Nowy Nissan Leaf to już druga edycja udanego rodzinnego kompaktu pozbawionego silnika spalinowego i rury wydechowej. Braków zresztą jest więcej, ale to tylko sprawia, że samochód jest jeszcze lepszy, jeszcze ciekawszy i jeszcze fajniejszy.
Odkąd na drogi wyjechały pierwsze samochody z napędem spalinowym, przez ponad sto lat udoskonalano technologię, która w przybliżeniu wygląda tak: w cylindrze silnika następuje eksplozja, która popycha tłok, ten napędza wał, ten z kolei przenosi napęd na koła i pojazd wprawiany jest w ruch. Nie ważne, czy to silnik benzynowy czy diesla – zasada zawsze wygląda podobnie.
I tak to sobie trwało, aż ktoś wymyślił, żeby samochód napędzać silnikiem elektrycznym zasilanym z baterii. Pamiętacie meleksy? Jeździły sobie takie pojazdy po Łazienkach w Warszawie i po polach golfowych na całym świecie, po cichu wożąc pasażerów z nieprzesadnie dużą prędkością.
Idea tak się spodobała, że dziś pojazdy elektryczne ma w swojej ofercie wielu producentów samochodów. Jeżdżą zresztą już od lat. Miałem okazję przejechać się Nissanem Leaf już drugiej generacji i nie powiem, bardzo mi się spodobało, choć nie obyło się bez przygód.
Bo do napędu elektrycznego trzeba się przyzwyczaić. Samochód włącza się jak każdy inny z automatyczną skrzynią biegów – naciska się pedał hamulca i wciska przycisk z napisem start. Tyle, że w przypadku Leaf to zdaje się nie działać. Nic nie słychać, tylko kontrolka na desce rozdzielczej informuje, że pojazd jest gotów do jazdy. Wystarczy nacisnąć pedał gazu.
Choć właściwie lepiej byłoby nazwać go pedałem przyśpieszenia, bo w aucie gazu nie ma. Ani benzyny, ani ropy. Silnik zasilany jest z baterii umieszczonej pod podłogą. Producent daje na pakiety 10 lat gwarancji, więc nawet jak coś się stanie to zostanie naprawione w ASO. Nic tylko jeździć.
Reakcja Nissana na pedał gazu jest więcej niż żywiołowa. Auto rozpędza się niczym rakieta, przyśpieszenie wciska w fotel. I tak do 160 km/h, kiedy to włącza się elektroniczna blokada. Szybciej Leaf po prostu nie da się pojechać. Szkoda, bo kusi, ale i 160 km/h robi wrażenie – obrazy za oknem przesuwają się szybko i w absolutnej ciszy.
Jeździłem już hybrydami, które startują cicho jak meleks, ale przy pewnych prędkościach włączał się napęd spalinowy. Tymczasem w Leafie do środka kabiny dochodzą wyłącznie szum powietrza i toczących się opon. Bardzo łatwo było je zagłuszyć dźwiękami płynącego z fabrycznego systemu nagłośnienia Bose zainstalowanego w aucie.
W aucie elektrycznym nie ma nie tylko rury wydechowej, ale też skrzyni biegów. "Bateryjkę" rozpędza się niczym dziecięcą zabawkę – im mocniej wciśnie się pedał gazu, tym auto szybciej jedzie. Żeby zahamować trzeba nacisnąć pedał hamulca jak w każdym normalnym samochodzie lub... no właśnie. Nissan przygotował niespodziankę.
Chodzi o system e-pedal. Ten tryb włącza się specjalnym przełącznikiem umieszczonym w konsoli między fotelami kierowcy i pasażera. Działa to tak – jak naciskamy pedał przyśpieszenia to samochód przyśpiesza, jak puszczamy, to auto zaczyna hamować. Żeby utrzymać stałą prędkość należy ją sobie ustalić pedałem wciśniętym do pożądanej wartości.
To działa! Owszem, wymaga pewnego przyzwyczajenia, ale podczas normalnej jazdy po mieście, dopóki nie trzeba awaryjnie zahamować, ten jeden pedał w zupełności wystarcza i do hamulca nie będziemy sięgać.
Taka technika jazdy daje podwójną korzyść – podczas hamowania silnikiem odzyskuje się część energii, więc zasięg auta się zwiększa. Dodatkowo oszczędza się klocki hamulcowe, bo auto hamuje wyłącznie silnikiem. To zaś oznacza niższe koszty serwisu samochodu.
