Wszyscy się znają, wszyscy o wszystkich wiedzą. Nie raz sąsiad staje do wyborów przeciwko sąsiadowi. Układy, powiązania rodzinne i zawodowe w małych społecznościach mogą człowiekowi pomóc, ale również mogą go zniszczyć. – Co pani powie na to, że wygrałem wybory ze swoim szefem? – pyta zaczepnie jeden z burmistrzów. Przez kolejne lata tamten, z innego stanowiska, dał mu nieźle odczuć jak traktuje tę porażkę.
Wybory samorządowe zwłaszcza dla małych społeczności to najważniejsza, ale jednocześnie, najbardziej brutalna wyborcza walka ze wszystkich. To ona w małych miasteczkach potrafi ustawić różne układy na lata. Ale też wpłynąć na społeczne relacje o wiele, wiele razy bardziej niż w większych miastach.
"Wyp...ać stąd! Chołota! Banda oszustów, złodziei, mafiozów! Zdrajcy!" – słychać było również na filmach, które rozeszły się po sieci. Tak sąsiedzi stanęli przeciwko sobie, tak ta większa polityka podzieliła małą społeczność. A co dopiero polityka lokalna...
Pracowali w sąsiednim pokoju, teraz rywalizują
I przy wcześniejszych wyborach, i teraz, co chwila słychać doniesienia o tym, że dawni współpracownicy nagle stają się rywalami. Przy tych wyborach nie da się tego uniknąć.
"Sebastian Dadaczyński i Jacek Pauli. Kiedyś współpracownicy, a dziś rywale o fotel burmistrza Skarszew" – opisuje "Dziennik Bałtycki".
Burmistrz z północy Polski opowiada nam, że wygrał wybory ze swoim szefem, który – jako przegrany – trafił potem do starostwa. – Wyobraża pani sobie jak to jest wygrać z szefem? Proszę sobie teraz wyobrazić, jak łatwo było mi potem ubiegać o pozwolenia na budowę. Odpowiem: nie było – mówi.
"Nasze małe piekiełka"
Historie o tym, jak lokalna polityka może podzielić małe społeczności, można mnożyć bez końca. Zawsze człowiek może komuś bardziej nadepnąć na odcisk, innemu się narazić.
– Niby demokracja, ale każdy musi opowiedzieć się po którejś stronie. Realnie w takich małych społecznościach wywołuje to mnóstwo animozji. Niektórzy wręcz mówią, że nie wystartują w wyborach, bo ktoś będzie się na nich gniewał. To takie nasze małe piekiełka – opowiada nam wójt ze środkowej Polski.
Sam przeżywa te piekiełka na własnej skórze już kolejną kadencję. Będzie startował w najbliższych wyborach, ma jednego konkurenta. Znają się od lat. – Razem kiedyś współpracowaliśmy, znamy się prywatnie. U nas trudno nie wiedzieć, kto jest to. Ale mniej więcej od tygodnia przestał odpowiadać na moje 'cześć'. Żeby było zabawniej instytucja, w której pracuje jego żona, podlega Urzędowi Gminy – mówi.
Rozmawiamy o takich małych społecznościach, gdzie wszyscy się znają. Wójt zwraca uwagę na ciekawą kwestię. – Ja nawet nalewki na dożynkach nie mogę się napić z moim przeciwnikiem z rady gminy, bo zaraz obrywam po głowie, że się z nim zadaję. "Po co się z nim bratasz?" – pytają ludzie. Na nic tłumaczenia, że musimy współpracować, że robotę trzeba robić, urazy schować, gmina najważniejsza. To sami ludzie oczekują igrzysk, chcą walki – mówi naTemat.
Raz dostał smsa z wiadomością, że jest fałszywy, bo brata się z wrogiem. Zresztą jego lokalny przeciwnik, z którym stara się współpracować, też dostaje po głowie od swoich. Gdy pochwalił inwestycję wójta, od razu mieli pretensje.
"Jakbyśmy żyli w średniowieczu"
Niektóre historie mogą przypominać serial "Ranczo". "Nieraz tak sobie myślę, że tam na górze politycy się kłócą. Idzie o większe pieniądze, a się nie zabiją. A tu na dole mała gmina, małe problemy…. I przychodzą, okna wybijają… Jakbyśmy żyli w średniowieczu" – żalił się dwa lata temu wójt Zawad Krzysztof Wądołowski, gdy ktoś wybił mu szyby kamieniami.
"Pani wójt się obraziła"
Naciski odczuwają też dziennikarze. Beata Samulska z "Gazety Sycowskiej" opowiadała nam w lipcu, jak silną presję ze strony samorządowców odczuwają teraz lokalne media. Jak niektórzy politycy nie przyjmują krytyki, oburzają się, nie można pisać, że popełniają błędy, bo to spotyka się z ich nerwową reakcją
– Za każdym razem przed wyborami samorządowymi dzieje się podobnie, gdyż u nas samorządowcy związani z Prawem i Sprawiedliwością rywalizują z bezpartyjnymi kandydatami i w nas widzą widocznie jakieś zagrożenie – mówiła.
Sama doświadczyła presji ze strony jednego z lokalnych polityków. Ba, dostała w tej sprawie telefon z Warszawy. – Opisałam jedną sytuację, a pani wójt się obraziła – opowiadała naTemat.
Obraza, uprzedzenia, konflikty z sąsiadami, nie daj Boże, agresja. W małych społecznościach można je odczuć ze zdwojoną albo jeszcze większą siłą. Każdy wie, ile od tych wyborów może tu zależeć.