"Kiedy nie pływam, jestem królem życia. Przez pierwszy tydzień". Marynarz o życiu na statku
Rafał Gębura
30 sierpnia 2018, 19:40·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 30 sierpnia 2018, 19:40
Mało jest zawodów, wokół których narosło tyle mitów, co w przypadku marynarzy. To wciąż praca ze sporą otoczką magii i tajemnicy. Nikodem na rozmaitych statkach pływa od sześciu lat. Teraz rozprawia się ze wszystkimi stereotypami na ten temat i opowiada o wszystkim, o co chcielibyście zapytać marynarza.
Reklama.
Od 6 lat jesteś marynarzem, ile krajów zdążyłeś odwiedzić w tym czasie?
Mam wyliczać? Sporo tego jest.
Spróbujmy.
Na pewno Stany Zjednoczone, Kanada, Chiny, Malezja, Singapur, Anglia, Norwegia, Szwecja...
Okej, okej… Jak zostać marynarzem?
Najprostsza droga to kurs na marynarza wachtowego, który odbywa się za pośrednictwem Urzędu Morskiego. Czy to w Szczecinie, czy to w Gdyni. Można też zostać marynarzem wachtowym jeśli ukończyłeś pierwszy rok szkoły morskiej.
Łatwo jest o pracę?
Z tym bywa różnie. Często zależy w jakiej dokładnie branży się znajdziesz. Ludzie na rynku offshore’owym nie mogą narzekać. To znaczy obsługującym głownie platformy wiertnicze, sejsmiki czy PSV-ki.
To są statki, które wykonują operacje na dnie morza, ciągną tam na przykład kable, szukają surowców, ropy. Statki, które biorą udział w budowie farm wiatrowych. Tam są najlepsze pieniądze, zaraz po tankowcach czy chemikaliowcach.
Na jakich statkach pływałeś?
Ojejku… Swoją karierę zacząłem na masowcu.
Na masowcu czyli?
To był statek od ładunków sypkich. Woziliśmy węgiel, ziarno soi, sól. Zasypujesz, zamykasz i jedziesz. To był też tzw. Panamax, czyli najdłuższy możliwy statek, który może przepłynąć przez Kanał Panamski. To się niedługo zmieni, bo jest rozbudowywany, ale póki co 200-220 metrów to maksymalna dopuszczalna długość.
Był masowiec, co jeszcze?
Potem był kontener. Raz byłem na chłodnicowcu, który stale kursował między Ameryką Południową i Europą.
I co taki statek przewozi?
Wiesz co ,w takim schłodzonym kontenerze mogą być nawet buty. Mówię poważnie. Klient może zażyczyć sobie, że chce przewieźć sobie towar w schłodzonym kontenerze, bo jest ryzyko, że się but rozklei. Ale to wyjątki, bo jeśli chłodnicowiec, to generalnie jest to żywność.
Na czym polega specyfika twojej pracy?
Na tym, że narzuca ci pewien styl życia. Niestety, Marynarz ma to do siebie, że – zaryzykowałbym to stwierdzenie – jemu wszędzie nie do końca będzie dobrze. Na lądzie będzie ci brakowało trochę morza, a na morzu rodziny i relacji ze znajomymi. Jest nawet wskazane, żeby marynarz, podejmując swoją pracę, zadbał o to, żeby mieć rodzinę, żonę, dzieci. Żeby miał do tego wracać. Każdy powód do domu to wtedy święto.
Co jest takiego w morzu, że się za nim tęskni?
Ciężko mi to wyjaśnić. Wyjaśnię może to przez pryzmat mojego pierwszego kontraktu. Na statek wchodziłem w Nowym Orleanie to był właśnie ten masowiec ogromny. I to uczucie, kiedy wstajesz rano, budzi cię telefon do kabiny i słyszysz: „Siema, tutaj Paweł, przychodź na mostek, potrzebujemy cię”. Przychodzisz, każdy podaje rękę, każdy jest nowy. Ciągle poznajesz nowych ludzi, różnych narodowości. Obsada ciągle się zmienia, jedni zjeżdżają inni przyjeżdżają. Był Polak, był Bułgar, był ktoś z Chin.
Idę na ten mostek i dostaję pierwsze zadanie. „Słuchaj młody, tutaj masz ołówek, tutaj masz GPS i kreśl nam pozycje na mapie”. Wtedy byłem kadetem pokładowym i pamiętam to pierwsze uczucie, kiedy poszły sumy i ruszyła maszyna. Kiedy wszystko zaczęło się pod tobą trząść.
To uczucie w stylu „wow, jestem na statku, ja płynę”. To było fajne, coś nowego. I za każdym razem jak wchodzisz na statek, jest to samo uczucie. Bo każdy statek jest inny, każda załoga jest inna.
