"Pamiętam jak dotarliśmy pod Moskwę, ten dym i smog unoszący się nad miastem. Zasłonił całkowicie niebo tak, że nie było widać słońca" – wspomina suwalski strażak asp. sztabowy Piotr Skrzeczko. W 2010 roku razem z 158 innymi strażakami pojechał do Rosji, żeby pomóc w walce z gigantycznymi pożarami.
Turcja, Węgry, Niemcy, Haiti, Ukraina, Rosja, Nepal, czy teraz Szwecja. Polskim strażakom nie straszne są powodzie, trzęsienia ziemi czy pożary. Wszędzie niosą pomoc. W Turcji w 1999 roku 100 z nich pomagało po trzęsieniu ziemi, na Węgrzech – 90 walczyło ze skutkami powodzi, która w 2000 roku nawiedziła ten kraj. Do Nepalu w 2015 roku pojechało ich 81 i przez 11 dni przeszukiwali gruzowiska po trzęsieniu.
Mało kto pamięta, że osiem lat temu polscy strażacy pomagali też walczyć z gigantycznymi pożarami w centralnej Rosji. Pod Moskwę pojechało ich więcej niż teraz do Szwecji, bo 159 w 45 pojazdach. Przejechali 1500 kilometrów i przez dwa tygodnie walczyli z żywiołem, który strawił przeszło 3000 km kwadratowych lasów. To więcej niż powierzchnia Luksemburga. Państwa, nie miasta.
Sytuacja była groźna, bo pożar zagrażał stolicy kraju. Rosyjscy ratownicy byli wycieńczeni całodobową walką z żywiołem. Szkodliwe gazy w powietrzu przekroczyły trzykrotnie normy bezpieczeństwa. W Moskwie szkodliwe gazy dwukrotnie zwiększyły śmiertelność wśród mieszkańców.
Kierunek Moskwa
Najtrudniejsza była sytuacja w obwodach: woroneskim, riazańskim, władymirskim, iwanowskim, niżnonowogrodzkim i moskiewskim. Wtedy Rosja poprosiła o pomoc inne kraje. Na jej wezwanie odpowiedziała Polska, która wysłała swoich strażaków z Mazowsza, Śląska, Podlasia, Opolszczyzny, Lubelszczyzny i województwa kujawsko-pomorskiego.
Skąd taka różnorodność? Wtedy organizacja takich akcji trochę się różniła od tej, która jest teraz. Obecnie stworzone są moduły, które muszą być cały czas w pełnej gotowości do działań poza granicami kraju. W tamtym czasie ich nie było. Powołano grupy, które zbierano z różnych stron Polski.
– To była największa tego typu misja polskich strażaków do tej pory, bo było nas tam 159 i 45 samochodów – mówi naTemat asp. sztabowy Piotr Skrzeczko z Komendy Wojewódzkiej Straży Pożarnej w Białymstoku.
W 2010 roku był strażakiem z Suwałk. Razem ze swoimi trzema kolegami dostali rozkaz, że wyjeżdżają do Rosji, żeby pomóc w walce z żywiołem.
– Tam od wielu tygodni szalały pożary, jedne z największych jakie do tej pory dotknęły Rosję. Ponad 2 tysiące budynków uległo spaleniu, 54 osoby zginęły w żywiole. Istniało duże zapotrzebowanie na zwiększone siły i środki spoza rejonu Federacji Rosyjskiej. Dlatego decyzją komendanta głównego, po skompletowaniu sprzętu, udaliśmy się tam, prawie 2 tysiące kilometrów za naszą granicę – opowiada nasz rozmówca.
Ratownicy zabrali ze sobą 45 samochodów, ale to nie były tylko wozy gaśnicze. To także sprzęt logistyczny, kontenery sanitarne, samochody dowodzenia i łączności. Tak jak w przypadku wyjazdu do Szwecji Polacy byli też samowystarczalni.
– Mieliśmy sprzęt, który pozwalał nam wybudować własny obóz. Mieliśmy namioty, kontenery sanitarne, żywnościowe, namioty medyczne z medykami, którzy w razie czego współpracowali z lekarzami rosyjskimi i czuwali nad naszym zdrowiem. Ale na szczęście nie mieli dużo pracy. Zdarzyły się jakieś zwichnięcia, zadrapania, ale nic poważnego – stwierdza Skrzeczko.
Tysiące kilometrów od Polski... Wyruszyli z Suwałk 7 sierpnia, a już 9 sierpnia walczyli z ogniem. Przejechali przez Litwę, Łotwę i po 1500 kilometrach dotarli pod Moskwę. Już sama droga była dla nich wyzwaniem, bo jechali samochodami, które nie były w ogóle stworzone do pokonywania tak długich tras. To był wycisk i dla strażaków i dla sprzętu.
