30 czerwca na Okęciu hucznie witano dwa nowe dreamlinery.
30 czerwca na Okęciu hucznie witano dwa nowe dreamlinery. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

"LOT – Late or Tommorow" (później lub jutro) – kpią w sieci rozczarowani pasażerowie, których loty były opóźnione lub odwołane. Narodowy przewoźnik ma coraz większe problemy, nie tylko z wizerunkiem, ale i z flotą. – Oni patrzą na samolot, jak na autobus, który ma jeździć i przewozić ludzi. Dla nich obsługa techniczna jest trzeciorzędną sprawą – wytyka LOT-owi szef zespołu mechaników lotniczych, pracujący u konkurencji.

REKLAMA
"Ignorując ostrzeżenia postanowiłem wrócić do Warszawy ostatnim dziś samolotem LOT z Wrocławia. Właśnie dowiedziałem się, że nie leci" – poskarżył się na Twitterze były premier Leszek Miller.
W odpowiedzi mógł przeczytać historie osób rozczarowanych narodowym przewoźnikiem: "Tydzień temu odwołali mi z Pragi czeskiej. Informacja przyszła wieczorem dzień przed lotem. Na infolinię nie dało się dodzwonić do 2 rano. Malujmy dalej"; "To bardzo w stylu LOT. Prince Polo na pokładzie to nie wszystko".
Ktoś wreszcie dosadnie podsumował: "LOT – Late or Tomorrow" (LOT – później lub jutro). W ostatnich miesiącach – według statystyk LOT – prawie 40 proc. lotów jest opóźnionych, a duża ich część w ogóle odwołana. W wakacje może być jeszcze gorzej.
– Załogi są załamane. Nie widzieliśmy jeszcze jako pracownicy takiego armagedonu, tylu odwołanych rejsów – przyznała w rozmowie z TVN24 Agnieszka Szelągowska, wiceszefowa Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego.
Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych całą winę zwala na obecnego prezesa LOT-u. I apeluje do premiera Morawieckiego, by odwołał Rafała Milczarskiego. Zdaniem Piotra Szumlewicza, przewodniczącego Rady OPZZ m. st. Warszawy, ten łamie prawo pracy i niszczy wizerunek firmy.
LOT coraz bardziej traci grunt pod nogami. Zapytaliśmy specjalistów, z czego wynikają problemy narodowego przewoźnika.

"Samoloty się psują"

– LOT jest jak każda inna linia, tylko w tym sezonie mają pecha do piorunów i usterek – słyszymy od jednego z mechaników lotniczych. – Jak samolot dostanie piorunem to nie ma znaczenia, czy jest nowy czy stary. Jak kadłub jest wypalony, to samolot jest uziemiony – dodaje.
"Samoloty się posypały" – przyznał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" jeden z pracowników LOT-u. – Po kilkadziesiąt samolotów jest odwoływanych albo ma opóźnienie. To już nagminne (...) Problemem są usterki, jest ich cała masa. Zdarza się, że samolot jest wypchnięty na pas startowy, a potem zawraca, bo pilot odkrywa problemy techniczne – przyznał pracownik LOT-u.
Piotr Abraszek, ekspert lotniczy, tłumaczy nam, że narodowy przewoźnik w krótsze trasy wysyła embraery serii 170, 190, które mają już swoje lata. – One też wymagają większej opieki. Jeśli jeden ma awarię, to wszystko przeciąga się w czasie – mówi Abraszek.
Problemy są też z nowymi samolotami. – Można powiedzieć, że one przechodzą tzw. problem wieku dziecięcego – mówi nam szef mechaników lotniczych z konkurencyjnej firmy.
Szef mechaników lotniczych
pracuje w konkurencyjnej firmie

Mechanicy, którzy obsługują starsze samoloty, typu boeing 737, są już z nimi zaznajomieni na tyle, że doskonale wiedzą, co w danym momencie może być przyczyną usterki. Jak przychodzi nowy samolot, to taki mechanik tego wszystkiego się uczy.

Wadliwe silniki Rolls-Royce’a
Kłopoty LOT-u wynikają też z faktu, że parę dobrych lat temu zakupiono boeingi z silnikami Trent 1000 Rolls-Royce'a. 700 samolotów z takim wnętrzem lata na całym świecie, w Polsce – osiem.
– Takie silniki wybraliśmy sobie kilkanaście lat temu. A po feralnym locie z Cancun do Warszawy okazało się, że jest w nich problem ze sprężarką. Wówczas nastąpiło wyłączenie jednego silnika w locie. Drugi – pracujący silnik – też przez chwilę pracował niestabilnie – mówi nam ekspert lotniczy Piotr Abraszek.
Piotr Abraszek
ekspert lotniczy

W przypadku awarii jednego silnika, ten drugi nie osiągnie maksymalnej zakładanej mocy. Istnieje wtedy zdecydowanie większe ryzyko awarii drugiego (pracującego) silnika. A jeżeli ten ulegnie awarii i zostanie wyłączony, to samolot nie ma już napędu i pojawia się poważny problem. Producent silników dokonuje ich modyfikacji, lecz jest to czasochłonny proces, skutkujący czasowym wyłączeniem samolotu z eksploatacji.