Zobacz cały wywiad wideo
Jakie są niedogodności twojego zawodu?
To, że nie wiesz czego się spodziewać. Podpisujesz z kompanią kontrakt na powiedzmy cztery czy sześć miesięcy. Kiedy podpisujesz ten kontrakt agencja udzieli ci wszelkich potrzebnych informacji: nazwa statku, gdzie on mniej więcej może pływać, w razie możliwości narodowość załogi.Natomiast nie są w stanie ci powiedzieć, kto tam z imienia i nazwiska pływa, kto jest na jakim stanowisku. I tak naprawdę możesz nadziać się na różnych ludzi,
Wypływasz w ciemno.
Tak. Przepraszam, że to powiem, ale to nie jest praca jak na lądzie, że coś ci się nie spodoba i możesz zerwać umowę, trzasnąć drzwiami i sobie wyjść. Tutaj masz wodę dookoła. Możesz trafić na różnych ludzi.
Zdarzało ci się to?
Aż za często. Tak uczciwie mówiąc, aż za często…
Na morzu poznałem różnych ludzi, z którymi różnie się dogadywałem, także Polaków. Nie zawsze układało nam się dobrze i po prostu wolałbym pozostać anonimowy. Byłem trochę skonfliktowany z facetem, który lubił przygrzać w rurę. Lubił wypić. I on upatrywał sobie we mnie taki łatwy cel do zaczepek.
Oczywiście nie, żeby dochodziło do bójek. Jeśli dojdzie do czegoś takiego, idziesz do starszego oficera lub kapitana, opisujesz sytuację i facet jedzie do domu na własny koszt.
Wspomniałeś o alkoholu, czy na statkach się pije?
To jest surowo wzbronione, aczkolwiek wiadomo, człowiek jest człowiekiem. Ludzie czasami mają ochotę sobie przywieźć jedno piwo, dwa. Jeśli o mnie chodzi, to nie mam potrzeby pić alkoholu. Mogę wytrzymać bez alkoholu te pół roku. Ale poznałem ludzi, którzy bez wódki ciężko sobie radzili. A jak im jej zabrakło, to było jeszcze gorzej, bo na czymś musieli się wyładować.
A tobie czego najbardziej brak na morzu?
Kontaktu ze znajomymi. Wiadomo, rodzina to jest fundament wszystkiego, natomiast znajomi, koledzy, przyjaciele, to są osoby, z którymi na co dzień spędzasz czas, z którymi rozmawiasz, coś tam napiszesz na Facebooku. I myślę, że tego mi brakuje. A poza tym książek.
Na ile masz możliwości, żeby wejść do internetu, zadzwonić, wysłać maila?
To zależy od kompanii. Są firmy, w których się strasznie skąpi na ten internet i działa to na tej zasadzie, że można wysłać do 20 maili miesięcznie. Piszesz go sobie na komputerze w notatniku i na samej górze dajesz adres mailowy, gdzie ta wiadomość na pofrunąć. Potem kapitan to odczytuje u siebie i może wysłać dalej. Tutaj trzeba powołać się na to zaufanie do drugiej osoby.
Czasami jest tak, że jest system komputerowy, do którego nie ma dostępu nikt poza Tobą. I możesz wysłać powiedzmy do 40 maili. Potem program zakłada ci blokadę, a za każdy dodatkowy mail będziesz płacić 20 centów. To jest śmieszna cena, ale jest. A czasami jest tak, że jest internet normalnie z modemem. Nie jest rewelacyjnie, czasem zrywa nawet kilka razy pod rząd, ale jest .
Jakie są Twoje obowiązki, gdy jesteś na statku? Co robisz na co dzień?
Ja jestem tzw. ordinary seaman, jestem marynarzem wachtowym. Do moich obowiązków należy stukanie rdzy, malowanie, prace konserwacyjne, czyli smarowanie niektórych mechanizmów. Jeśli statek jest typowo towarowy, to także sprzątanie ładowni po wyładunku. Trzeba wliczyć też takie prace niekonwencjonalne. Raz zdarzyło się, że kotwicą zaczepiliśmy o żaki, to takie małe koszyki, w które rybacy łapią krewetki. One wisiały nam na kotwicy na stalowych linach i nie mieliśmy, jak ich ściągnąć.
Więc wzięliśmy taką 6-metrową sztycę, do niej doczepiliśmy szlifierką kątową, poprowadziliśmy kabel parę metrów do najbliższej wtyczki. Włączyliśmy i już włączoną szlifierką musieliśmy poucinać te linki. Także widzisz, że jest dużo nietypowych prac i sytuacji. A czasami jest to praca na strelingu, która odbywa się, gdy statek jest na kotwicy lub w porcie, bo takie są przepisy. Wtedy wiszę na ławeczce za burtą i coś robię.
