Mieszkańcowi warszawskiego Żoliborza przeszkadza gwar dobiegający z sąsiadującej restauracji. W ramach protestu puszcza głośno muzykę elektroniczną, która przeszkadza klientom. Wydawać by się mogło, że wszystko przemawia na korzyść sąsiada, ale sprawa ma jednak drugie dno. Pomimo tego że restauracja działa od dłuższego czasu, to konflikt wybuchł wiosną. Niedługo po tym jak sąsiadujący z lokalem dom został wystawiony na sprzedaż.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Kiedy polsatnews.pl napisał o tej sprawie pierwszy, niemal wszyscy stanęli murem za sąsiadem i krytykowali restaurację. Każdy rozumiał motywację mężczyzny, który chciał mieć święty spokój w zielonej, cichej części Warszawy. Pozory jednak potrafią mylić - wybrałem się więc w to urokliwe miejsce, by sprawdzić czy faktycznie można tam posłuchać rosyjskiego techno (a konkretnie hard bassów).
Restauracja nagle zaczęła wadzić
Od niedawna klienci są katowani muzyką, którą niewprawiony słuchacz określiłby mianem łupanki. To nie wszystko - dodatkowo sąsiad emituje komunikat tłumaczący, dlaczego to robi.
"Nie jesteśmy fanami rosyjskiego techno, ta muzyka jest naszą reakcją na całkowity brak szacunku dla nas i naszego spokoju. Wiemy, że miło jest posiedzieć w cichym żoliborskim ogrodzie, ale nam to zostało odebrane. Jak wy byście się czuli, gdyby w waszym ogrodzie otwarto restaurację działającą od rana do wieczora przez siedem dni w tygodniu".
Poniżej prezentujemy nagranie, który otrzymaliśmy od właścicieli restauracji. Zostało zarejestrowane w niedzielę, 3 czerwca o 16:20 w ogródku. Wyraźnie słychać jak głośna muzyka może przeszkadzać w zjedzeniu posiłku.
Miejsce odwiedziłem we wtorek po południu i byłem zaskoczony z dwóch powodów. Po pierwsze nie słyszałem żadnej muzyki, a po drugie na terenie ogródka kameralnej restauracji już siedziało wielu gości, którzy nie byli zbyt głośni. Okazało się, że hard bassy puszczane są tam głównie w weekendy.
Istotnym faktem jest to, że restauracja działa w tym miejscu nie od wczoraj, ale... od ponad 4 lat. Nie jest więc nową firmą, która ni stąd, ni zowąd zakłóciła spokój mieszkańców. – Konflikt zaczął się w kwietniu, gdy po zimie znów otworzyliśmy ogródek. I nagle pojawiły się różne formy wielogodzinnego dręczenia. Kosiarka, która stała tyłem do naszego ogrodzenia, wylewanie substancji o bardzo nieprzyjemnym zapachu, a ostatnio ta muzyka – wylicza w rozmowie z naTemat współwłaścicielka Magda Nowak. Sąsiad próbuje uniemożliwić im prowadzenie działalności w każdy możliwy sposób, choć sam wcześniej często u nich gościł.
Restauracja ma stałe grono zwolenników, które trzymają za nią kciuki.
Przez wojnę z sąsiadem lokal zbiera niskie oceny na Facebooku. Część osób robi to dla żartu, bo usłyszała o sprawie w internecie.
Dom wystawiony na sprzedaż, właściciel nie odpowiada
Dzwoniłem do drzwi sąsiada trzy razy i choć słyszałem, że ktoś się krząta w środku, nikt mi ich nie otworzył. Znalazłem jednak na stronie z ogłoszeniami ofertę sprzedaży domu. Został wystawiony za 6,6 mln złotych, a w opisie jest podane: "Wokół cała sieć cenionych żoliborskich restauracji i barów". Zdaniem właścicieli restauracji, sąsiad ma problemy ze sprzedażą nieruchomości, właśnie ze względu na gwar z ogródka. I – jak twierdzą – dlatego też postanowił zniszczyć ich działalność wszelkimi sposobami: muzykę puszcza z balkonu, bo dźwiękoszczelny płot najwyraźniej ją zagłuszał.