W środku jest dużo miejsca zarówno dla kierowcy, jak i pasażera z przodu. Ci z tyłu też nie mają powodów do narzekań. Kanapa jest wygodna, materiały niezłej jakości, nie mam też większych zastrzeżeń do jakości wykonania. Wszystko jest takie, jak na tę klasę przystało.
Leaf jest autem wielkości kompaktów, co oznacza, że może być doskonałą propozycją na pojazd dla młodej rodziny z dzieckiem i psem lub nawet z dwójką dzieci, pod warunkiem, że nie trzeba będzie zapakować dużo do bagażnika. Ten nie oszołamia swoją wielkością, w dodatku na jego burtach są uchwyty do przewożenia kabli. A tych nie można zostawić w domu, bo się przydają.
Problem zaczyna się, gdy kupi się gdzieś na wyprzedaży dziecięcą komodę albo inne większe "coś", które będziemy chcieli przewieźć. Oparcie kanapy się składa, ale niestety nie uzyskamy w ten sposób płaskiej powierzchni bagażowej. Różnica w wysokości między powierzchnią bagażnika a złożonym oparciem jest naprawdę spora. Można by to lepiej dopracować.
I to w zasadzie tyle zastrzeżeń do auta. Resztę moich pretensji należy bowiem adresować raczej pod adresem premiera Morawieckiego, który obiecał milion elektrycznych aut na polskich drogach, jednak nie ma w Polsce odpowiedniej infrastruktury na ich przyjęcie.
Wyobraźmy sobie sytuację – jedziecie na wakacje. Niedaleko, dajmy na to z Warszawy nad Bałtyk. Nissan Leaf ma zdecydowanie większy zasięg od poprzednika, ale to wciąż około 300 km, a przy ekonomicznej jeździe przejedzie 340 km. W normalnym samochodzie to nie jest problem, zajeżdża się po drodze na stację benzynową i po paru minutach i zjedzeniu hot-doga można ruszać w dalszą drogę.
W Leafie trzeba znaleźć stację ładowania pojazdów elektrycznych. Już samo to może okazać się problemem. W dodatku nie ma gwarancji, że gdy ją znajdziemy gniazdko będzie akurat wolne – może być do niego podpięte inne auto. Czas ładowania Nissana Leaf od 15 proc. naładowania baterii do 86 proc to około półtorej godziny.
I to pod warunkiem, że korzystamy z "szybkiej" ładowarki, a takich jest niewiele. W ciągu tygodnia poznałem chyba wszystkie w Warszawie. Nad morze nie odważyłem się pojechać, wyjechałem tylko 100 km od Warszawy, gdzie podpiąłem się do zwykłego gniazdka w domku rekreacyjnym. Bateria ładowała się całą noc.
Brak dużej liczby stacji szybkiego ładowania CHAdeMO sprawia, że Leaf - przynajmniej w Polsce - nie nadaje się na dalekie trasy. Sprawdzi się za to fantastycznie jako samochód miejski. Przy zasięgu ponad 300 km spokojnie można wyjechać rano do pracy, potem załatwić kilka spraw na mieście, pojechać na zakupy, a na noc podpiąć auto do gniazdka.
Koszt użytkowania Nissana Leaf nie jest wysoki. Przejechanie tym autem stu kilometrów kosztuje mniej niż 3 litry benzyny jeśli ładujemy samochód z gniazdka w domu czy w garażu. Koszty można jeszcze zmniejszyć, doładowując auto pod supermarketem podczas robienia zakupów. Niektóre sieci handlowe darmowym ładowaniem "bateryjek" przyciągają kierowców.
Leaf sprawdzi się też jako drugi pojazd w rodzinie. Tym pierwszym będzie można jeździć nad morze, w góry, na Mazury, a Leaf pozostanie samochodem do codziennej jazdy. Niskie koszty utrzymania i niższe koszty serwisowania pojazdu wynagrodzą trud podłączania pojazdu na noc do gniazdka z prądem.
W aucie nie ma skrzyni biegów, rury wydechowej, nie trzeba zmieniać oleju w silniku i filtrów, nie ma tłumika, turbiny i filtra cząsteczek stałych, sondy lambda i innych rzeczy, które wpędzają w koszty posiadaczy samochodów z silnikami spalinowymi. W Leaf trzeba tylko dbać o zawieszenie i pióra wycieraczek – no i czasem zmienić klocki hamulcowe.
To auto dla osób oszczędnych, ceniących sobie wygodę, ciszę podczas jazdy, zerową emisję spalin podczas jazdy. I dla tych, którzy lubią jeździć buspasem – w myśl przepisów kodeksu ruchu drogowego samochody elektryczne mają prawo jeździć po pasie zarezerwowanym dla autobusów i taksówek.