Co robisz w czasie wolnym?
Tutaj następuje pewien dysonans. Na moim pierwszym kontrakcie nie miałem elektroniki, laptopa, telewizora, MP3-ka wysiadła dość szybko. Moją jedyną rozrywką było wychodzenie do TV roomu, to taki pokój rozrywki, gdzie jest telewizor, szachy, karty.
Tam można spotkać się z załogą. W przypadku mojego pierwszego statku byli to głównie Kiribaci. Oni dla mnie zawsze będą słynąć z tego, że czas wolny potrafią sobie zagospodarować. Pośpiewać, pograć na ukulele itd. Na początku strasznie w to wsiąkłem. Wiadomo, jak jest blisko zjazdu do domu, to trochę człowiek chce odpocząć i np. Przetrzepuje biblioteczkę statkową z książkami.
Na późniejszych kontraktach, jak już miałem komputer to już jakiś film, serial, gr, książki. Ewentualnie – jak w życiu – zapukać do kolegi i porozmawiać sobie.
Czy praca marynarza jest niebezpieczna?
To jest cholernie niebezpieczny zawód i musisz bardzo uważać na każdym kroku co robisz. Jest bardzo ważna zasada, że jak wchodzisz nas tatek i czegoś nie wiesz, to ciągle pytaj. Dwa, pięć, dziesięć razy. Ciągle pytaj, żebyś wiedział.
Co może się wydarzyć?
Z własnej głupoty mogłem raz zginąć. Podczas sztormu holowaliśmy statek, który stracił maszyny. To była 8-ka w skali Beaufforta. Kiedy fala przechodziła przez pokład, a był to mały state, pełnomorski holownik, fale pokrywały człowieka od stóp do głów. Byliśmy mokrzy, zmarznięci, a do tego to była zima.
Kiedy w końcu udało nam się go podpiąć, cuma się dziwnie ułożyła, ta linka stalowa, i stanąłem w cholernie niefortunnym miejscu. Bo w momencie gdyby hol został napięty, mnie wystrzeliłoby jak z katapulty do wody. A w sztormie nie odnajdziesz człowieka, zapomnij. Dostałem dwie sekundy przed komunikat „Nikodem, uciekaj stamtąd”. Odskoczyłem, cuma poszła. Udało się.
Kiedy wychodzimy do codziennej pracy, twoim obowiązkiem jest, żeby mieć rękawiczki, gogle, czasami kask. Dochodzi czasami do wypadków, gdy ktoś coś stuka, i dostanie odprysk w oko i zaczyna się płacz. Czasami to opiłek, który się wypłucze, czasami to drut i trzeba lecieć do szpitala
Na statku nie ma lekarza?
Nie, jest tylko drugi oficer, który jest odpowiedzialny za utrzymanie szpitalika pokładowego w staniu używalności. Odpowiada za sprzęt medyczny, ale to nie jest jego jedyne zobowiązanie. To przede wszystkim nawigator, on nie ma wykształcenia lekarskiego. Musi mieć jakieś certyfikaty i pojęcie o medycynie, ale to nie jest lekarz.
Czy piraci istnieją?
Tacy z drewnianymi nogami, papugami, to już dawno nie. To wykształciły massmedia. Ale piraci są jak najbardziej, Somalijczycy działają.
Jak to wygląda?
Metody działania piratów wyglądają też inaczej. To się odbywa znacznie mniej hucznie, nie ma armat, strzelania. To znaczy jest, ale z Kałsznikowów. Często wypływają na otwarte morze. Mają tzw. statek matkę, on jako większa jednostka jest jednostką operacyjną, na której posiadają swój sprzęt radiowy, nawigacyjny. I pod statek-matkę podlegają mniejsze kilkumetrowe motorówki, łódeczki wręcz.
I one sobie krążą po akwenie, gdzie prowadzą obserwację statku do złupienia. Najczęstszym celem są wolne jednostki, wolniejsze statki towarowe, które nie są w stanie uciec. Wiadomo, jeśli kontenerowiec rozwinie prędkość, to taka mała, drewniana łubianka tego nie dogoni. Ale jeśli masz wyładowanego po brzegi product tankera z benzyną, to jeżeli go dogonią, to nieważne czy jest ufortyfikowany drutami kolczastymi czy innymi przeszkodami, leci kotwiczka, zrywa się to, ustawiają drabinę i wchodzą sobie na pokład.
Czy miałeś takie sytuacje?
