
– Jest za słodka, tato – odpowiada jego córka, właśnie przyjechała z Berlina.
– Słodka, ale bardzo dobra – chwalę. I zaraz piję na drugą nóżkę. Moje tłumaczenia, że jestem w pracy, że mam słabą głowę, na nic się zdają. Z żołnierzem trzeba się napić i nie można się upić – słyszę. W powstaniu o alkoholu nie było mowy, problem był nawet z wodą. I odwieczny dylemat: umyć się czy ją wypić.
– Jak tylko wpadli, to powtarzali "W", "W". Nie znałem ich, to byli ochotnicy – mówi Klimczak. Pytał, czy wiedzą, co ich może spotkać. – Jeden podniósł rękę do góry i mówi: "proszę pana, pojechał Bierut do Lublina i powiedział, że nasz wielki ojciec będzie rządził Polską, a Polska będzie 17. Republiką (Radziecką – red.). I pana nie będzie, i mnie nie będzie. Nas wszystkich wywiozą na nieznaną ziemię. Niech pan nami dowodzi – mówi z dumą. Wszyscy podnieśli ręce, gdy zapytał, czy będą mu wierni.
3 dni, które zamieniły się w 63 dni
Tego dnia w Warszawie było bezwietrznie i bardzo słonecznie. Lato w pełni. Mocno dojrzałe mirabelki z lekkością rozjeżdżały się pod ciężkimi butami. Wielu młodych ludzi wyszło z domów nie mówiąc rodzicom, dokąd idą i kiedy wrócą. Choć byli pewni, że wrócą. Przecież ten zryw, wybuch zbiorowego gniewu im wszystkim miał przynieść tylko upragnioną wolność.
Żołnierz z krwi i kości
Kazimierz był od nich o połowę straszy. Od niektórych jeszcze więcej. Urodził się parę miesięcy przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Jego bracia walczyli w wojnie polsko-bolszewickiej, wiedział wszystko o najważniejszych polskich powstaniach. W '44 był już prawdziwym żołnierzem, po szkole podchorążych w Koninie. Potrafił strzelać, i to celnie. Zabijał już wcześniej Niemców. Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 roku. Został wtedy ciężko ranny.
9 ton ważyły ich prochy
Nad Wolą w pierwszych dniach sierpnia unosiły się kłęby kurzu i swąd palonych ludzkich ciał. Rzucano je – niektóre jeszcze żywe – na stosy. Te oblewano benzyną. Przymocowywano do nich deski, żeby lepiej i dłużej się paliły. Krzyki, jęki, płacz. Eksplozje, ruiny, kurz, dym. Strzały na oślep, krew i upadek. "Zdziczenie wojsk" i wyczerpanie obrońców Warszawy. Właśnie na Woli Kazimierz został dowódcą plutonu liczącego 60 żołnierzy (później było ich dwa razy tyle).
Prawie dziewięć ton ważyły ludzkie prochy – podał Jakub Szczepański na łamach magazynu "Polska The Times".
Kazimierz był "ostrym dowódcą". Zresztą wciąż tak o sobie mówi. Chociaż to człowiek o dobrym sercu. O tym mógł się przekonać chociażby Janeczko, pół Polak, pół Niemiec. Polscy żołnierze schwytali go i przyprowadzili do Klimczaka. Szybko okazało się, że pochodzi z Wrocławia. Przysięgał, że nie należy do żadnej hitlerowskiej organizacji. Ale nie miał większej nadziei: – Powiedział: "Niemcy zrobili tyle krzywdy, że pan mnie zabije" – opowiada Kazimierz.
"Postawa moich żołnierzy i będących w pobliżu mieszkańców była dla niego wroga, a mnie sprawiała szczególne trudności w należących do w tym wypadku do mnie działaniach. Wyczerpanie ludności i emocje, jakich doznano w oblężonym i systematycznie nieszczonym mieście zaczynały już nieraz brać górę nad rozsądkiem".
Polacy pili wodę z jednej butelki
"Jak kule nieprzyjaciela świszczą w powietrzu, to nie są groźne, ale naprawdę niebezpieczne stają się dopiero wtedy, kiedy wydają taki przeciągły dźwięk, jakby przeciągłe 'tsssyyt'. Oznacza to, że koło uszu przelatują"– mówił w rozmowie z dziennikarzem "Kombatanta".
Kiedy odchodzili (żołnierze – red.) to bolało. Czasami nie spałem. A jeszcze jak się ich chowało. Wszędzie się ich chowało, na skwerkach.
*Przygotowując tekst korzystałam ze wspomnień pułkownika Kazimierza Klimczaka a także z materiałów Muzeum Powstania Warszawskiego.