
Od niedawna klienci są katowani muzyką, którą niewprawiony słuchacz określiłby mianem łupanki. To nie wszystko - dodatkowo sąsiad emituje komunikat tłumaczący, dlaczego to robi.
"Nie jesteśmy fanami rosyjskiego techno, ta muzyka jest naszą reakcją na całkowity brak szacunku dla nas i naszego spokoju. Wiemy, że miło jest posiedzieć w cichym żoliborskim ogrodzie, ale nam to zostało odebrane. Jak wy byście się czuli, gdyby w waszym ogrodzie otwarto restaurację działającą od rana do wieczora przez siedem dni w tygodniu".
"Wiemy, że możemy być uciążliwi, więc postawiliśmy dźwiękoszczelne ogrodzenie wzorem fachowców, którzy stawiali podobne ściany w ogródkach nad Wisłą. Nie puszczamy, muzyki, respektujemy też ciszę nocną i działamy tylko do 22:00. Raz rzeczywiście przydarzyła się nam wpadka, kiedy to pod naszą niewiedzą zorganizowano wieczór panieński, ale od tamtej pory już nie ma u nas takich imprez. W ogóle ograniczyliśmy przyjmowali większych grup, które głośnym śmiechem irytują sąsiadów".
Dzwoniłem do drzwi sąsiada trzy razy i choć słyszałem, że ktoś się krząta w środku, nikt mi ich nie otworzył. Znalazłem jednak na stronie z ogłoszeniami ofertę sprzedaży domu. Został wystawiony za 6,6 mln złotych, a w opisie jest podane: "Wokół cała sieć cenionych żoliborskich restauracji i barów". Zdaniem właścicieli restauracji, sąsiad ma problemy ze sprzedażą nieruchomości, właśnie ze względu na gwar z ogródka. I – jak twierdzą – dlatego też postanowił zniszczyć ich działalność wszelkimi sposobami: muzykę puszcza z balkonu, bo dźwiękoszczelny płot najwyraźniej ją zagłuszał.
"Stoimy w obliczu zagrożenia zniszczenia naszej restauracji przez sąsiada, który za chwilę najprawdopodobniej sprzeda swój dom i spokój, o który tak zabiega nie będzie dłużej jego troską. My natomiast zostaniemy ze zrujnowanym biznesem, budowanym przez lata z niemałymi wyrzeczeniami dwóch naszych rodzin. Trudno nam się z tym pogodzić, tym bardziej, że nasze intencje są czyste i nie były nigdy skierowane przeciwko komukolwiek, w tym naszym sąsiadom".