– Poruszając się w kolumnie jechaliśmy bez jakichkolwiek większych przerw. Zatrzymywaliśmy się jedynie na zatankowanie pojazdów. Jak dojeżdżaliśmy w okolice Moskwy zobaczyliśmy niesamowity widok. Tego nie da się zapomnieć. Niebo było całkowicie przesłonięte smogiem i dymem. Przez dwa tygodnie nie było widać słońca tylko jedną, wielką, brunatną zawiesinę w powietrzu – opisuje strażak.
Życzliwi ponad wszystko
Polscy strażacy byli tak samo witani w Rosji, jak ich koledzy teraz w Szwecji. Kolumna pojazdów wzbudzała nie małe zainteresowanie Rosjan, którzy ustawiali się wzdłuż trasy jej przejazdu. machali, pozdrawiali, robili zdjęcia i nagrywali filmy.
– Przez cały nasz pobyt spotkaliśmy się z dużą sympatią ze strony osób, które nas witały po drodze. To było niesamowity widok. Kolumna 45 pojazdów robiła duże wrażenie. To nie tylko ciekawość, bo oni wiedzieli po co jedziemy – to także zasługa mediów, ale oni sami też przychodzili. Osoby, szczególnie na terenie Rosji machały, pozdrawiały nas i czuliśmy, że jesteśmy tam potrzebni – mówi Skrzeczko.
Polacy zostali skierowani do obwodu riazańskiego do miejscowości Paskepiki. Tam, w opuszczonym ośrodku turystycznym mogli rozłożyć swój obóz. Przyszło im walczyć z ogniem na wschód od Riazania w lasach na torfowiskach. Działali w systemie 12-godzinnym, czyli 12 godzin pracy, 12 odpoczynku. Do miejsca służby w lesie dowożono ich autobusem.
Najgorszy był... brak zasięgu
Las torfowy okazał się niemałym wyzwaniem dla Polaków, ale szybko zdołali opanować sytuację w swoim obszarze. Rosjanie byli pod wielkim wrażeniem pracy i sprzętu polskich strażaków.
– Najgorszy był teren – las torfowy, bo to w Polsce rzadkość. A my mieliśmy go do ugaszenia ponad 3500 ha. Front pożaru o szerokości 4 km i ponad 10 km jego skrzydła. Cały czas istniało zagrożenie, że ogień, który znajduje się pod powierzchnią ziemi przepali system korzeniowy drzew obok nas i spadnie na nas drzewo. Wiele razy mieliśmy z tym do czynienia. Na szczęście na nikogo nic nie spadło – opowiada nasz rozmówca.
Oprócz przewalających się drzew strażacy zmagali się z gorącem, brakiem tlenu i słabą widocznością. Ale to nie wszystko. Doskwierał im brak kontaktu z rodziną. W 2010 roku sieci telefonii komórkowych nie były tak rozwinięte. W rejonie, gdzie pracowali i stacjonowali – nie było zasięgu.
– Mieliśmy tylko jeden telefon satelitarny na 159 osób. To stanowczo za mało jak na tylu ludzi. Teraz nie ma co, technologia poszła do przodu i wszędzie prawie jest zasięg, ale wtedy go nie było. No i doskwierała nam ta tęsknota – przyznaje strażak.
Oddawali co mieli
Strażacy z Polski walczyli z ogniem przez dwa tygodnie. Przez ten czas doświadczyli wiele życzliwości ze strony mieszkańców okolicznych miast i wsi.
– Jak przyjeżdżaliśmy do sklepu to ludzie puszczali nas w kolejkach, dziękowali nam na każdym kroku. Któregoś razu odśpiewali nam nasz hymn narodowy. Ludzie nie mieli dużo, ale przynosili nam co mogli: świeże warzywa z ogrodu, jedzenie, zioła. To było naprawdę wiele dobroci, której nigdy nie zapomnę – podsumowuje Skrzeczko.
Jak przyjechali do kraju też były podziękowania od polityków, komendantów, a w domu czekały rodziny i polski obiad, który każdy z nich "zamówił sobie" w drodze powrotnej. Z kolei w październiku Dmitrij Miedwiediew, ówczesny prezydent Rosji, wręczył na Kremlu odznaczenia państwowe strażakom rosyjskim i zagranicznym. Wśród 46 odznaczonych znalazł się też Polak – starszy brygadier Tomasz Rzewuski z Komendy Głównej Straży Pożarnej. Miedwiediew uhonorował go Orderem Męstwa