Czwartkowe popołudnie, warszawski Mokotów. Podjeżdżam pod polski oddział BMW, by odebrać kolejne auto do jednego z wielu redakcyjnych testów prasowych. Podpisuję dokumenty, wsiadam i odjeżdżam. Trzy kilometry dalej zjeżdżam na parking. Muszę się zatrzymać i ochłonąć, bo nie dowierzam. "To auto jest absurdalne, dobry Boże, co za kosmos. Nigdy wcześniej czymś takim nie jeździłem" – piszę SMS-a do znajomego pracownika BMW, który odpowiada za park prasowy. Poznajcie BMW M4 Competition, które – jakby tego było mało – jest jeszcze w wersji cabrio i przeszło serię dedykowanych modyfikacji M Performance.
Tak po prawdzie wyczerpującą recenzją tego auta byłoby zdjęcie tytułowe oraz film, który widzicie poniżej. To 100 proc. tego samochodu, który jest chyba najbrutalniejszym autem, jakim miałem okazję jeździć. Poważnie, nawet nie czytajcie dalej, jeśli nie posłuchacie tych dziesięciu sekund. Tutaj małe wyjaśnienie: na żywo jest jeszcze "bardziej" i "mocniej". Nagranie tego nie oddaje.
To auto jest brutalne i "bandyckie" (jeśli chodzi o wygląd i osiągi) w każdym calu. Każdy centymetr nadwozia w mniej lub bardziej wysublimowany sposób daje do zrozumienia, że tutaj nikt się nie pieści.
"M" w nazwach BMW to taki zabawny wynalazek, który sprawie nie tylko, że auta BMW kosztują dużo więcej. Zależnie od modelu (seria 2/3/4/5/6), cena jest o 150-300 tysięcy wyższa względem standardowego i cywilnego odpowiednika. Jest też wersja kompromisowa, czyli pakiet "M", które wizualnie i technicznie podbijają wersję auta, ale nie są aż tak soczyste jak prawdziwe M-ki z krwi i kości. Z drugiej strony, ta literka w nazwie odpowiada za fakt, iż auto niby wygląda normalnie, ale jest rasowym i sportowym brutalem, których właściwości jezdnych zwykli kierowcy prawie na pewno nie będą w stanie nawet wykorzystać.
Lubię M4-ki. Generalnie lubię 4-ki, nawet te bez M-ki. Wyglądają lepiej od bardziej tradycyjnych modeli serii 3. To przewaga wynikająca z faktu bycia coupe. I w sumie nie ma w tym nic dziwnego, w końcu model sygnowany numerem 4 powstał właśnie jako następca numeru 3 w wersji coupe.
Już samo bycie M-ką wystarczy, żeby przykuwać ciekawskie spojrzenia. Gdy za literką "M" pojawi się czwórka, te same spojrzenia zaczynają być bardziej pożądliwe. Jeśli dodacie do tego fakt, że auto jest w wersji cabrio, możecie być pewni, że nikt, kto ceni motoryzację, nie pozostanie obojętny.
Fani rasowych aut z serii M mogą ponarzekać, że ze względu na bycie kabrioletem, auto jest cięższe. To prawda, o około 200 kg. To kilogramy, które robią różnicę nie tylko w przypadku chowania większych rzeczy do bagażnika – sam w sobie bagażnik jest spory, ale jego lwią część zajmuje dach i mechanizm jego składania. Podczas złożonego dachu nie wsadzicie tam nic wysokiego. Wsunąć możecie sporo, ale jeśli chodzi o wysokość, to maksymalnie udało mi się tam położyć jedną podręczną walizkę. Nieco lepiej jest, gdy dach jest zamknięty, wtedy miejsca jest trochę więcej. Ale tylko trochę.
To jednak praktyczny wymiar. Dodatkowe kilogramy mają znaczenie także przy bardziej sportowej jeździe, gdzie zależy nam na wykorzystaniu absolutnie każdej możliwości. Jeśli jednak nie jesteście profesjonalnym kierowcą, który chce wyciskać za każdym razem "maxa", nawet nie zwrócicie na to uwagi. Wariant cabrio jest także o ok. 30 tys. droższy niż zwykłe coupe.
Testowany model był wyjątkowy także jeszcze z innego powodu. Za 40 tys. więcej (kto przy wycenie auta na poziomie 500 tys. złotych, by się przejmował takimi "drobnymi"?), przyszły kierowca dostaje pakiet M Competition. I to właśnie on w dużej mierze odpowiada za brutalizację tego auta. Nie tylko od strony wizualnej, gdzie czekają ekskluzywne kute i polerowane 20-calowe felgi, błyszczące obramowania czy chromowane na czarno końcówki rur wydechowych.
To także wymierne korzyści techniczne np. w postaci zwiększonej mocy silnika z 432 do 450 koni mechanicznych, aktywny mechanizm różnicowy czy specjalna konfigurację adaptacyjnego zawieszenia. Wszystko to jednak rzeczy, którym musicie uwierzyć na słowo. Na własnej skórze możecie przekonać się za to, czym jest sportowy układ wydechowy M. W życiu słyszałem wiele aut, które ryczały mocno, tubalnie, agresywnie. Niektóre równie ciekawie, a może i lepiej, ale przyznaję, że nigdy wcześniej do moich uszu nie dotarło coś takiego. Żadne nagranie nie odda tego tak, jak brzmi to w rzeczywistości.