I tak – jak pisała "Polityka" – od 27 czerwca dwa lotowskie boeingi 787-8 są uziemione. Są one teraz naprawiane przez przedstawicieli Rolls-Royce'a.
Winy LOT-u nie ma w tym żadnej, ale straty ponosi narodowy przewoźnik. Bowiem LOT nie ma rozbudowanej floty samolotów zapasowych, a wyłączenie dwóch boeingów dalekodystansowych (latających m.in. do USA, Kanady, Chin, Japonii) w szczycie sezonu, odbija się na regularności i punktualności lotów.

Niegotowy na ekspansję

W zeszłym roku LOT ogłosił, że zamierza być największym przewoźnikiem w Europie Środkowo-Wschodniej. W Budapeszcie otwarto pierwszą bazę zagraniczną LOT-u. Uruchomiono stamtąd dwa rejsy transatlantyckie – do Nowego Jorku i Chicago. Ale przewoźnik nie jest na to gotowy – brakuje naziemnego personelu.
– Wszędzie na rynku brakuje osób do obsługi, mamy ogromny niszę – jeśli chodzi o wykwalifikowanych mechaników – stwierdza osoba pracująca dla konkurencji LOT-u.
– Według mnie, kłopoty LOT-u wynikają z czynników technicznych i organizacyjnych. Jest szybsza ekspansja LOT-u, jeśli chodzi o nowe kierunki, trasy, a wiadomo że, wyszkolenie personelu technicznego, przygotowanie całej infrastruktury wymaga czasu – stwierdza Piotr Abraszek.
Inny specjalista uważa, że głównym problemem narodowego przewoźnika jest kiepskie planowanie. – Oni patrzą na samolot, jak na autobus, który ma jeździć i przewozić ludzi. Dla nich obsługa techniczna jest trzeciorzędną sprawą. Główne decyzje, jeśli chodzi o ruch floty i zapotrzebowanie na samoloty bardzo często podejmują ludzie, którzy nie posiadają odpowiednich kompetencji, a przede wszystkim nie mają znajomości technicznej – mówi nam ekspert, który woli pozostać anonimowy.

Wizerunkowa klapa

LOT problemy ma nie tylko z flotą, ale i wizerunkiem. 30 czerwca na Lotnisku Chopina hucznie powitano wymalowane na biało-czerwono dreamlinery. Widniały na nich napisy: "Dumni z Niepodległości Polski". W taki sposób świętowano setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości i 90-lecie LOT.
Najpierw przemawiał prezes firmy, później wicepremier Piotr Gliński odczytał list od premiera Morawieckiego.
logo
Jarosław Sellin przemawia podczas prezentacji pierwszego samolotu Boening g 787 - 8 Dreamliner w biało-czerwonym malowaniu na stulecie niepodległości Polski. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

"Wszędzie tam, gdzie polecą te samoloty, przypominać będą, że Polska to kraj silny, szanujący swe dziedzictwo, a także odważnie patrzący w przyszłość. Samoloty te staną się ambasadorami naszej niepodległości. Ambasadorami Polski rozwoju" – stwierdził premier Mateusz Morawiecki.
Galę transmitowano w TVP2. Na scenie wywijał zespół Mazowsze. Atmosfera podniosła, impreza z pompą, ale narodowy przewoźnik więcej miał z tego powodu strat niż korzyści. A to dlatego, że gdy w hangarze gala trwała w najlepsze, LOT odwołał aż dwa loty. Jeden obsługiwany dreamlinerem – do Toronto.
300 osób nie poleciało do największego miasta Kanady. Oburzenie i stres. Pracownicy LOT przekonywali, że samolot prezentowany podczas gali nie mógł tego dnia wzbić się w powietrze. Jego pierwszy lot zaplanowano na kolejny dzień, ale pasażerom trudno w to uwierzyć.
– Zwykły człowiek nie rozumie, że ten samolot nie był planowany do lotu. Niestety LOT miał ewidentnie pecha, że awaria jednego samolotu zbiegła się z huczną prezentacją tego biało-czerwonego dreamlinera. Taki kryzys wizerunkowy będzie trudno odkręcić. Przeciętni ludzie nie zagłębiają się w aspekty techniczne, nie są w stanie tego zrozumieć. Źle wyszło.
– przyznaje Piotr Abraszek.