zastał Roberta F. w domu, awizo mogło się gdzieś zawieruszyć.
ABW, pobudka! W maju ubiegłego roku ABW zrobiło nalot na mieszkanie Roberta F. Choć, jak sam poszkodowany przyznaje, operacja odbyła się bez przeszkód i "demonstracji siły", to funkcjonariusze zarekwirowali komputer oraz nośniki danych Roberta F. Szybko podniosły się głosy, szczególnie w środowiskach prawicowych, że ABW przekroczyła uprawnienia, a wolność słowa jest w Polsce zagrożona. ABW odbijała piłeczkę tłumacząc, że akcja była zlecona przez prokuraturę. Politycy zarówno rządzący, jak i opozycyjni, byli zaskoczeni akcją, sam oskarżony złożył w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień przez Agencję. Ta sprawdziła sytuację i odmówiła wszczęcia śledztwa.