Pamiętam, że płynęliśmy przez Zatokę Adeńską i w pewnym momencie statek po naszej lewej burcie zaczął strasznie przyspieszać. I nagle tuż za rufą wypłynęły mu dwie kolejne motorówki. To był sygnał, że coś się zaczyna dziać. Ochrona od razu założyła kamizelki, wzięła broń i była w gotowości. Na szczęście okazało się, że to byli rybacy. Problem w tym, że na dobrą sprawę nie jesteś w stanie odróżnić rybaka od pirata, bo oni wyglądają tak samo.
Ile się zarabia?
Zależy od stanowiska i rangi. Statek w pewnym stopniu przypomina wojsko, to praca i życie hierarchiczne. Jako marynarze zarabiamy ok. 1100-1500 euro. To taka średnia, bo oczywiście zdarzają się kompania, gdzie marynarze zarabiają 1800-2000, ale to trzeba naprawdę dobrze trafić. Starszy marynarz ma to 100-200 euro więcej, bosman jeszcze 300 euro więcej.
Oficerowie to już jest inna sprawa, to już zarobki rzędu 3000 dolarów czy euro. Starszy oficer to zarobek, strzelając, 5000-7000 euro. Potem jest już kapitan. Najwyższe zarobki kapitana, o jakich słyszałem, to 10000 dolarów. Ale to wszystko zależy od kontraktu i kompanii. Ale są kontrakty zbójeckie, gdzie drugi mechanik zarabia 2200 euro, gdzie to niemal najważniejsza osoba na statku.
To pieniądze, które zarabiasz, gdy pływasz, a co gdy schodzisz na ląd?
Przez pierwszy tydzień jestem królem życia, bo siedzę na górze pieniędzy. Bo przez czas pływania nie wydajesz w ogóle pieniędzy. Od tego nie jest odliczany żaden podatek, bo my jako marynarze nie jesteśmy opodatkowani. To jest faktycznie twoje.
Tylko że niestety trzeba się liczyć z tym, że jeśli nie jesteś na stałe zakotwiczone w jakiejś kompanii, musisz liczyć się z tym, że może szykować ci się dłuższa lub krótsza przerwa. Czasami warto ocenić czy warto, czy nie warto płynąć. I wtedy trzeba podjąć męską decyzję. Czy nie jadę, czy jednak jadę, bo muszę spłacić kredyt, zarobić na życie, na dzieci.
Wiesz co mówi się o marynarzach?
O dziewczynie w każdym porcie?
Tak jest
Przez całe sześć lat jak pływam poznałem dwóch ludzi. Jeden przyznał mi się, że zdradził żonę 20 lat temu. Drugi to gość, który zdradzał dziewczynę, Ale to działa w dwie strony. Miałem kolegę marynarza z Filipin, bardzo religijny, człowiek do rany przyłóż. I zwierzył mi się, że wypłynął kiedyś na osiem miesięcy, potem zapukał do dziewczyny i tam otworzył mu inny facet. To nie jest tak, że my chodzimy po burdelach. Większość ludzi, których poznałem, nigdy nie przekroczyło domu publicznego. To rozrywka głównie dla tych, którzy nie mają zobowiązań i mogą sobie poszaleć. Ale marynarze nie są dziwkarzami, to spore nadużycie.
Na początku rozmowy wymieniałeś sporo krajów, w których byłeś. Czy faktycznie masz czas je pozwiedzać?
Czas na pozwiedzanie jest, ale nie zawsze. Często się zdarza, że terminale ładunkowe są bardzo oddalone od miasta. Zwłaszcza w przypadku tankowcach czy chemikaliowcach. I nie opłaca ci się wydawać pieniędzy na taksówkę, żeby dojechać daleko do miasta. Zdarza się jednak, że port jest blisko miasta lub bardzo tania taksówka np. w Ameryce Południowej. Wtedy się opłaca.
Za co kochasz tę pracę?
Nie powiedziałbym, że ją kocham. To za dużo powiedziane. Nie jest to zawód, który chciałbym uprawiać do końca życia. To fajna praca, jeśli chcesz sobie zarobić na samochód, na komputer lub dorobić sobie do spłacania kredytu lub zarobić na mieszkanie. Taki strzał na legalny zarobek gotówki. Jeśli miałbym powiedzieć za co lubię tę pracę, to chyba za te zwiedzone miejsca i poznanych ludzi z różnych kultur.
Powiem ci, że kiedyś nie miałem takiego otwartego oglądu na świat. O muzułmanach czy hindusach poznanych na morzu mogę powiedzieć, że to jedni z najbardziej życzliwym i przyjaznych ludzi, jakich znam. Z jednej strony żałuję, że wybrałem ten kierunek. Zarwałem sporo lat, które mogłem spędzić z bliskimi. Z drugiej, to niepowtarzalne doświadczenie, które mało kto ma. Jakby nie patrzeć, moja praca ciągle pozostaje w kwestii mitów i legend.