Tajemnice udało się utrzymać przez prawie 1,5 roku. Obrażenia, jakich doznała Beata Szydło w czasie wypadku z lutego ubiegłego roku nie były znane, a prokuratura, jak i sama premier twierdziła, że nie były one groźne. Z informacji "Rzeczpospolitej", która dotarła do szczegółów wynika, że było zupełnie inaczej.
Złamania mostka i obustronne złamania kilku żeber ze zranieniem opłucnej, stłuczenia serca i miąższu płucnego, podbiegnięcia krwawych powłok podbrzusza i podudzia lewego oraz otarcia naskórka klatki piersiowej – tak wygląda spis rzeczywistych obrażeń Beaty Szydło, których była premier doznała w wypadku z 10 lutego 2017 roku w Oświęcimiu. Jak do tej pory informacje te były skrzętnie ukrywane, a oficjalna wersja mówiła tylko o niegroźnych obrażeniach.
Skutki wypadku były poważne także w przypadku szefa ochrony byłej premier. Piotr G. siedział obok kierowcy, na miejscu pasażera. "Doznał obrażeń ciała w postaci wieloodłamowego złamania trzonu kości udowej prawej z przemieszczeniem odłamów, rany łuku brwiowego lewego z podbiegnięciem krwawym lewej okolicy oczodołowej". Zarówno opis obrażeń Beaty Szydło jak i funkcjonariusza BOR-u zawarte są we wniosku prokuratury o warunkowe umorzenie postępowania wobec Sebastiana K. – oskarżonego do tej pory o spowodowanie wypadku.
Obrażenia obu osób wskazują na dużą prędkość rządowej limuzyny w czasie zderzenia z drzewem. Tuz po wypadku zapewniano, że limuzyna jechała z prędkością około 50 km/h, jednak jak twierdzą eksperci, jest to niemożliwe, a wielość obrażeń wskazuje na o wiele większą prędkość.