Sama debata w Izbie Deputowanych trwała niemal dobę i była wyczerpująca i dla samych deputowanych, i dla osób manifestujących przed gmachem parlamentu. Wreszcie zdecydowali – Argentyna wzorem Irlandii, która niedawno zgodziła się na aborcję w referendum, postanowiła znacznie zliberalizować swoje przepisy dotyczące przerywania ciąży. A to wszystko w kraju rządzonym przez centroprawicowego prezydenta, gdzie w Izbie Deputowanych najwięcej przedstawicieli ma koalicja o podobnym światopoglądzie. W kraju, który wydał na świat obecnego papieża.
– One trochę startowały z niczego i dostały wszystko. Nie ma wielu państw, w których aborcja jest dostępna do 14. tygodnia i za darmo – mówi w rozmowie z naTemat Natalia Broniarczyk, feministyczna aktywistka, którą niektórzy mogą kojarzyć z kontrowersyjną okładką "Wysokich Obcasów".
Dostaną wszystko, o ile Senat nie zmiecie projektu ustawy, który przeszedł przez Izbę Deputowanych. Ale na to się na ten moment nie zanosi. Choć w sumie w Argentynie chyba niczego nie można być pewnym, przecież los projektu legalizującego aborcję, który został przyjęty według polskiego czasu wczoraj po południu, ważył się właściwie do ostatniej chwili.
Zgromadzeni w chłodzie (w Argentynie jest zima, w Buenos Aires w nocy temperatura zbliża się do zera) przed budynkiem zwolennicy i przeciwnicy aborcji, jeśli mieli wiedzę o tym, co dzieje się w środku, musieli przeżyć prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Dość powiedzieć, że jeszcze na kilka godzin przed zakończeniem debaty i głosowaniem w izbie przeważali przeciwnicy proponowanych rozwiązań. "Chętni" do legalizacji aborcji znaleźli się dosłownie na ostatnią chwilę. Projekt został przepchnięty o włos.
Fakty są jednak takie, że Argentyna najprawdopodobniej będzie drugim krajem w Ameryce Łacińskiej, w którym zostanie zalegalizowana aborcja. Pierwszy w 2012 roku był Urugwaj. Kiedy już było po wszystkim, na ulicach Buenos Aires nie brakowało łez. Zarówno tych szczęścia, jak i rozpaczy. Według badań aborcję popiera 60 proc. Argentyńczyków. Ktoś powie, że to znacząca przewaga. Ale ktoś inny zauważy, że w rzeczywistości kraj jest mocno spolaryzowany w tej sprawie – i też będzie miał rację.
Aż chce się powiedzieć – zupełnie jak w Polsce. To żadne zaskoczenie, że kraj południowoamerykański jest na wskroś katolicki. Ale kiedy przyjrzeć się bliżej, podobieństwa do Polski są aż nadto widoczne. Według niektórych danych katolików w Argentynie jest nawet 92 proc. (według innych szacunków ponad trzy czwarte narodu), ale do tego dochodzą jeszcze protestanci. No i mają papieża Franciszka, choć akurat on z chrześcijaństwem w najbardziej skostniałej wersji wiele wspólnego nie ma. Ale żeby nie było – Franciszek wielokrotnie wypowiadał się przeciw legalnej aborcji w swoim kraju. I jako papież, i jako arcybiskup biskup Buenos Aires.
Kraj jest więc jednoznacznie kojarzony z wiarą katolicką, zupełnie jak Polska. Czy się to komuś podoba, czy nie, Kościół stanowi element narodowej tożsamości, a kwestie religijne mają gigantyczny wpływ na życie polityczne i zupełnie jak w Polsce ta wiara jest mocno na pokaz – jedynie co piąty Argentyńczyk-katolik jest regularnie praktykującym wierzącym.
To wcale nie musiało się udać w tej atmosferze politycznej
Przypadek Argentyny jest nawet bardziej intrygujący, ponieważ wielu politykom w tym kraju z takim prawem zwyczajnie może być nie po drodze. – W kulturze politycznej Argentyny jest bardzo mocno zakorzenione, że aborcja jest czymś niemoralnym. Ta zmiana prawa jest więc ogromną zmianą – podkreśla Broniarczyk.
Najważniejsze założenia argentyńskiego projektu
Prawo do usunięcia ciąży do 14. tygodnia ciąży bez podawania przyczyn.
Prawo do usunięcia ciąży od 15. tygodnia ciąży po złożeniu oświadczenia o gwałcie, w wypadku stwierdzenia zagrożenia życia lub zdrowia przez ciążę oraz w przypadku genetycznych wad płodu, uniemożliwiających mu samodzielne życie.