Wygląda na to, że nikt tak łatwo nie ustąpi i cały konflikt przeniesie się do sądu. – Wzywamy policję notorycznie, podobnie jak sąsiedzi z okolicy. Wydaje im się, że głośna muzyka pochodzi od nas. Funkcjonariusze są więc bardzo zaskoczeni, gdy przyjeżdżają na miejsce. Jeśli nic się nie zmieni, sprawa znajdzie swój finał w sądzie. Nawet prowadzący sprawę stwierdził, że niegodności ze strony sąsiada są gorsze od tych, które my generujemy – zapowiada współwłaścicielka.
Warszawska policja też ma w tym miejscu pełne ręce roboty. – Od stycznia 2018 roku do chwili obecnej było 20 interwencji policji. Patrole policji wzywane były zarówno przez właścicieli i pracowników restauracji, jak również przez sąsiadów. Interwencje dotyczyły przede wszystkim zakłócania ciszy i porządku publicznego przez obie strony. Obecnie w Komisariacie Policji Warszawa Żoliborz prowadzone są czynności wyjaśniające w sprawach o wykroczenia. Zawiadomienia złożyły obie strony – tłumaczy naTemat nadkom. Elwira Kozłowska.
– Żoliborz jest małą "ojczyzną" dla wielu z nas. To takie miasto w mieście z bardzo silnym patriotyzmem lokalnym i silnie ze sobą związaną społecznością – przyznaje druga współwłaścicielka, Beata Boratyn. Założenie knajpy było odpowiedzią na gastronomiczne potrzeby mieszkańców.
– Innym aspektem jest fakt, że każdy mieszkaniec dużej aglomeracji musi zdawać sobie sprawę, że żyjąc w mieście nie da się korzystać wyłącznie z benefitów tej lokalizacji: bliskość metra, kina, teatru, galerii handlowej, winiarni, kawiarni, barów czy restauracji, jednocześnie oczekując sielskiego komfortu życia poza miastem. Warto w tej sprawie porównać rozwój gastronomii np. na Saskiej Kępie. Tam ceny domów wzrosły wraz ze wzrostem ilości knajp – dodaje Beata Boratyn.
Obawy gastronomików są uzasadnione. Podobny konflikt miał miejsce w 2014 roku w Podkowie Leśnej. Sąsiadowi przeszkadzały hałasujące dzieciaki, które rodzice zabierali do klubokawiarni. Odpalał więc agregat lub puszczał na okrągło płytę Franka Kimono. Właściciele lokalu zostali zmuszeni do zamknięcia działalności.
"Wiemy, że możemy być uciążliwi, więc postawiliśmy dźwiękoszczelne ogrodzenie wzorem fachowców, którzy stawiali podobne ściany w ogródkach nad Wisłą. Nie puszczamy, muzyki, respektujemy też ciszę nocną i działamy tylko do 22:00. Raz rzeczywiście przydarzyła się nam wpadka, kiedy to pod naszą niewiedzą zorganizowano wieczór panieński, ale od tamtej pory już nie ma u nas takich imprez. W ogóle ograniczyliśmy przyjmowali większych grup, które głośnym śmiechem irytują sąsiadów".
Beata Boratyn
Współwłaścicielka restauracji
"Stoimy w obliczu zagrożenia zniszczenia naszej restauracji przez sąsiada, który za chwilę najprawdopodobniej sprzeda swój dom i spokój, o który tak zabiega nie będzie dłużej jego troską. My natomiast zostaniemy ze zrujnowanym biznesem, budowanym przez lata z niemałymi wyrzeczeniami dwóch naszych rodzin. Trudno nam się z tym pogodzić, tym bardziej, że nasze intencje są czyste i nie były nigdy skierowane przeciwko komukolwiek, w tym naszym sąsiadom".