Auto drze japę tak bardzo, że momentami zastanawiałem się, jak to możliwe, że to spełnia wszystkie normy. Oczywiście nad wszystkim kontrolę ma kierowca, optymalne operowanie gazem i jeśli chcemy, możemy jechać prawie po cichutku. Włączenie paru trybów sportowych i to BMW zmienia się w psychopatę. Gdy pierwszy raz usłyszałem to stojąc z boku, a w aucie był redakcyjny kolega, pomyślałem, że mam ochotę wyciągnąć go ze środka i puknąć dłonią w tył głowy i powiedzieć: "Co Ty #@!$%^& robisz".
Jest tutaj też pewna tajemnica. Tak brzmiący wydech to efekt specjalnej modyfikacji. Ten ze "zwykłego" M4 Competition brzmi zacnie, ale w testowanym modelu zamontowano wydech M Performance. To ciekawe, nie można go zamówić bezpośrednio z fabryki. Można go zrobić dopiero u dealera. Sportowy wydech w tym wariancie z karbonowymi końcówkami to koszt 27 810 zł, ale wart każdej wydanej złotówki. Na podobnej zasadzie zmodyfikowano serię wizualnych zewnętrznych i wewnętrznych elementów.
Potęga. Z tyłu patrzą na nas cztery (2x2) wydechy z atrakcyjnymi akcentami M Performance, które nawet nie zostawiają szansy na niedopowiedzenia. M4 jest skrojone jak dobrze wyrzeźbiony gość z okładki Men's Healtha czy innego magazynu tego typu. Na ten samochód po prostu fajnie się patrzy. Z podziwem i fascynacją. Wyrzeźbiony, drapieżny, ostry, z wyraźnymi przetłoczeniami, nowoczesny i muskularny.
4,4 sekundy do pierwszej setki wyglądają dziwnie w kontekście tego, jak auto się zachowuje i brzmi. Gwarantuję jednak, że jadąc bez dachu, te 4,4s stają się tylko liczbą, bo wrażenia są dużo mocniejsze. Zresztą, w aucie tej klasy nie chodzi o to, jak szybko osiąga pierwszą setkę, a o to jak się prowadzi i zachowuje w zakrętach przy różnych prędkościach. Chodzi o tę precyzję, z którą auto reaguje na każdą, nawet najmniejszą decyzję kierowcy. O tę techniczną wręcz perfekcję, której na pewno nie byłem w stanie wykorzystać tak, jak zrobiliby to zawodowi kierowcy.
Ale powiedzmy sobie szczerze, takich aut nie kupują ludzie, którzy żyją z jeżdżenia za kółkiem. To świetna zabawka dla amatorów, którzy chcą poczuć adrenalinę oraz radość z jazdy i mają sporo idiotoodpornych systemów, które w razie czego ich wspierają. Trzeba jednak pamiętać, że nawet najlepsze i najbardziej zaawansowane technologicznie auto nie oszuka praw fizyki. Te dotyczą każdego tak samo.
W środku, jak to w środku BMW, z tą różnicą, że bez dachu. Widać już, że część modeli w BMW mocno potrzebuje odświeżenia. Nie zrozumcie mnie źle, nie jest słabo, ale po prostu trochę staro, zwłaszcza jeśli spojrzy się po konkurencji. Wizualnie ten model został wyposażony w karbonowych elementów za dopłatą od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Jest też tradycyjny ręczny, który ma idealny kształt i rozmieszczenie (ciekawe do czego?), a także bardzo krótka dźwignia do automatycznej skrzyni biegów, przypominająca zwykłą, manualną.
Składany dach i wrażenia z jazdy rekompensują jednak wiele. Tutaj mała rada, o której jeszcze kiedyś nie wiedziałem: jest magiczny guzik, który pozwala włączyć w fotelach ciepły nawiew dokładnie na kark. Przydatne podczas jazdy z odkrytym dachem. Skoro jesteśmy przy fotelach... nie sposób nie wspomnieć o obłędnej skórze w kolorze toffi. Cudo. Podobnie jak lusterka. Za każdym razem, gdy projektanci robią z czymś tak oczywistym coś tak nieoczywistego, jestem miło zaskoczony. Ten kształt wygląda dobrze zarówno z perspektywy kierowcy, jak i pieszego.
Kierowca może znacząco personalizować sobie właściwości jezdne M4-ki za sprawą kilku przycisków. Podkręcanie obrotów, zawieszenie, układ kierowniczy, może być w trybie jako-tako "ludzkim", sportowym lub sportowym plus. Różnicę czuć błyskawicznie. Auto jest w tym wszystkim tak zestrojone, że po kilku dniach jazdy w sposób, do którego zostało stworzone, potrafi wymęczyć kierowcę do tego stopnia, że mówisz: dość. I czekasz do następnego weekendu. BMW M4 Competition cię pożre, przeżuje, połknie, wydali. A i tak będziesz chciał jeszcze. Ale dopiero jak odpoczniesz, na dłuższą metę się "zajedziesz". To auto weekendowe.
Są samochody, których nie zapomina się na długo. Ten kabriolet o nazwie BMW M4 Competition zostanie w mojej pamięci na długo z kilku powodów. Pierwszy jest oczywisty: dźwięk, którego długo nic nie pobije. Drugi to wygląd, który płynąc trochę na fali stereotypu wokół BMW, zwraca uwagę wszędzie tam, gdzie się pojawi. Trzeci to radość z jazdy, która tutaj jest naprawdę na najwyższym poziomie.