Poczucie wyższości z powodu zbicia kokosów za granicą. Nieumiejętność dopasowania się do nowych realiów w opuszczonej przed laty ojczyźnie. Niektórych emigrantów dotyka "syndrom ekspata", czyli hejt na kraj, który ich wychował. I ludzi, którzy w nim zostali.
– Syndrom ekspata jest reakcją obronną – obrony poczucia własnej wartości w reakcji na stres wywoływany w procesie migracji – mówi naTemat dr Agnieszka Kwiatkowska, dyrektor ds. badań w Polish Psychologists' Association. – Może się ona przekładać na poczucie wyższości w stosunku do Polaków, którzy zostali w Polsce.
Warto zaznaczyć, że syndrom ekspata działa również w drugą stronę. Bywa przejawem niechęci do ludności miejscowej, jak np. Brytyjczyków. W swojej pracy dr Agnieszka Kwiatkowska bada zachowania polskich emigrantów na Wyspach Brytyjskich. Jesteśmy tam największą mniejszością narodową.
– Z drugiej strony reakcja obronna może się obrócić w kierunku Brytyjczyków. Są osoby, które radzą sobie ze stresem poprzez próbę skopiowania życia, jakie prowadzili w Polsce, np. wprowadzają się do domów zamieszkanych przez Polaków i do nich ograniczają swoje kontakty społeczne – mówi dr Kwiatkowska. – Jednocześnie krytykują style życia innych narodowości. W ten sposób również ograniczają poziom stresu, jednak ich adaptacja do nowej kultury jest bardzo ograniczona i opóźniona w czasie – podkreśla.
Syndrom ekspata pojawił się przypadkiem niedawno w jednym z tekstów Onetu. W serwisie pojawił się artykuł Karoliny Rogalskiej, w którym autorka opisuje, jak wygląda praca w klubie ze striptizem. Na potrzeby publikacji dziennikarka zatrudniła się jako tancerka erotyczna. Ale nie do końca o tym. Jednym z klientów Rogalskiej był pewien Amerykanin, który nie zachowywał się zbyt elegancko. Jak prostak - to odpowiednie słowo.
Fragment tekstu Karoliny Rogalskiej
– Wcześniej mieszkałem w Egipcie, 16 lat temu przeniosłem się do Stanów i żyję, jak trzeba. I wiesz, widziałem już tyle... Ten klub jest słaby. Na pewno żadna z was nie może mi dać czegoś, czego już bym nie doświadczył. You're all stupid – powtarza to słowo "stupid" właściwie co chwila, wznosząc przy tym szklankę z drinkiem. Jakby coś świętował.
Przeciągnięte saksy
Trzy razy wyjeżdżałem zagranicę, żeby sobie dorobić. Raz do Holandii i dwukrotnie na Wyspy Brytyjskie - pracowałem w Anglii i Szkocji. To zawsze były niedługie, maksymalnie kilkutygodniowe wypady, ale co się w tym czasie przyjrzałem rodakom na emigracji, to moje.
Razem z dwójką przyjaciół mieszkaliśmy w angielskim Peterborough. Robotnicze miasto, poza kilkoma wyjątkami (katedra z ciałem Katarzyny Aragońskiej, pierwszej żony Henryka VIII), niezbyt urokliwe. To dość duży ośrodek polskiej emigracji. Spis ludności z 2011 roku mówił o 6 666 rodaków w tym brytyjskim mieście. Tak naprawdę jest nas tam znacznie więcej.
– A po co ja tam będę wracał? – mówił Adam*, z którym mieszkałem kilka lat temu w Peterborough. – Przyjechałem na chwilę, miałem sobie dorobić. Jak zobaczyłem różnicę między Polską a Anglią, uznałem że nie wracam. Chyba do tej pory nie odebrałem nawet dyplomu magistra. Ty też lepiej zostań – namawiał.
– Chłopaki, lepiej pomyślcie sobie, co tu będziecie robić za parę lat. Jak zaczną wam wpadać pieniądze, zobaczycie, że nie ma po co wracać – mówił Jacek*, który w Peterborough zajmował się pośrednictwem nieruchomości. – Mam dla was niezłe mieszkanie na start – zachęcał.
W listopadzie w Anglii jest strasznie wilgotno, dlatego powiedzenie "jak grzyby po deszczu" szybko nabrało nowego znaczenia. Zwłaszcza w kontekście naszych ścian i sufitów. Takich cwaniaków jak Jacek za granicą nie brakuje. Na swojej działalności zbili małe fortuny i za nic w świecie nie chcą wracać do ojczyzny.
– Nawet na wigilię nie wracam. No ale powiedzcie mi po ch*j? – pytał nas w drodze do mieszkania na Eastfield Road. – W tej Polsce nic nie ma – powtarzał co chwilę.
Kim jestem?
Polish Psychologists' Association, największa organizacja w Wielkiej Brytanii zajmująca się pomocą psychologiczną dla polskich migrantów, prowadziło w 2014 roku badania na próbie internetowej ponad 1500 emigrantów z Polski.
– Prawie 90 proc. z nich było zadowolonych ze zmiany sytuacji finansowej, a prawie połowa wskazywała na zwiększone możliwości samorozwoju w nowym kraju – dodaje dr Agnieszka Kwiatkowska.
– Jednak najczęściej wskazywanymi niezaspokojonymi potrzebami była potrzeba przynależności i integracji oraz potrzeba kontaktu z ludźmi. Zdecydowana większość mówiła, że czuje się Europejczykami. Jednocześnie dwukrotnie częściej pojawiały się opinie, że w Wielkiej Brytanii czują się bardziej w domu niż w Polsce – podkreśla.
– Mieszkałem w Londynie i w Nowym Jorku, jednak to tutaj jest mój dom. – mówi Kuba, operator filmowy wieloletnim doświadczeniem. – Myślę, że ludzie, którzy narzekają nigdy nie poradziliby sobie w Polsce. Gardzą krajem, który nie dał im się wybić. Niestety często sami sobie są winni. Dla mnie emigracja była zbieraniem doświadczeń, które mogę przełożyć na pracę w Polsce – twierdzi Jakub.
Nie każdy emigrant cierpi na syndrom ekspata
Słowa Kuby mają częściowe potwierdzenie w tym, co powiedziała nam dr Agnieszka Kwiatkowska. – Nie możemy generalizować. Nie wszystkich Polaków przebywających za granicą dotyka syndrom ekspata – zaznacza. – Ludzie różnią się od siebie, dlatego w inny sposób będą przeżywać, czy odczuwać tę wielką zmianę w życiu, jaką jest przeprowadzka od obcego państwa – dodaje.
– Są jednak osoby, które po wyjeździe napotykają na znaczące trudności, jak praca poniżej kwalifikacji, czy zostawienie za sobą całych sieci społecznych w Polsce - rodziny, przyjaciół – podkreśla Kwiatkowska. – Migranci mogą rekompensować sobie podjęte ryzyko, wiążące się z napięciem psychologicznym, utratą częstego kontaktu ze znajomymi czy rodziną, czasem również pozycji zawodowej, obniżając wartość mieszkania w ojczyźnie i twierdząc, że "przynajmniej nie siedzą w tej strasznej Polsce" – podsumowuje.