Spory problem z promowaniem "Zakonnicy" miało studio Warner Bros. Najpierw z serwisu YouTube zniknęła reklama, a potem zwiastun horroru. Były po prostu zbyt przerażające, a co za tym idzie - zachęcające do wybrania się do kina. Miłośnicy podskakiwania na fotelu ze strachu mogą przestać zacierać ręce. Wyczekiwany od wielu tygodni film różni się od naszych wyobrażeń. Uwaga, tekst może zawierać delikatne spoilery.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Każdy zna to uczucie, kiedy mamy wielkie oczekiwania, ale efekt końcowy nas zawodzi i dołuje. Cały czas się na to łapiemy. Horrorofile już złapali haczyk - filmiki promujące "Zakonnicę" naruszyły standardy i tak dość pobłażliwego YouTube'a. Zwłaszcza spot reklamowy doprowadzał do stanu przedzawałowego, bo odpalał się z automatu. Czy film też jest tak straszny?
Nie poskaczemy na fotelach
Buszując po internecie, często natrafiam na pytania o jumpscare'owe sceny w horrorach. Usunięta reklama nawiązuje bowiem do trendu sprzed lat, kiedy po sieci krążyły filmiki i animacje, na których człowiek się skupiał, by po chwili spaść z krzesła widząc na ekranie wyskakującą maszkarę. Jumpscare'owe sceny stały się nieodłącznymi filarami współczesnych horrorów.
Nie inaczej jest w "Zakonnicy". Jeśli jakimś cudem się wystraszymy, to przez schematyczną scenę, w której moment ciszy jest brutalnie przerywany przez atak demona. Trudno jednak aż tak się skupić, bo nastrój filmu jest burzony przez... gagi i umiarkowanie zabawne docinki bohaterów. Pierwsza połowa filmu sprawia wrażenie czarnej komedii, a nie zapowiadanego horroru. Czasem jest to zamierzone, a czasem nie.
Filmowcy straszą nas na zasadzie kontrastu, ale w "Zakonnicy" jest za dużo momentów rozładowujących napięcie. Duża w tym wina postaci Francuzika, która jest skonstruowana na podstawie stereotypu - to taki fircyk w zalotach, który nie odmówi sobie bajerowania zakonnicy, a humor nie opuszcza go nawet w starciu z demonami. Jeśli to on byłby głównym bohaterem historii, nikt nie miałby nic przeciwko.
W jednej ze scen bohaterowie odnajdują relikwię z krwią Jezusa Chrystusa, co już samo w sobie jest dość kuriozalne, a jak reaguje Francuzik? Krzyczy z niedowierzaniem "Holy shit!" ("Jasna cholera!"), na co ksiądz odpowiada "The Holliest" ("Najjaśniejsza"). W innej scenie bawidamek wyrywa drewniany krzyż z grobu i używa go jako odstraszacza na zjawy. Następnie widzimy, że zabrał go ze sobą do knajpy i oparł o barowe krzesło, zapijając przerażenie wynikające z przygody.
Są też sceny, które bawią, ale twórcy raczej nie mieli tego na myśli. Widać to zwłaszcza w tych podobno przerażających sekwencjach - np. gdy demon-zakonnica telepatycznie przyciąga do ręki strzelbę niczym Jedi miecz świetlny. Takich akcji jest więcej, a finałowy pojedynek to już ostateczny cios poniżej pasa, szufladkujący "Zakonnicę" w horrorach klasy B albo niżej. Lubimy się bać, ale twórcy tego nie wykorzystali.
Zmieńcie nastawienie przed seansem, a może nie będzie tak źle
Pamiętam końcówkę "Obecności", kiedy uderzająca z ekranu ciężka atmosfera wręcz gruchotała kości, a uczucie niepokoju rozsadzało od środka moją klatkę piersiową. W moim prywatnym rankingu plasuje się w TOP 10 najlepszych horrorów XXI wieku. Sequel i spin-offy z lalką Annabelle nie powtórzyły sukcesu oryginału pod względem jakościowym, ale są o poziom wyżej niż "Zakonnica".
"Zakonnica" i jej całe filmowe uniwersum dopadła klątwa horrorowych kontynuacji i prequeli. Ze świetnej pierwszej części przepoczwarzają się w autoparodię, która zamiast wywoływać strach - bawi, a częściej żenuje. Pierwszy lepszy i dobrze znany przykład to cykl "Rec". Niekiedy taka sytuacja wychodzi na dobre, a seria staje się kultowa - tak było np. z "Martwym złem".
Jeśli potraktujemy "Zakonnicę" inaczej niż jest reklamowana - nie zawiedziemy się. To kiczowaty horror klasy B, w którym bohaterowie podejmują idiotyczne decyzje - jeśli słyszą podejrzany dźwięk, to mimo okoliczności idą sprawdzić źródło, zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie. Oczywiście po drodze się rozdzielą, zamiast walczyć w grupie. A po mrożącej krew w żyłach akcji - rzucą bzdurny tekścik.
"Zakonnicę" ratuje tylko i wyłącznie scenografia oraz kostiumy. Majestatyczne opactwo w Rumunii wywołuje ciarki, demoniczne monstra w habitach są straszniejsze od przereklamowanych klaunów, ciśnienie podnoszą również dekoracje podziemi i położonego obok klasztoru cmentarza. Widać potencjał, który poległ w warstwie scenariuszowo-dialogowej.
Szkoda, że twórcy nie mogli się zdecydować na to, czy chcą nakręcić horror czy komedię. Zrobili zatem coś pomiędzy – z mizernym skutkiem. Humorystyczne akcenty prezentują proste żarty rodem z Kwejka, a straszne sekwencje są monotonne - kamera patrzy w prawo, potem w lewo, a potem coś pojawia się po środku.
Wszyscy czekali na jumpscare'owy maraton z przyzwoitą fabułą, a nie mimowolny (?) pastisz, który okazał się o wiele gorszy niż filmiki na YouTube.