Pani w okienku po cichu przyznała, że to jedna z najczęstszych wpadek na poczcie. Jeśli masz pecha, nikt ci nie pomoże
Bartosz Świderski
22 czerwca 2018, 17:50·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 czerwca 2018, 17:50
Jak długo może wędrować do adresata list polecony priorytetowy z potwierdzeniem doręczenia? Teoretycznie powinien dotrzeć nawet w jeden dzień, ale jak zaalarmowała nas ostatnio czytelniczka, przesyłka do niego wędrowała aż osiem dni. Powód? Pani w okienku przyjęła pieniądze za polecony priorytetowy list, a wysłała… ekonomiczny. Po fakcie nic już z tym nie zrobisz.
Reklama.
– W środku była moja na szczęście nieaktywna karta kredytowa, która została wysłana przez bank do mojego rodzinnego domu, bo tam miałam adres w bankowych papierach. Gdy dotarła tam, poprosiłam mamę o wysłanie jej do mnie do Warszawy. Była mi potrzebna, więc została wysłana listem poleconym priorytetowym – opowiada czytelniczka o zawartości feralnego listu.
Monitorowanie przesyłki, doręczenie do rąk własnych na drugi dzień – wszystko było tak, jak należy. Tylko że list nie przychodził. Został wysłany w poniedziałek i właściwie od początku status przesyłki był "w doręczeniu". I tak zostało już na wiele, wiele dni.
Mała pomyłka, duża różnica
– Koło środy czy czwartku wysłałam mamę na pocztę, żeby dowiedzieć się, co się stało. I byłam autentycznie zszokowana – dodaje nasza czytelniczka. Okazało się, że w systemie list został zaksięgowany jako list nie polecony priorytetowy, a… ekonomiczny. A taki potrafi być w doręczeniu nawet tydzień albo i dłużej, jak często się zdarza w Warszawie.
Ale w okienku uiszczono płatność za tę droższą opcję. Różnica nie jest duża: przesyłka polecona do 350 gramów ekonomiczna z potwierdzeniem doręczenia kosztuje 5,70 zł, a priorytetowa 7,30 zł. Tylko te 1,60 zł różnicy robi kolosalną różnicę w czasie: przesyłka, która miała dotrzeć praktycznie "od ręki", dosłownie wyparowała. Po prostu była w doręczeniu.
Oczywiście na poczcie nie udało się nic ugrać – nawet pomimo potwierdzenia wysłania listu priorytetowego w ręku. – Przesyłka została nadana i po prostu była gdzieś w drodze do Warszawy. Nie było możliwości ją odnaleźć i "przyspieszyć" – tłumaczy feralna adresatka.
Albo pomyłka, albo celowy zabieg
Na poczcie w Warszawie, która ją obsługuje, też nie można było nic załatwić. Po prostu przesyłki nie ma. W okienku pracownica po cichu przyznała jednak, że to… bardzo częsty błąd. – Wynika z tempa pracy. Bardzo łatwo przypadkiem w systemie wybrać zły rodzaj przesyłki, a później nie ma się już jak z tego wycofać – przyznała pracownica.
Ale inny pracownik poczty mówi w rozmowie z naTemat, że to czasami też kwestia braku uczciwości, choć podobno w Poczcie Polskiej w dużej mierze sobie już z tym poradzono. – Nieduża różnica, ale zostaje w kieszeni. A takich listów może być wiele. Przecież wielu nadawców takich listów później się nimi w ogóle nie interesuje – mówi nam. I dodaje: – Na poczcie można było oczywiście złożyć reklamację. Ale to skutkowało ewentualnie jedynie zwrotem kosztów. Przesyłka musiała "iść swoje". Dobrze, że w ogóle ją otrzymałam.
Nadana w poniedziałek przesyłka ostatecznie dotarła do Warszawy we wtorek. Ale nie dzień później, tylko tydzień później. – Ja się zniechęciłam do poczty na dobre – przekonuje czytelniczka.
O komentarz do sprawy poprosiliśmy Pocztę Polską. Zapytaliśmy, czy takie błędy często się zdarzają i czy rzeczywiście wynikają one z nieuczciwej postawy pracowników Poczty. Odpowiedź była bardzo lakoniczna. "Monitorujemy na bieżąco prawidłowość pobierania i rozliczeń z opłat za zlecone usługi. Niezgodności zdarzają się incydentalnie. Na bieżąco przypominamy pracownikom zasady prawidłowego przyjmowania i opracowywania przesyłek" – dostaliśmy w odpowiedzi.