Prawo do darmowego zabiegu w ciągu 5 dni od zgłoszenia, niezależnie od zdania lekarzy, w każdym szpitalu lub klinice. Jeśli lekarz odmówi, ośrodek zdrowia będzie musiał znaleźć innego specjalistę.
W samej Izbie Deputowanych najwięcej reprezentantów ma koalicja Cambiemos, która jest formacją centroprawicową. W jej skład wchodzi partia PRO, która wypchnęła do wyborów prezydenckich w 2015 roku Mauricio Macriego, wcześniej szefa federalnego rządu Buenos Aires.
Z sukcesem. Sam prezydent, który objął władzę przed trzema laty, też ma konotacje centroprawicowe. Już zapowiedział, że nie będzie się sprzeciwiać projektowi, choć jest przeciwnikiem aborcji i wcale się z tym nie kryje. Z kolei minister zdrowia Adolfo Rubinstein, który najwyraźniej też nie jest jej zwolennikiem, z rozbrajającą szczerością wyjaśnił, że ten projekt poprawi świadomość społeczeństwa i ułatwi wychowanie seksualne w szkołach zwłaszcza w kwestii antykoncepcji, dzięki czemu w przyszłości ten projekt... w ogóle nie będzie potrzebny.
To wszystko jest o tyle zaskakujące, że to poprzedniczce Macriego – Cristinie Fernández de Kirchner – było bliżej do lewicowych wartości. A to jednak dopiero teraz udało się zająć sprawą. Przy czym pamiętajmy, że w systemie politycznym Argentyny prezydent ma znacznie więcej do powiedzenia niż choćby nasz Andrzej Duda. Jest jednocześnie szefem rządu i ma prawo weta wobec ustaw parlamentu.
– Przypomnijmy, że prezydent Argentyny w 1999 roku ogłosił 25 marca dniem dziecka nienarodzonego – zwraca uwagę Broniarczyk. W takiej atmosferze ta zmiana jest jeszcze bardziej zdumiewająca.
Walczyli o swoje od dawna
Dla zwolenników aborcji decyzja parlamentu to oczywisty sukces. – Zmobilizował się ruch kobiecy. Kobiety w Argentynie od początku domagały się liberalizacji w pełnym brzmieniu, bez żadnych półśrodków. Podkreślały, że bariera finansowa jest często problemem, więc aborcja musi być darmowa, dostępna w szpitalach – wyjaśnia Broniarczyk.
Jednocześnie to efekt długich skalań – i to na skalę, która nasze czarne protesty po prostu zawstydza. – Życzyłabym sobie podobnego zaangażowania w Polsce, z twardym, nienegocjowalnym stanowiskiem. Ale też wiary w to, że można to osiągnąć. W Argentynie na ulice wychodził nawet milion osób. Tamtejsi politycy wiedzieli, że w końcu muszą się w końcu tym zająć – zauważa aktywistka.
Rzeczywiście w ciągu ostatnich lat na ulice w Argentynie ludzie wychodzili masowo. Wpływ na to miały w dużej mierze doniesienia o podziemiu aborcyjnym – w kraju rocznie wykonywano nawet pół miliona zabiegów. Dodatkowo każdego roku odnotowywano tysiące przestępstw seksualnych. Nawet wczoraj, pomimo chłodu, na ulice Buenos Aires wylały się tysiące manifestujących.
I dodaje: – W Polsce nie jesteśmy na tym etapie, politycy nie chcą zająć się tym tematem na poważnie. Nie wierzą w to, że w Polsce aborcja się dzieje, a podziemnie działa bardzo prężnie. Nie chcą o tym słyszeć, nie mówiąc o wierze w to. Nie traktują aborcji jako kwestii społecznej, życiowego tematu.
To może być początek zmian
Ameryka Południowa w efekcie zmienia się na naszych oczach. Argentyna zgodziła się na aborcję w sześć lat po sąsiednim Urugwaju. Trzeba pamiętać jednak, że projekt ma niewiele więcej zwolenników niż przeciwników, więc raz zdobyty przywilej niekoniecznie musi pozostać z mieszkańcami tego kraju na zawsze. Pytanie, czy za Argentyną pójdą inni – dla organizacji feministycznych ta część świata to nadal jedna, wielka, czerwona plama.
Broniarczyk wierzy jednak, że będzie to pewien katalizator. – Urugwaj na pewno wpłynął na sytuację w Argentynie, a Argentyna wpłynie na sytuację w innych krajach, choć jest dalej wiele krajów, gdzie obowiązuje pełna penalizacja aborcji, choćby Salwador. To, że w regionie zachodzą zmiany, ma wpływ na mobilizację kobiet. To co się tam dzieje czy w Irlandii, działa nawet w Polsce – twierdzi.