Przełom lipca i sierpnia to w Polsce tradycyjnie początek sezonu pielgrzymkowego. Czasu, gdy trudno przejechać przez kraj, nie mijając po drodze grupy rozśpiewanych pątników. Jak zapewnia w rozmowie z naTemat ks. Bogdan Bartołd, wieloletni współorganizator Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej na Jasną Górę, mimo zmieniających się czasów, jest to grupa wciąż spora.
Ci, którzy mają do przebycia najdłuższą drogę już się pakują, ponieważ na pielgrzymi szlak muszą wyjść za kilka dni. Muszą, bo większość pielgrzymek chce dotrzeć do sanktuarium na Jasnej Górze w przeddzień święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, popularnie zwanym Matki Boskiej Zielnej. Do 15 sierpnia do Częstochowy dojdą wszyscy polscy pątnicy. Pielgrzymi z Gdańska będą tam już trzy dni wcześniej. By zdarzyć na czas, ruszają więc znad Bałtyku 28 lipca. Warszawiacy przed obrazem Maryi zjawią się tradycyjnie 14 sierpnia i mają na Jasną Górę znacznie bliżej, więc pielgrzymka rusza dopiero za dwa tygodnie.
Jak zapewnia naTemat ks. Bogdan Bartołd, wieloletni rektor kościoła akademickiego Św. Anny w Warszawie i współorganizator warszawskiej pielgrzymki, wbrew pozorom i w tym roku w Częstochowie zjawi się znacznie więcej niż garstka ludzi. Choć mijają też czasy, gdy była ich całą rzesza. – Owszem spada liczba pielgrzymujących, szczególnie wśród osób młodych. Jest jednak tego wiele przyczyn. I to nie tylko takie, że młode pokolenie traci duchowość, czy religijność. Młodzi ludzie nie mają też pracy. I po prostu w okresie wakacji wielu z nich wyjeżdża za pracą, by mieć później pieniądze na utrzymanie przez cały rok – tłumaczy duchowny.
To nie "zabawa" dla emerytów
Jego zdaniem, na zmniejszającą się frekwencję na pielgrzymkach w znacznym stopniu wpływa to, że młodzież zamiast do Częstochowy woli wybrać się na dwa miesiące do pracy przy zmywaku w Irlandii, czy Wielkiej Brytanii, albo pracować przy zbiorach w Niemczech lub Holandii. – Studenci często mówili mi: bardzo chętnie byśmy poszli, mamy w sercu taką potrzebę, no ale wyjeżdżamy do pracy – wspomina ks. Bartołd.
Czy więc uzasadniona jest coraz powszechniejsza opinia, że pielgrzymowanie to "zabawa" dla emerytów? Świetnie znający pielgrzymkowe realia duszpasterz zapewnia, że wcale nie jest to prawdą i wśród pątników wciąż dominują młodzi. – Gdy weźmiemy pod uwagę wszystkie pielgrzymki piesze, cały ten ruch pielgrzymkowy, to jego zdecydowaną większość stanowi młodzież. To wciąż są studenci, licealiści i gimnazjaliści. Są i osoby starsze, ale w organizowanych przeze mnie pielgrzymkach 90 proc. to byli młodzi.
Polacy na pielgrzymim szlaku wciąż szukają podobno przede wszystkim odpowiedzi na potrzebę serca. – Większość pielgrzymów podkreśla ten wymiar religijny, a także potrzebę poczucia wspólnoty – tłumaczy ks. Bogdan Bartołd. Dla wielu ludzi to także jakiś rodzaj próby sprawdzenia się, zweryfikowania tego, czy potrafią poradzić sobie w trudnych sytuacjach. Inni szukają tymczasem ucieczki od problemów rodzinnych, zawodowych, a nawet zdrowotnych. Dla najmłodszych to natomiast rodzaj szkoły życia. – Wszyscy wierzą, że modlitwa połączona z trudem, z jakimś cierpieniem, będzie lepiej przez Boga wysłuchana – mówi ksiądz.
Wstyd i polityka odstraszają
Jednak nie wszyscy pielgrzymi wracają ze szlaku zadowoleni. Kilka dni temu od znajomego, który pielgrzymował przez lata usłyszałem, że więcej się na Jasną Górę z pielgrzymką nie wybiera, ponieważ więcej tam dziś rozmów o polityce, niż o Bogu. – Bo pod politykę można teraz wszystko podciągnąć – odpowiada ks. Bartołd. – Gdy ksiądz będzie mówił o uczciwości, już niektórzy posądzą go o uprawianie polityki. Tak samo, gdy powie coś o dawaniu świadectwa, by się w swoim środowisku wiary nie wstydzić – dodaje.
A tej rzeczywiście wielu Polaków zaczyna się wstydzić. Na przykład tego, że biorą urlop nie po to, by jechać na szalone wakacje na Ibizie, a wziąć udział w pielgrzymce do Częstochowy. – Jak ktoś będzie trzy dni pił, to jest cool. Ale, kiedy powie, że będzie się wtedy modlił, to go wyśmieją - podsumowuje duchowny.